Na słodko i na ostro - Rodziewiczówna i Samozwaniec

Dzisiaj będzie o dwóch pisarkach i dwóch książkach, różnych jak dzień i noc. Obie autorki były Polkami, obie tworzyły głównie w XX wieku (jedna w początkach, druga trochę później) i obie już nie żyją. I pewnie łączy je niewiele ponad to.

Pierwsza to Maria Rodziewiczówna a książką, o której będzie mowa, jest Lato leśnych ludzi. Z tego, co wyczytałam, w twórczości tej pisarki dominują patriotyczne akcenty, poszanowanie tradycji, umiłowanie przyrody i ścisły związek ze swą ojcowizną - i w Lecie... rzeczywiście można większość tych motywów odnaleźć. W porządku, bardzo chwalebnie. Ale język! Przestarzały, czyta się ciężko, zwłaszcza na początku, opisy przyrody - choć u wielu budzą zachwyt - jakieś zbyt dosłowne... Ponadto dla nieodrodnego dziecka miasta - którym jestem, bo na biwaki nie jeździłam, harcerką nie byłam, nigdy nie miałam nawet babci na wsi - ten tekst najeżony był niejasnościami i często nawet przypisy okazywały się niewystarczające.

Sama idea za to jest wspaniała. I ja z chęcią zaszyłabym się na kilka miesięcy gdzieś w dziczy, z dala od uciążliwej rzeczywistości, od polityki, sporów, wojen, od dusznej atmosfery miasta. Oczywiście nie ma co liczyć na beztroski odpoczynek - Rodziewiczówna pokazuje, że takie bytowanie to też ciężki kawałek chleba. Wszystko jednak czegoś nas uczy. A gdy uda się zachować odpowiednie proporcje, dziki zakątek świata może się okazać drugim Rajem.


O ile Rodziewiczówna jest nieco mdła, o tyle Magdalenie Samozwaniec na pewno zarzucić tego nie mogę, przynajmniej na podstawie zbioru felietonów i opowiadań Tylko dla dziewcząt. Chwilami jest to książka bardzo zabawna. Chwilami mniej. Uderzyło mnie jednak - i trochę zmartwiło - że autorka jest tak krytyczna wobec młodych istot płci pięknej, które w końcu mają być adresatkami tej książki. W jednej chwili sprawia wrażenie dobrotliwej ciotuni lejącej miód w serca zagubionych dziewczątek, utwierdzającej je w poczuciu własnej wartości i sypiącej jak z rękawa dobrymi radami, na co zwrócić uwagę przy wyborze towarzysza życia, po to by w drugiej przeistoczyć się w zjadliwego krytyka przywar swojej płci - kobietki z jej opowieści okazują się puste, interesowne, próżne, egoistyczne, rozpieszczone, często tylko na pierwszy rzut oka interesujące, by po bliższym poznaniu ujawnić swoje wewnętrzne zepsucie i brak ogłady. Nie mam nic przeciwko "zdrowej" krytyce - na przykład fragmenty, w których autorka ośmieszała tak sztywną, że aż irracjonalną moralność szacownych matron (o powinności budzenia się siłą woli, gdy panience śni się coś nieprzystojnego, o wzbudzaniu w sobie powołania do żywotu klasztornego itp.) były rewelacyjne - ale prezentowanie polskich dziewcząt w tak niekorzystny sposób, nawet jeśli ku przestrodze, trochę raziło.

Ostatecznie jednak Tylko dla dziewcząt dostarcza sporo uciechy. Cytatów nie przytaczam, bo wyjęte z kontekstu zdania nie są już tak zabawne, urok tkwi w sytuacjach, całych historyjkach. Mimo wszystko więc zachęcam do lektury. U mnie w przypadku tej autorki nie skończy się na pewno na tej jednej książce.

***
M. Rodziewiczówna, Lato leśnych ludzi, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1988.
M. Samozwaniec, Tylko dla dziewcząt, wyd. Glob, Szczecin 1990. 

Komentarze

  1. "Tylko dla dziewcząt" ostatnio upolowałam na podaju, pewnie przeczytam za jakiś czas. Jedyny mój wcześniejszy kontakt z MS to "Maria i Magdalena".
    Co do Rodziewiczówny- czytałam tylko "Wrzos", jako 15-latka, i nie pamiętam specjalnych trudności językowych przy lekturze. Może warto znowu wziąć sie za tę autorkę, ale na razie jeszcze do tego nei dojrzalam:).

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam zamiar przeczytać w najbliższym czasie "Marię i Magdalenę", w zasadzie miałam od tej książki zacząć, ale chwilowo nie była dostępna w bibliotece, więc wzięłam coś zastępczego :) i podobała się ta "Maria i Magdalena"? jak wrażenia?
    Jeśli o Rodziewiczównę chodzi - może w przypadku "Lata..." to połączenie archaicznego języka z "terminologią leśną", tymi wszystkimi bambołami, rozhoworami i kocankami sprawiło mi taką trudność? A może "Wrzos" jest jednak napisany przystępniejszym językiem? Sama nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Terminologia leśna i kocanki, powiadasz? Hihi, mam takie coś w toniku na twarz. :D
    A tak serio, to wcale się nie dziwię, że czytało Ci się opornie, może dla miłośników zielarstwa byłaby to frajda? Co do "Wrzosu", jest napisany zupełnie przystępnym językiem, czyta się szybko i płynnie.
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. :) racja, zapewne miłośnik zielarstwa łatwiej przebrnąłby przez tę lekturę :) choć przypuszczam, że wystarczyłoby wychować się na wsi, wśród lasów, jak moja babcia, o której pisałam Ci, że Rodziewiczównę uwielbia - to właśnie "Lato leśnych ludzi" jest jej ukochaną książką, bo dla niej to jak powrót do dzieciństwa. Ale skoro w przypadku "Wrzosu" nie ma już takiego problemu, to może będzie on moim drugim podejściem do Rodziewiczówny. Pozdrawiam również :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rodziewiczównę znam tylko z "Dewajtis" i raczej na tym nasz kontakt się zakończy. :(
    W tekstach satyrycznych Samozwaniec wydaje mi się nierówna. "Marię i Magdalenę" przeczytaj koniecznie! To książka urocza, ciepła i sądzę, że Ci się spodoba. Ciekawa jest też "Zalotnica niebieska".

    OdpowiedzUsuń
  6. "Marię i Magdalenę" już wypożyczyłam i gdyby nie to, że mam póki co kilka pilniejszych lektur, pewnie od razu bym się na nią rzuciła. Nie mogąc się bowiem powstrzymać uszczknęłam kilka słów wstępu, a ta smakowita przystawka rozbudziła wilczy apetyt :) o "Zalotnicy niebieskiej" też gdzieniegdzie słyszałam, niewykluczone, że jeśli "Maria i Magdalena" spełni oczekiwania, to "Zalotnica" będzie następna w kolejce.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Zalotnica" nie była aż tak ciekawa jak "Maria i Magdalena" moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dabarai - tym bardziej przeczytam i jedną i drugą, żeby zweryfikować Twoją opinię :) dziękuję za wizytę i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz