Wśród meandrów dziecięcej wyobraźni – „Człowiek-motocykl i inne opowiadania”, Wojciech Grabowski

Zbiór opowiadań Wojciecha Grabowskiego to literacki powrót do Przemyśla, miasta na wzór schulzowskiego Drohobycza zaklętego we wspomnieniu upalnych sierpniowych popołudni. Miasta pięknego, o czym przekonuje również cykl ilustracji zlepionych ze starych zdjęć przemyskich zaułków i placów. Mgliste i zagadkowe, mozaiki te tworzą doskonałe tło dla równie rozmytych, żyjących własnym życiem i przez lata bujnie rozrosłych wspomnień.

Każdy z nas zna chyba to uczucie, gdy sięga po jakąś książkę i w miarę czytania coraz bardziej odczuwa łączącą go z autorem więź. Podobny sposób myślenia, sposób postrzegania, doświadczania rzeczywistości, podobne przeżycia, myśli, wątpliwości. I dla mnie ta książka okazała się szczególnie ważna, bo poczułam to niemal od pierwszych słów. Te same myśli krążą mi po głowie, te same kwestie spędzają mi sen z powiek.

Autor porusza bowiem już na wstępie kwestię życiowych dokonań, pozostawiania po sobie spuścizny, satysfakcji z własnych działań oraz prozy życia, która wiecznie w tych dążeniach przeszkadza. Lata mijają, świadomość upływającego czasu ciąży coraz bardziej, robi się gorączkowo, tak bardzo się chce, wydawałoby się, że lada chwila uleciałoby się w przestworza, gdyby tylko nie uwieszeni u nóg bliscy. Ale to przecież bliscy, czy można więc narzekać? Czy artysta, choćby w imię twórczej realizacji, ma do tego prawo?

Uciekając od męki tych rozważań we wspomnienia, zanurzając się w nich z ulgą jak w ciepłej kąpieli, autor-narrator przypomina sobie jednak swojego dziadka (a właściwie „dziadzia”, bo za „dziadka” by się obraził). Opisuje tę barwną postać, aby przeżyła choć na kartach książki, ale zaraz potem zastanawia się, czy jest to w ogóle konieczne. Bo dziadek nie żył z poczuciem misji, nie żył tylko po to, by zostać zapamiętanym, ale po prostu żył – i może właśnie o to chodzi.
Może wystarczy być, przechadzać się ulicami w wielkich okularach muchach, w kwiecistym krawacie, w spodniach zawsze wyprasowanych, z parasolem, żeby nikt nie pomyślał, że używa się laski. Być – a nie szarpać się, usiłować tworzyć, próbować zostawić coś po sobie. Być – i niech mnie szanują za to, że jestem (s. 41).
Wspominam o dziadku, centralną postacią tego zbiorku jest jednak Babcia. Przemyski anioł, pod którego skrzydłami schronić można się było przed całym złem i nieczułością świata. W cieple i przyjemnym cieniu tych skrzydeł pączkowały pierwsze marzenia, pierwsze myśli o tworzeniu, ambitne plany. Czasem wręcz absurdalne, jak pomysł z własnoręcznym skonstruowaniem telewizora, zawsze jednak przyjmowane przez mityczną Babcię z wyrozumiałością.

W gruncie rzeczy jednak dopiero z perspektywy czasu miłość ta zostaje w pełni doceniona. W arsenale wspomnień znajdują się bowiem i sytuacje, w których babcina troska wydawała się śmieszna, budziła zażenowanie i wstyd. Jak w chyba najbardziej wzruszającej scenie tej książki: Babcia niechcący zatrzaskuje drzwi od mieszkania, więc mimo walącego z nieba śniegu, w samych kapciach i fartuchu, decyduje się na karkołomne przejście po oblodzonym gzymsie przez balkon sąsiadki. Bo w końcu nic nie jest ważniejsze niż ciepły obiad na stole, gdy wnuczek wróci ze szkoły. Ten zaś, zawstydzony widowiskiem, jakie zrobiła z siebie staruszka, zraniony docinkami gapiów, ma do niej żal i buntowniczo postanawia nie wracać do domu. Krzywi się z zakłopotaniem na darowane mu dowody miłości. 

Dawny Przemyśl – jedna z grafik zamieszczonych w książce.
Po pierwsze jest więc ta książka rodzajem wyznania, pomnikiem postawionym najbliższym. Po drugie jest również tym, czym było pisanie o dzieciństwie dla Oty Pavla – terapią. Bo narrator (którego mogę chyba swobodnie utożsamiać z autorem) nie ukrywa, że zmaga się z depresją, wątpi w sens życia, jest już wszystkim zmęczony. Powroty do słonecznego Przemyśla to dla niego ładowanie akumulatorów. Tam znajduje motywację, by nadal stawiać czoła codzienności.

Po trzecie wreszcie – to piękna mitologia dzieciństwa i związanych z nim ukochanych miejsc. I tutaj już widać bardzo wyraźną inspirację Schulzem (głęboko podziwianym przez autora, czytanym zresztą po raz pierwszy właśnie w przemyskim mieszkaniu Babci) – w jednej chwili stoimy na zalanej słońcem ulicy, by zaraz w następnej, pod wpływem niewinnych odbłysków światła, wszystko zaczęło falować i tańczyć, zmieniać strukturę, rozpływać się w dłoniach. Rzeczywistość gładko przechodzi w sen, w którym królują cudowne hybrydy na wzór tytułowego człowieka-motocykla, a cały bajkowy, nieprzewidywalny świat chwieje się i drży, gotów do kolejnych przeobrażeń.
Już wiem, jestem tego pewien, że istnieje inny świat. Przebija czasami spod grubej warstwy zwykłej rzeczywistości. Teraz nastąpiło to przebicie, ropiejący wrzód ponurego krajobrazu pękł i wyłoniła się inna przestrzeń, pełna zadziwiających zacieków z wilgotnej ściany mieszkania Babci, ukrytych wśród gęstej roślinności drzwiczek, z tajemniczymi jak znak zapytania, zawijającymi się jak osty klamkami. Ależ nie, to nie są klamki, to falujące błotniki starych samochodów. A może klamki i błotniki na raz? Suną wanderery pasami balkonów, mają opuszczone budy i falują wąsy ich kierowców (s. 34).
Jestem pod wielkim wrażeniem nieokiełznanej wyobraźni autora. Dajcie się mu zaczarować, bo naprawdę warto.

***
Za książkę (ze wspaniałą dedykacją) bardzo dziękuję Autorowi.

***
W. Grabowski, Człowiek-motocykl i inne opowiadania, wyd. Bosz, Olszanica 2012.

Komentarze

  1. Urodzeniem się i dorastałem na Podkarpaciu, gdzie spędzam wakacje. Tam pozostało moje serce i tam wracam. W samym Przemyślu nigdy nie byłem. Pewnikiem to się zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To podobnie jak w moim przypadku, też jestem z Podkarpacia i uważam te strony za absolutnie najpiękniejsze na świecie, ale do Przemyśla też się jeszcze nie zapuszczałam. Koniecznie do nadrobienia! Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Ja zaś spędzam w Przemyślu sporo czasu, niestety książki nie czytałam - jednak szybko to zmienię, bo opis brzmi interesująco ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę więc, że spodoba Ci się tym bardziej :)

      Usuń
  3. Nie przepadam za opowiadaniami, ale polski autor mógłby mnie przekonać. Rozejrzę się :)

    P.S.
    Chcę pomóc koleżance. Niesamowicie utalentowana bloggerka wydała książkę, ale w naszym kraju nie wspiera się debiutantów. Książka ma same pozytywne recenzje, więc na pewno spodoba się ludziom, jeśli ją przeczytają. Może i Ty się skusisz?
    Chociaż sprawdź: www.o-k.xn.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pchło Szachrajko, zajrzałam na podaną przez Ciebie stronę, poczytałam o Twojej koleżance i jej książce, i podziwiam jej determinację i zaangażowanie. Widać, że robi naprawdę wszystko co w jej mocy, by pokazać światu "Oko Kanaloa" i przekonać jak najwięcej osób. Ja niestety się nie skuszę, bo mimo że bardzo chciałabym pomóc, nie siedzę zupełnie w fantastyce ani w przygodówkach (raczej przeciwnie - odrzuca mnie od tego typu książek) i nie czuję się zupełnie w tym przypadku docelowym czytelnikiem, a nie chciałabym też wystawić krzywdzącej opinii. Po prostu nie moja bajka. Ale życzę powodzenia i będę trzymać kciuki!

      Usuń
  4. Począwszy od "Weisera Dawidka" uwielbiam takie powroty do dzieciństwa! Przeszłość ma w sobie coś magicznego, w przeciwieństwie do teraźniejszości, która na ogół obdarta jest z wszelkiej magii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, jest w tym coś magicznego - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko to co było zamienia się w mały cud, zdaje się sto razy ciekawsze i barwniejsze niż to co tu i teraz. Dlatego ja też bardzo chętnie wracam, zarówno do swoich własnych wspomnień (dobry patent - pisanie pamiętnika; niektóre rzeczy stają natychmiast jak żywe przed oczami, inne - wyłaniają się nagle z zapomnienia jak wymięta dyszka znaleziona w starych spodniach, co za radość!) jak i cudzych, tych literackich.

      "Weiser Dawidek" akurat jeszcze przede mną, ale z ogromną przyjemnością przeczytałam "Mercedes-Benz" Huellego, listy do Hrabala, opowieść na wzór historii Hrabala, hymn na cześć Hrabala - tyle tam Hrabala, że po prostu nie mogło mi się nie spodobać. A z kimś, kto przyznaje się do uwielbienia dla Hrabala, od razu czuję mocną więź i z góry zakładam, że niezwykły musi to być pisarz, więc po "Dawidka" prędzej czy później na pewno sięgnę.

      Usuń
    2. Wspaniale to porównałaś, czytanie pamiętnika jak wyciągnięcie zapomnianej dyszki ze starcyh spodni! Też jestem "fanką" pamiętników, chociaż miałam okres, kiedy myślałam, że z tego "wyrosłam" i nie pisałam przez dobrych kilka lat, czego teraz ogromnie żałuję. Swoją drogą, co to za kretyński pomysł, że niby z pisania pamiętników można wyrastać?! ;)

      Swoją przygodę z Huellem też zaczęłąm od książki "Mercedes-Benz"! Myślę, że "Weiser" może Ci się równie podobać, jak książka-list do Hrabala :)

      Usuń
    3. Też uważam, że nie ma opcji żeby z pamiętnika wyrosnąć :) Ewentualnie z wiekiem coraz mniej chęci i czasu do pisania, widzę to po sobie, ale zdecydowanie nie warto tego całkiem porzucać! Moje stare zeszyty leżą w honorowym miejscu, wraz z całą kupą starych pocztówek i zdjęć.

      Urokliwy ten "Mercedes", prawda? :) Skoro i "Weiser Dawidek" ma być tak przyjemną literacką podróżą, nie pozostaje mi nic innego, jak się za nim rozejrzeć. Ale to chyba nie teraz, raczej już w wakacje, bo ostatnio tak mnie przytłoczyły studia i praca, że ledwie oddycham.

      Usuń

Prześlij komentarz