Lucjan w Krainie Pokus – „Stracone złudzenia”, Honoré de Balzac

Honoré de Balzac [1]
Lubię, kiedy czytana książka pozwala mi dowiedzieć się czegoś o mnie samej. Dzięki Straconym złudzeniom dowiedziałam się, że im starsza jestem i im bardziej oddalam się od nastoletniego idealizmu, tym większą mam wyrozumiałość dla błędów innych. Dotyczy to też postaci fikcyjnych, papierowych przyjaciół. I tak – podczas gdy jeszcze kilka lat temu najchętniej wytargałabym ślicznego Lucjana Chardona za jego blond loczki, tak teraz nie mam ochoty za nic go targać, a nawet znajduję w sobie odrobinę niewymuszonego współczucia.

Ten prowincjonalny poeta to żywa ilustracja powiedzenia „dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. W porównaniu na przykład z Julianem Sorelem, głównym bohaterem powieści Czerwone i czarne Stendhala, tym geniuszem wyrachowania, którego historia przypomina tę balzakowską, słodki Lucjanek wypada co najmniej dziecinnie. To trzcinka na wietrze, piesek łaszący się do każdego, kto popieści go miłym słowem, dzieciuch dający się porwać emocjom, wierzący głęboko w fakt, że świat kręci się dookoła niego, tupiący nóżką i krzywiący usta w podkówkę gdy tylko ktoś podstawia mu nogę lub zabiera sprzed noska upragnionego cukierka. Za każdym razem, gdy zawiedzie czyjeś nadzieje, korzy się się przed tym, komu zawinił, na pokaz tarza się po ziemi jak robak w prochu, nie wyciągając żadnych wniosków. Ale któż z nas tego nie robi? Zaledwie garstka z nas urodziła się bohaterami... Nie ma w tej trzcince, w tym dzieciuchu, w tym piesku złej woli, nie czyni złego specjalnie, a jego żal jest z pewnością szczery. Tylko płytki.

Buduar pani de Bargeton [2]
Podobnie zresztą jest z Anais de Bargeton, oczytaną damą z wyższych sfer, która rozkochuje w sobie Lucjana, wywozi go do Paryża, a potem porzuca. Nie z wyrachowania takie kombinacje! Jej angoulemska fascynacja młodym poetą jest prawdziwa i kobieta byłaby gotowa żyć z nim w stolicy, gdyby nie bezlitosny osąd wyższych sfer (na czele z jej ciotką, margrabiną d'Espard) na temat jej lubego. Nieszczęśnica umiera ze strachu, że przez śmiesznie ubranego i pozbawionego manier aptekarskiego synka przed nią również zatrzasną się drzwi do wielkiego paryskiego świata, a na takie poświęcenie dla niego już nie jest gotowa. Zaledwie garstka z nas stworzona jest do wielkiej miłości...

Ta dwójka to dzieci, które zgrzeszyły tym, że są tylko ludźmi. Inaczej sprawy wyglądają z paryskimi diabłami, które skusiły Lucjana łatwym sukcesem w branży dziennikarskiej i wydawniczej. To za odmalowanie tego świata współcześni nam tak bardzo chwalą Balzaca, bo trzeba przyznać, że te bezlitosne realia niekiedy rzeczywiście do złudzenia przypominają dzisiejsze czasy. Ledwie kilka dni temu przeczytałam artykuł o pewnym przedsiębiorczym dżentelmenie, który założył w Stanach firmę preparującą (innego określenia nie sposób użyć) na zamówienie, przy pomocy kilku zgrabnych, uniwersalnych fraz, recenzje książek; interes przyniósł mu w krótkim czasie wielkie pieniądze. I oto – u Balzaca jest to samo! Tyrania mediów (dziś to wielogłowy potwór, wtedy jeszcze tylko prasa), manipulacje, oszustwa, przekupne stanowiska, kupowanie recenzji książek i przedstawień... Jadowite pióro, od którego zależy nieraz życie lub śmierć poety, aktora czy dziennikarza. A piękne aktoreczki utrzymywane przez bogatych sponsorów, wyciągające od nich pieniądze na wystrój swoich rezydencji, wystawne kolacje i piękne stroje? Czy to też czegoś nie przypomina? Triumfuje tu chciwość, perfidia i zawiść – niby też ludzkie przywary, ale ewidentna zła wola wszystko wyjaskrawia. To nie tylko domena Paryża – również bezwzględne interesy prowincjonalnych przedsiębiorców z Angoulême, czyhających tylko na potknięcia naiwnych poczciwców jak Dawid i Ewa, tworzą duszny, przerażający świat, z którego natychmiast chce się uciec.

Lucjan w wydawnictwie [3]
Wolę już angoulemskie wyższe sfery. Na ich salonach króluje z kolei tępota i wścibstwo, ale przynajmniej są trochę zabawni. A już pan de Bargeton odmalowany przez Balzaca to istny majstersztyk dyskretnego humoru. Rozsiądźcie się i smakujcie:
Szlachcic ów odznaczał się ubóstwem myśli wahającym się pomiędzy nieszkodliwą nicością, która jest jeszcze w stanie coś zrozumieć, a wyniosłą głupotą, która nie chce niczego uznać ani niczemu dać się przekonać. Przejęty ważnością towarzyskich obyczajów i pragnąc dla wszystkich być uprzejmy, przybrał, jako jedyną wymowę, nieschodzący mu z twarzy uśmiech. W dobrym czy złym humorze, niezmiennie się uśmiechał. (…) Pozostanie z kimś sam na sam przyprawiało go o jedyną troskę, jaka mąciła spokój jego roślinnego życia; wówczas bowiem zmuszony był szukać czegoś w bezmiarze swej wewnętrznej próżni. (…) Wówczas pan de Bargeton żebrał pomocy interlokutora, zwracając ku niemu swój nos dychawicznego mopsa; wytrzeszczał nań tępe oczy, każde innej barwy, w sposób mający oznaczać: „I cóż pan powie?”. Nudziarzy lubiących rozprawiać o sobie ubóstwiał po prostu; przysłuchiwał się im z wytężoną i delikatną uwagą, która czyniła go w ich oczach tak cennym partnerem rozmowy, że gaduły z Angoulême przypisywały mu tajoną inteligencję i dopatrywały się niesprawiedliwości w powszechnym o nim sądzie. (…) Anais stanowiła wdzięk jego życia i dawała mu niesłychane rozkosze. Gdy robiła honory w salonie, wyciągał się w berżerce, podziwiając ją, ponieważ zdejmowała zeń ciężar rozmowy. Sprawiało mu przyjemność odgadywać sens jej odezwań; że zaś często chwytał go aż w długi czas po wygłoszeniu zdania, pozwalał sobie na śmiechy, które strzelały niby zagrzebane w ziemi i potrącone nogą granaty.
Nie wszędzie Balzac wspina się na takie wyżyny. Rozwlekłe fragmenty o ówczesnym systemie bankowości, sposoby rozliczania się wydawców i dziennikarzy są pewnie ciekawostką dla dzisiejszych ekonomów, ale jak dla mnie można by je zupełnie z tej powieści wyciąć.

Mimo to na próżno szukać gdzieś tak doskonałej analizy rzeczywistości. A po następne części Komedii ludzkiej z Lucusiem w roli głównej na pewno sięgnę, bo ciekawa jestem dalszych losów tego gagatka.

***
Cytat: H. Balzac, Stracone złudzenia, wyd. Zielona Sowa, Kraków 2003.

Ilustracje:
[1] Portret Balzaca autorstwa J. Allena St. Johna z 1899 roku, wykonany na podstawie szkicu Louisa Boulangera. Źródło: Wikimedia Commons
[2][3] Ilustracje do amerykańskiego wydania Straconych złudzeń, Filadelfia: George Barrie & Son, 1897. Źródło: Wikimedia Commons

Komentarze

  1. Ale to jest ponadczasowe! Balzaka przyszpililiśmy do XIX-wiecznego kalendarza, a tu proszę: prorok lub po prostu mistrz, który trafia we właściwy nerw.

    Dawno nie czytałam, za to Twoje recenzja z brawurą mi go wskrzesza. Czyli blond loczki Lucjana-trzcinki pozostają bezpieczne? Może choć przetrzepiemy mu porcięta?

    Coś w tym jest. Więcej podłości płynie z głupoty, kompleksów i potrzeby akceptacji niż z diabolicznych zamiarów.
    ps.
    Naja, wszędzie widzę czeską literaturę. Absolutny boom wydawniczy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, musiał mieć ten Honoriusz jakiś szósty zmysł lub coś w ten deseń, bo wychwycił i przewidział wszystko, że aż dziw bierze. Na pewno nie zasługuje na zamknięcie w ciasnej i zatęchłej XIX-wiecznej szufladce.

      Loczki oszczędzimy, ale szykowne porcięta jego nankinowe myślę że przetrzepać można, choćby dla przykładu;)

      Też to widzisz, Tamaryszku? Że Czechów wszędzie pełno? Że ja widzę - nic dziwnego, myślałam, że może zwielokrotnia mi się wszystko przez moją czechofilską soczewkę, ale wygląda na to, że jednak nie:) Serce rośnie!

      Usuń
  2. Dużo jest. Długo się wpatrywałam w "Gówno się pali", ale zakupiłam Balabana ("Możliwe, że odchodzimy"), podobno mniej czeskie. No ale nie można się aż tak trzymać schematu, że skoro czeskie, to nie może być smutne. prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście! Wesołość i rubaszność to tylko jedna z czeskich twarzy, i chociaż za tą akurat przepadam, uważam, że Czesi potrafią też pięknie smęcić:) Balabána jeszcze nie czytałam, więc będziesz tym razem moim przewodnikiem.

      Usuń

Prześlij komentarz