Jak dokumentalista zabił gawędziarza – „Życie jest opowieścią”, Gabriel García Márquez

Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do czyjejś pamięci. Z pewnością kryje się tam wiele interesujących opowieści, niebanalnych postaci, fascynujących miejsc, ale stanowią one tylko niewielki procent wszystkich zgromadzonych wspomnień, a do tego wiele z nich wymaga znajomości kontekstu. Reszta – to nazwiska, daty, cała ta sucha codzienność, której kruszyny jakimś cudem nie zostają do końca wymiecione z naszej głowy. Próby ulepienia z tej materii książki przerastają nawet największych – i tak niestety jest również z Gabrielem Garcíą Márquezem oraz jego autobiografią, Życie jest opowieścią.

Noblista skupia się w tym dziele na swoim dzieciństwie i młodości, punktem wyjścia jest zaś dla niego odbyta w wieku dwudziestu kilku lat podróż wraz z matką do miasteczka Aracataca. Mają sprzedać dom dziadków, z którym wiąże się wiele szczęśliwych wspomnień. To tutaj kształtowało się to słynne márquezowskie postrzeganie świata, tu po raz pierwszy obcował z duchami, stąd pochodziły pierwsze obrazy wykorzystane później w jego twórczości. W tych stronach znajdowało się również prawdziwe Macondo – miejscowość, która dała nazwę legendarnemu miasteczku z utworów pisarza.

Ten początek jest urokliwy. Odmalowana z niezwykłą plastycznością Aracataca – ziemia przeklęta, nawiedzana przez klęski żywiołowe i plagi, miejsce bezprawia i rzezi przypominające osady na Dzikim Zachodzie, historia Nicolasa Márqueza przybyłego tu po wypędzeniu z rajskiego Barrancas za zabicie w honorowym pojedynku pewnego mężczyzny, nie pozbawiona dramatycznych przeszkód historia miłosna rodziców, magiczny świat babci, opowieści Juany de Freytes. To jeszcze opowieści, które Márquez snuje w oparciu o zasłyszane legendy i wspomnienia tak mgliste, że nie sposób nie podeprzeć się fantazjowaniem. Dzięki temu mają ten senny urok dobrze znany z powieści mistrza.

Problemy zaczynają się, gdy Márquez zaczyna czerpać już z własnej pamięci. Z jednej strony – zapoznajemy się dzięki temu z niezwykle ciekawymi wspomnieniami jego pierwszych czytelniczych fascynacji, ale z drugiej – rozpoczyna się długi korowód nazwisk i miejsc, które niewiele nam mówią. Nawet jeśli pisarz wkłada cały swój wysiłek w zaprezentowanie nam ich w sposób barwny i niebanalny. Za dużo tego. Tak dużo, że momentami zadawałam sobie wręcz pytanie, czy nie był to ze strony autora jakiś test własnej pamięci, próba spisania wszystkich dawnych przyjaciół i znajomych, by sprawdzić, ile jeszcze pamięta.

Zdjęcie z czasów późniejszych niż opisane w książce, ale za to rarytne – Gabo pierwszy z prawej,
a pierwszy z lewej Mario Vargas Llosa. Barcelona, lata 60.
Do tego dochodzą historyczne wydarzenia, opisywane w sposób nie zakładający chyba, że po książkę tę sięgną osoby zupełnie nie zaznajomione z historią Kolumbii (takie jak ja). Skutek? Powstała książka trudna do czytania, raczej do żmudnego przedzierania się przez gąszcz faktograficznych szczegółów niż wciągająca w magiczny świat niczym najlepsze powieści Noblisty.

Są oczywiście momenty pięknie, również poza początkową częścią książki. Z wypiekami na twarzy czytałam, jak rodziło się powieściowe Macondo, jakie były dzieje powstania pierwszej powieści autora, Szarańczy, jak dojrzewał do myśli o byciu pisarzem i szlifował swój warsztat w redakcjach kolumbijskich gazet. Z przyjemnością śledziłam wzmianki o jego ulubionych pisarzach – Faulknerze, Steinbecku, Woolf, Joysie, Dumasie, Caldwellu, Borgesie... Porywający był także opis zamieszek w Bogocie po zamordowaniu lidera partii liberalnej, Jorge'a Gaitána, 9 kwietnia 1948. Jako naoczny świadek tych wydarzeń – studiował wówczas w stolicy – Márquez mógł odmalować je wiarygodnie, a zarazem z żarem człowieka, któremu cudem udało się wydostać z tego apokaliptycznego świata.

Te perełki toną jednak w morzu niespecjalnie istotnych – moim zdaniem – informacji. Brakuje tej magii powieściowych odsłon twórczości autora, dominuje za to rzeczowy głos dokumentalisty. Nie napiszę oczywiście, że ta lektura była czasem straconym. Ale przyznam uczciwie, że mocno mnie zmęczyła.

***
G.G. Márquez, Życie jest opowieścią. Autobiografia, tłum. Joanna Karasek, Agnieszka Rurarz, Carlos Marrodán Casas, wyd. Muza SA, Warszawa 2014.

Za te kilka piękniejszych momentów z życia młodego Márqueza i przybliżenie mi jego pisarskiej drogi serdecznie dziękuję Darii i wydawnictwu Muza.

Fotografie:
[1] Robert Burdock / Foter.com / CC BY-NC-ND
[2] Autor nieznany / Wikimedia Commons
[3] Okładka książki ze strony wydawnictwa Muza SA 

Komentarze

  1. Zawsze lubię czytać Twoje wrażenia po różnych biografiach i autobiografiach. Poniekąd malujesz takie portrety pisarzy (widzisz? znowu powinnaś mieć jeszcze jedną zakładkę: Portrety pisarzy). Czytałaś/ tudzież masz może w planach Josepha Antona?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że masz sporo pomysłów na rozwój mojego bloga, może mianuję Cię swoim dyrektorem kreatywnym? :) Na razie w tej zakładce nie byłoby chyba zbyt wiele tekstów, ale z czasem, kto wie, pomyślimy :). Josepha Antona nie czytałam, ale ogólnie Rushdiego mam od dawna w planach. A co, polecasz?

      Usuń
    2. Oj, bo tak często tu bywam, że już zrobiłam sobie analizę potrzeb :D
      Kiedyś robiłam podchody do "Szatańskich wersetów", ale na tamten czas ta lektura mnie pokonała. Dlatego póki co to pomału i niepewnie się szykuję albo do "Wstydu" albo "Dzieci Północy". Wydaje mi się, że z Rushdiem będzie ciężka przeprawa.

      Usuń
  2. Heh, przypomniała mi się od razu autobiografia Borgesa - mała książeczka licząca sobie 96 (sic!) stron. Skromność tego człowieka chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

    A autobiografię Marqueza mimo wszystko chętnie bym kiedyś przeczytał. Gawędą gawędą, ale przez dokumenty też lubię czasem się poprzedzierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Borges – urocze :). A to taka autobiografia z całego życia czy tylko pewien okres? A z Márquezem spróbuj, ale od nazwisk jego kumpli, znajomych, nauczycieli naprawdę miejscami kręci się w głowie.

      Usuń
    2. Całe życie, a jakże. Pewien okres pewnie by zawarł na połowie strony ;)

      Usuń
  3. Uwielbiam poznawać ulubionych pisarzy "od kuchni", więc prędzej czy później po autobiografię Marqueza sięgnę. Jej tytuł urzeka natychmiast - czym innym byłoby życie, gdyby nie pamięć o nim, wspólne przeżywanie i relacjonowanie osobistej historii? Tak to chyba już jest, że niektórzy pisarze wypadają lepiej w opowiadaniu światów wymyślonych. Marquez w tej dziedzinie jest dla mnie niedoścignionym wzorem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, tytuł jest chwytliwy, i od razu przywodzi na myśl taką nostalgiczną, tęskną historię. Coś z tego w tej książce jest, ale jednak wyobrażałam ją sobie trochę inaczej. Za bardzo może zakochana jestem w zmyśleniach Márqueza, może to to :).

      Usuń
  4. Czytałam jedną jego książkę i jakoś mi nie podeszła. Będę próbować dalej, a jego biografię zostawię sobie na potem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A którą, jeśli można spytać? Bo mnie też nie wszystkie na równi zachwyciły, ale niektóre naprawdę przenoszą w inny świat.

      Usuń

Prześlij komentarz