Poezja, głód i krew – „Księga szeptów”, Varujan Vosganian


O wielu rzeczach nie wolno mi było mówić, ale przede wszystkim surowo zabroniono mi opowiadać w przedszkolu lub nieznajomym o tym, że u nas w domu rozmawia się czasem szeptem. „Co tam szepczesz?” – pytałem. „Czytam” – odpowiadał dziadek Garabet. „Jak to czytasz? A gdzie masz książkę?”. „Niepotrzebna mi. Znam ją na pamięć”. „Dobrze, a jak się nazywa ta książka? Kto ją napisał?”. „Być może ty, pewnego dnia”. I oto robię to teraz. I właśnie tak ją nazywam: Księga szeptów.
Jak zacząć? Jak ubrać w słowa taktownie, ale zdecydowanie? Jak wyłamać się z chóru zachwyconych głosów, zakwestionować prawo do piedestału, na który wszyscy wynoszą? Napiszę wprost, by już na wstępie zrzucić ten ciężar – Księga szeptów to nie jest moim zdaniem dobra książka.

Oczywiście, jej siłą jest sam temat Ormian. Zaniedbany, zepchnięty na margines, słabo zgłębiony. Wszyscy coś słyszeli, niektórzy jeszcze z licealnej lektury Przedwiośnia jak przez mgłę kojarzą wzmianki o jakiejś masakrze w Baku, ale tak naprawdę nie wiemy nic. Dobrze, że Varujan Vosganian – opierając się na zachowanych zapiskach swojego dziadka Garabeta i na strzępkach własnych dziecięcych wspomnień – postanowił napisać taką rzecz. Rzecz poświęconą swojemu narodowi, temu wszystkiemu, przez co naród ten musiał przejść i co odebrało mu głos. A ponieważ zrobił to z perspektywy niejako wewnętrznej, Ormianina, z jego słów płynie ta sama mądrość, spokój i pokora, jakie charakteryzują bohaterów jego opowieści. Tak, zdecydowanie dobrze, że ta książka powstała, i że jest dostępna również polskim czytelnikom.
Ofiary ludobójstwa Ormian w roku 1915. Zdjęcie zaczerpnięte z publikacji Ambassador Morgenthau's Story (1918) – jednej z pierwszych relacji na temat rzezi Ormian, spisanej przez Henry'ego Morgenthau, ambasadora Stanów Zjednoczonych w Konstantynopolu.
Poza tym nie brak w Księdze pięknych momentów. Autor potrafi pisać plastycznie i sugestywnie, zręcznie dobiera środki i osiąga zamierzony efekt. Fragmenty o magicznym świecie jego dzieciństwa czarują i wprawiają w marzycielski nastrój, opisy okrucieństw dokonywanych na Ormianach – wstrząsają. Rozdział o marszu śmierci czy opis rzezi niewiniątek w Deir-ez Zor, te wszystkie dzieci zjadane żywcem przez ptaki na pustyni, trupy z obgryzionymi przez zagłodzoną rodzinę policzkami i psy rozszarpujące brzuchy zmarłych to przykłady mistrzowskiego malowania obrazów słowem.

Ale kiedy indziej Księga szeptów jest przeraźliwie wręcz nudna. Męczyłam się, zasypiałam nad nią, załamywałam ręce. Brnęłam przez nią przez kilka długich tygodni. Zmuszałam się do niej. Nie ze względu na ciężar emocjonalny, ale zwyczajnie dlatego, że czytało mi się ją źle. Dzieło Vosganiana to taki twór z pogranicza różnych gatunków – reportażu, literatury wspomnieniowej, historycznej, powieści. Niestety, twór pokraczny, niekiedy przytłaczający, raptownie przechodzący od prozy poetyckiej do suchych faktów. Momentami miałam z tą lekturą problem podobny co z opisywaną niedawno autobiografią Márqueza – za dużo szczegółów.
Ormiańska matka przy zwłokach piątki swoich dzieci.
Jeśli chodzi o tłumaczenie, redakcję i korektę, na uwagę zasługuje na pewno świetne opracowanie merytoryczne i zamieszczony na końcu słowniczek pojęć. Widać, że tłumaczka włożyła wiele wysiłku w to, by jak najlepiej oddać realia opowiedzianego świata, i doceniam to. Ale od strony formalnej było kilka usterek – zabłąkane przecinki, powtórzenia, niekiedy jakieś niezgrabne sformułowanie lub zagmatwane zdanie, które wymagało dłuższej chwili zastanowienia („Najpierw więc handlował bronią z Rosją carską podczas wojny, a następnie z białymi Rosjanami przeciwko bolszewikom, sprzedawał broń, po klęsce białych Rosjan, bolszewickiej Rosji”).

Obracam swój egzemplarz w rękach, patrzę na dedykację „For Anna, all my heart”, i mam do Vosganiana żal. Żal tym większy, że oczekiwałam bezwarunkowego zachwytu. Żal jak wobec kogoś bardzo bliskiego, kto nas zawiódł. Bo to jest taka opowieść, która mogłaby poruszyć ziemię. A obawiam się, że niektórych czytelników po prostu uśpi, nim zdąży wstrząsnąć ich światem.

Ormianka pochylająca się nad martwym dzieckiem na polu w okolicach Aleppo.

***
V. Vosganian, Księga szeptów, tłum. Joanna Kornaś-Warwas, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Książkowe Klimaty.

Fotografie:
[1] Motyw z okładki polskiego wydania Księgi szeptów / strona wydawnictwa Książkowe Klimaty
[2] Henry Morgenthau / Wikimedia Commons
[3] Maria Jacobsen / Wikimedia Commons
[4] American Committee for Relief in the Near East / Wikimedia Commons  

Komentarze

  1. ooooo, nie zgodzę się z Tobą, mnie ta książka totalnie zaczarowała, fakt, że techniczne usterki wkurzają, ale fabuła jest tak skonstruowana,że nawet nie bardzo na nie zwracałam uwagę. Ale podobno o gustach się nie dyskutuje, mi akurat odpowiadał ten styl, mieszanie gatunków i rejestrów, czytałam powoli, bo miałam na to czas, bo to jest książka, której trzeba poświęcić wiele uwagi. Trudna i wymagająca. Ale akurat trafiła w czas, w którym takiej lektury potrzebowałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Madziu, sama nie wiem jak to wytłumaczyć, bo przecież nie tylko Ciebie zachwyciła. Na ogół nie mam problemu z książkami trudnymi, wymagającymi skupienia i czasu, przeciwnie, wolę takie niż czytadła które przelatują jak woda i nic po nich nie zostaje. Ale tym razem zupełnie to jakoś nie trafiło w moją wrażliwość.

      Usuń
    2. A, to normalne, ja też czasami mam tak,że wszyscy wokół się zachwycają, a ja jakoś nie mogę wyjść z podziwu, co oni w tej książce widzą. Tak mam np. z Dehnelem.

      Usuń
    3. A co czytałaś Dehnela? Ja akurat jestem z tych entuzjastycznych – mam za sobą „Lalę” i choć podchodziłam do niej jak do jeża, ostatecznie zachwyciła :).

      Usuń
  2. Nie znam książki, która zaliczałaby się do literatury rumuńskiej. Dlatego tę chętnie poznam, dla samego poczucia klimatu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy to pozycja reprezentatywna dla literatury rumuńskiej, możliwe że nie, skoro traktuje o narodzie ormiańskim, jego historii i zwyczajach. Ale zupełnie nie jestem autorytetem w tej dziedzinie, sama wiem bardzo mało o Rumunii i autorach z tego kraju. Słyszałam, że godni uwagi są Max Blecher i Mircea Cărtărescu. Poza tym są jeszcze nagradzane książki wydawnictwa Amaltea: „Matei Brunul” Luciana Dana Teodorovici i „Med­gidia, miasto u kresu” Cri­stiana Teo­do­rescu. Warto też na pewno śledzić to, co wychodzi w serii Rumuńskie Klimaty Książkowych Klimatów (na razie oprócz „Księgi szeptów” jest jeszcze „Bliskość” Marina Mălaicu-Hondrariego). Jest w czym wybierać :).

      Usuń
  3. O proszę, Twój głos na temat tej książki jest bardzo ciekawy, bowiem odmienny od pozostałych. Faktycznie, jak dotąd spotykałem się z samymi pozytywnymi opiniami o tej powieści. Dzięki Twojej wartościowej recenzji, jako potencjalny czytelnik zyskuję dodatkową optykę na dzieło, nad którym głowiłem się, czy warto poświęcić mu swój czas :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jest to dowód na to, że nie ma książek doskonałych – takich, które podobają się wszystkim :). Ale zawsze w podobnej sytuacji mam mieszane uczucia, bo wydaje mi się, że skoro wszyscy wokół bezkrytycznie chwalą, to chyba z moją perspektywą musi być coś nie tak. Podziwiam pewność siebie recenzentów, którzy potrafią przejechać po książce niczym walcem, oczywiście w mądry i poparty argumentami sposób, przy okazji zgrabnie parodiując i ironizując – przyjemność płynąca z lektury takiej recenzji jest dużo większa niż w przypadku bezbarwnych zachwytów. To może nie jest akurat przypadek „Księgi szeptów”, bo jej bym absolutnie nie chciała przewalcować, nawet gdybym umiała, ale ogólnie rzecz biorąc – chciałabym mieć tę recenzencką pewność siebie. Podziwiam więc i po cichu zazdroszczę :).

      Usuń
  4. Mam trochę podobny problem z "Księgą szeptów", chociaż akurat na pewno nie powiedziałabym, że to nie jest dobra książka. Według mnie jest dobra, pod wieloma względami świetna. Ale, i to muszę przyznać, też mnie męczyła. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron byłam zachwycona - piękną prozą, tematem, wrażliwością. A potem, a potem... jakoś siadło. Nie mogłam się zmusić do czytania, zostawiłam na tydzień lub dwa, dopiero potem zabrałam się za nią jeszcze raz i skończyłam.
    Zawsze mam problem z takimi książkami. Bo nie mogę nie zauważyć oczywistych zalet? Bo właściwie wszystko mi się podobało, poza tym, że szło mi jak po grudzie... No to w takim razie to ze mną jest coś nie tak czy z książką? ;) Jak to ująć, żeby powiedzieć, że wszystko było dobre, ale między mną a książką jakoś nie zagrało? No i dlatego też wciąż jej nie zrecenzowałam, choć powinnam. A wiem, że będzie ciężko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może trochę za mocno to zabrzmiało, bo rzeczywiście pod pewnymi względami „Księga” jest bardzo dobra. I naprawdę bardzo bym nie chciała, żeby przez mój tekst ktoś zrezygnował z tej lektury. Ale jak poczułam, tak napisałam. Było ze mną dokładnie tak jak u Ciebie – początek oczarował, ale środek ciągnął się strasznie i dopiero po dłuższej przerwie byłam w stanie doczytać do końca. Choć taka w tym pociecha, że nie jedyna miałam z tą książką problem. Może dzielimy jakąś czytelniczą jednostkę chorobową ;).

      Usuń

Prześlij komentarz