Polskie perełki na dnie (1): Wojciech Szlęzak, „Cień jabłoni”


Od pewnego czasu jestem bardzo wyczulona na los młodych polskich autorów i staram się im pomagać, jak tylko mogę. Rzadko więc odmawiam, gdy jakiś debiutujący lub mało znany pisarz prosi mnie o recenzję, lub gdy dostaję podobną propozycję od jego wydawcy. Spora kupka książek, którą w ten sposób uzbierałam, zainspirowała mnie do rozpoczęcia na blogu nowego cyklu. Będzie on nosił nazwę „Polskie perełki na dnie” i będę w nim prezentować młodą, niekoniecznie promowaną przez mainstreamowe media, polską prozę.

Cykl zaczynam od kilku słów na temat debiutanckiej powieści Wojciecha Szlęzaka, Cień jabłoni. Czuć tutaj bardzo silną inspirację Wiesławem Myśliwskim, którą zapowiada już motto utworu. I nie chodzi tylko o tematykę wiejską, ale i główny motyw fabularny – choć w tym akurat wypadku bohater nie wysłuchuje opowieści starszego mężczyzny przy łuskaniu fasoli, lecz w przerwie od zrzucania węgla i rąbania drwa.

Historie opowiadane przez Adamczyka śledzi się z dużą przyjemnością, jedna gładko przechodzi w drugą i czytelnik szybko zostaje wciągnięty w wir opowieści. Potok słów płynie z ust opowiadacza nieprzerwanie, stopniowo dorzuca on kolejne elementy swojej życiowej układanki, ale im dłużej mówi, tym bardziej jest rozgoryczony, bo wbrew oczekiwaniom opowieść nie przynosi mu ulgi. Przekonujemy się, że jest człowiekiem niepewnym i niezdecydowanym, rozczarowanym swoim życiem, próbującym zrozumieć, dlaczego nigdy nie potrafił cieszyć się tym, co ma. Spontanicznie przeprowadza się do wsi, z którą wiążą się jego wspomnienia, ale zgodnie z mottem z utworu Myśliwskiego „nie wraca się już nigdy w to samo miejsce. Tak naprawdę tego miejsca już nie ma i nawet takiej możliwości nie ma, aby było gdzie wrócić”. Dlatego bohater spędza całe dnie wpatrując się w telewizor i marząc o ucieczce od siebie, w byt gdzie indziej, w niebyt lub byt zwierzęcy – na przykład koci (czyli myśl trochę à la Bukowski).
„Zazdrościłem mu. Dziwi się pan, czego można kotu zazdrościć? Można. Instynktowności, wolności od poczucia niepokoju, niepewności, lęku przed przyszłością, życiem albo przed sobą samym” (s. 139).
Narrator uważnie słucha jego opowieści i wyciąga z niej wnioski. Dla czytelnika pozostaje on trochę tajemnicą – choć w pewnym momencie podejmuje decyzję, że zrewanżuje się Adamczykowi własną spowiedzią, ostatecznie do tego nie dochodzi. Wiemy tyle, że jest on młodym człowiekiem, który zrezygnował właśnie z pracy w wielkim mieście i czuje się trochę zagubiony. „Wiedziałem jedynie, kim nie jestem i czego dla siebie nie chcę” – mówi.

Trochę lepiej poznajemy go także dzięki jego refleksjom na temat pragmatycznego, nastawionego na celowość i zysk świata, z którego uciekł, oraz przeciwstawianego mu prostego życia na wsi, gdzie piękna jest pod dostatkiem, i to zupełnie za darmo. W przeciwieństwie do zabieganych nymburczyków z opowiadań Hrabala, którzy nie dostrzegali piękna gazowych latarni, tutaj mieszkańcy doceniają barwne spektakle, jakie serwuje im natura. Oczywiście, to też nie jest świat idealny – zrezygnowani ludzie przesiadują w barze, bezmyślnie śledząc kolejny odcinek telenoweli, byle tylko zapomnieć o tym, że „wszystko już było”. Ale ta bezcelowość ma również dla narratora, zmęczonego dynamicznym miejskim życiem, pewien urok.
„Tak, to właśnie bezcelowość od jakiegoś czasu pociągała mnie najbardziej. Chyba na przekór światu, który stał się doskonale celowy. Po co? Dlaczego? Co z tego masz? Pytania, które stały się podwaliną epoki” (s. 181).
Wojciech Szlęzak
Dla wrażliwego, poszukującego dopiero swojej drogi narratora, historia Adamczyka staje się swego rodzaju ostrzeżeniem. Życie tego starszego mężczyzny wydaje się bezustannym spoglądaniem w przeszłość i roztrząsaniem straconych szans i niespełnionych marzeń; jest on jak tytułowa jabłoń, uginająca się pod ciężarem przejrzałych już owoców. W tym kontekście tytuł powieści, który z początku wydawał mi się trochę banalny, nabiera właściwego, mrocznego rysu.

Nie wiemy, co ostatecznie stało się z Adamczykiem – zakończenie jego historii jest cudownie niejednoznaczne, bo „Ameryka” może oznaczać po prostu Amerykę, ale może również oznaczać coś zupełnie innego. Wiemy jednak, że swoją spowiedzią pomógł młodemu słuchaczowi – a pojawiające się w końcówce dziecko, machający z pociągu chłopiec, jest chyba znakiem dającym nadzieję na przyszłość. Narrator uświadamia sobie:
„Marnotrawiłem czas, podziwiając to, co wyrosło na może jeszcze nie rozłożystych, ale jednak gałęziach wzbierającego życia, zamiast próbować pozbyć się balastu” (s. 237).
Choć, jak wspomniałam, opowieść Adamczyka śledzi się z przyjemnością, Cień jabłoni ma również momenty mniej porywające – zmęczyły mnie niektóre opisy czynności wykonywanych przez narratora w gospodarstwie rodziców, na przykład zbierania orzechów (choć wiem, czemu miały tu służyć). W innych miejscach sugerowałabym przypisy, na przykład gdy mowa o sprzęcie pszczelarskim :). I żeby mieć już z głowy krytykę – trochę brak w tej powieści dyscypliny, pewne fragmenty można by było z powodzeniem okroić lub usunąć, a od czasu do czasu autor wpada w pułapkę zbyt złożonego stylu z nutką patosu.

Są to jednak rzeczy czysto warsztatowe, które można z czasem poprawić, ważne jest natomiast to, że Wojciech Szlęzak rzeczywiście ma coś do powiedzenia. Choć krytyka wielkomiejskiego, korporacyjnego życia i przeciwstawianie mu prostoty i spokoju wsi to temat trochę oklepany, autor pisze o tym w sposób osobisty i przekonujący. Podobnie jak o szczęściu i braku zdolności jego odczuwania.

Książka szczęśliwie trafiła do mnie w dobrym momencie. Jeszcze kilka lat temu podobne historie, mężczyzn w średnim wieku lub starszych, wspominających miłości, które odeszły i błędy, które w życiu popełnili, traktowałam raczej z pobłażliwym uśmiechem; dziś odbieram opowieść Adamczyka z dużo większym zrozumieniem. 

Silnie przemawiają do mnie też rozważania na temat miejskiego życia, jego nastawienia na zysk, dyktatu celowości – sama bowiem regularnie muszę się tłumaczyć rodzinie z tego, dlaczego, ze swoim wykształceniem, nie poszukam sobie lepszej pracy, dlaczego przeznaczam tyle czasu na zainteresowania, z których nic nie mam, dlaczego nie podejdę do życia bardziej praktycznie. Podejrzewam, że takich jak ja jest więcej. Mam więc nadzieję, że Cień jabłoni trafi na podatny grunt – do czytelników, którzy dobrze zrozumieją, co autor chce powiedzieć.

***
W. Szlęzak, Cień jabłoni, wyd. JanKa, Pruszków 2016.

Ilustracje:
[1] pixel2013 / pixabay.com
[2] okładka książki ze strony wydawnictwa / www.jankawydawnictwo.pl
[3] readingspace.pl.

Komentarze

  1. Bardzo dobry pomysł na cykl, bo niestety wielu utalentowanych i obiecujących niknie w gąszczu niestety nierzadko słabej, wtórnej, ale za to dobrze promowanej literatury. Trzeba pomóc tym, którzy na to zasługują. A tematyka wiejska, nawiązania do Myśliwskiego, opowieści starszego mężczyzny - już czuję się bardzo zachęcona i będę szukać książki Szlęzaka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, przepraszam znów że odpisuję tu tak późno, odłożyłam na później a potem oczywiście zapomniałam :). Dziękuję! Mnie to, prawdę mówiąc, strasznie wkurza, że promuje się często książki przeciętne, a te naprawdę dobre nie mogą się przebić. I niektórzy właśnie na tej podstawie wyrabiają sobie zdanie o młodej polskiej prozie, nie zdając sobie sprawy, jak wiele kryje się gdzieś pod powierzchnią. Z tego wkurzenia też ten cykl :). Cieszę się, że zainteresowałam Cię Szlęzakiem!

      Usuń

Prześlij komentarz