Prowansalski koniec lata – „Narodziny dnia”, Colette

Jakoś tak na przełomie sierpnia i września przychodzi czas, o którym mówię „zmęczone lato”. Światło się zmienia, niebo staje się trochę wyblakłe, jak na starej pocztówce, promienie słońca padają pod wieczór już pod innym kątem. Robi się cicho. Właśnie o tym czasie pisze Colette w Narodzinach dnia.

I to podwójnie, bo sceneria idealnie odpowiada stanowi ducha bohaterki. Kończy się nie tylko lato na francuskiej Prowansji, ale i lato życia narratorki, alter ego („model”, jak sama pisze) samej Colette. Zmęczona pełną burzliwych romansów młodością, kobieta zaszywa się w swoim nadmorskim domu w towarzystwie ukochanych zwierząt, a na miłości i miłostki, „jeden z największych banałów istnienia”, patrzy już tylko z dobrotliwym uśmieszkiem.
„Drugie nakrycie... Niewiele zajmuje teraz miejsca: zielony talerz, stary kieliszek z grubego szkła, trochę mętnego. Jeśli dam znak, by sprzątnięto to na zawsze, żaden złowieszczy powiew nie zerwie się nagle na horyzoncie, nie zjeży mi włosów i nie sprawi – jak to bywało – że całe moje życie obróci się w inną stronę. Jeśli to nakrycie zniknie z mego stołu i tak nadal będę jadła z apetytem” (s. 10).
Dopiero teraz dostrzega piękno przyrody, które ją otacza, pisze o wietrze i o morzu, zachwyca się gracją swojej kotki, czerpie przyjemność z prac w ogrodzie. W zasadzie z takich opisów, sensualnych, barwnych, pobudzających wyobraźnię, składa się cała ta książka. I dlatego trudno o niej pisać inaczej niż litanią cytatów.
„Jakąż piękną mamy porę, mój mały! Posłuchaj tego fa, którym dźwięczy hydroplan, posłuchaj łagodnego wiatru płynącego wysoko, od północnego wschodu, wciągnij powietrze, czujesz, jak pachną sosny i mięta rosnąca koło słonego jeziorka, ten zapach domaga się, by go wpuścić, jak kotka” (s. 76).
Narratorka powieści Colette cieszy się z drobnostek, których kiedyś nie zauważała, zaabsorbowana własnymi miłosnymi dramatami. Dopiero teraz ma w sobie wystarczająco dużo spokoju i cierpliwości, by niczym jej matka, jej dobry duch i wzór, wyczekiwać zakwitnięcia ukochanej rośliny, i aby przedkładać ciche narodziny dnia nad malownicze, efektowne wieczory.
„Dopiero moim dojrzałym latom te dobra były pisane. Moja kanciasta młodość pokaleczyłaby się o cienkie, odstające blaszki naszywanych dżetami skał, o dwudzielne igły sosen, o agawy, o kolce jeżowców, o gorzkie, żywiczne posłonki i o figowce, których liście przypominają od spodu język dzikiego zwierzęcia. Cóż to za niezwykła kraina!” (s. 12).
Dojrzała. Potrafi wyrzekać się uczuciowych kaprysów i trzeźwo oceniać sytuację. Tę równowagę burzy na chwilę Vial – młody, przystojny i zapatrzony w nią jak w obrazek. Bohaterka tłumi jednak nieśmiałe porywy serca, stwierdzając, że „ten chłopiec tak przystojny, którego piękna, opalona skóra tak ciasno opina zgrabną sylwetkę, tworzy, mimo jasnego ubrania, bardzo ciemną plamę na tle mego domostwa, różowej ściany, bodziszków, róż rajskich i dalii…” (s. 65). I uspokaja samą siebie: „No, no, serce… bądź cicho… odpoczniemy teraz” (s. 27).

Colette w roku 1932,
pięć lat po Narodzinach dnia.
Ciekawe są jej refleksje na temat szczęścia, miłości, małżeństwa. „Wszystko byłoby lepsze niż małżeństwo” – to słowa jej matki, ale i sama narratorka gardzi uczuciową stabilizacją, wieloletnim przywiązaniem, „poczciwym, malutkim szczęściątkiem”. Ze zgrozą pisze o kobietach, mężatkach nawet, które „zabierają ze sobą do grobu zatwardziałą cnotliwość starych panien”. Może być tylko wszystko albo nic – szaleństwo uczuć albo cicha samotność.

Jest w tym jednak jakiś paradoks, jakiś zgrzyt. Spomiędzy linijek wyziera smutek, który zdradza, że bohaterka nie do końca jest szczęśliwa na drodze, którą wybrała, i że wytrwanie na niej nie jest wcale takie proste. Bo pisze przecież: „Moja pogoda, wypracowana, a nie samorzutna, ma nie tyle sztuczne, co uznojone oblicze rzeczy budowanych zbyt pracowicie. Miałabym ochotę zawołać do niej: «Podpij sobie trochę! Nie tak sztywno!», gdybym była pewna, że upije się na wesoło” (s. 105). A gdy sprawa z Vialem jest już zamknięta, gdy serce przechodzi na powrót w stan spoczynku, zostaje jednak jakiś żal: „Wystarczy poczekać, by powrócił rytm na jakiś czas przerwany. Poczekać, poczekać… Tego da się nauczyć w dobrej szkole, w której uczą także, jak odchodzić z najwyższą elegancją, z niedościgłym szykiem…” (s. 113).

Te subtelności intrygują. Tak piękną, delikatną kreską wszystko w tej powieści jest rysowane – czy to uczuciowe niuanse, czy zmęczone lato Prowansji (kiedyś tam pojadę o tej porze roku!) z jego barwami, dźwiękami, zapachami. Nie czyta się Narodzin dnia lekko, bo wymagają nastrojenia się na pewną artystyczną „częstotliwość”. Ale gdy już się to uda, lektura staje się prawdziwą przyjemnością.
„Ale ty niejeden już najazd przeżyłaś. Porzucą cię ci, których znęciły tu obietnice jakiegoś kasyna, hotelu czy widokówki. Uciekną spieczeni, pokąsani wiatrem białym od pyłu. Ty zaś zatrzymaj tych swoich kochanków, co piją wodę z dzbana i wytrawne wino dojrzewające w piasku; tych, co nabożnie leją oliwę i odwracają, przechodząc, głowę od poćwiartowanych mięs; tych, co wstają rano, a wieczorem, już w łóżku, kołyszą się w rytm urywanego oddechu stateczków, gdy inni zabawiają się na nich w porcie; zatrzymaj mnie także...” (s. 13).
***
Cytaty: Colette, Narodziny dnia, przeł. Krystyna Dolatowska, wyd. PIW, Warszawa 1975.

Za inspirację lekturową dziękuję Zacofanemu w lekturze. Zobaczcie, jak on ubrał w słowa swoje wrażenia z lektury tej książki!

Poza tym polecam też wywiad z tłumaczką twórczości Colette i jej biografii, Katarzyną Bartkiewicz, który ukazał się w „Dwutygodniku”. Pani Bartkiewicz opowiada tu trochę o tym, jaka naprawdę była Colette i co ją w życiu ukształtowało (kilkukrotnie cytując właśnie Narodziny dnia).

Ilustracje:
[1] djedj / pixabay.com,
[2] Agence de presse Mondial Photo-Presse / Wikimedia Commons,
[3] zdjęcie własne.

Komentarze

  1. Tak, Narodziny dnia można cytować całymi stronami, nie wiem, jak to się Colette udawało :) Ja najbardziej lubię te fragmenty o zwierzętach, zresztą we wszystkich jej utworach, które znam, to bywają najlepsze partie. I lepiej ode mnie swego czasu wstrzeliłaś się czasowo, teraz jest najlepsza pora na Narodziny dnia, w tym przejściowym okresie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „[Vial] twierdzi, że ja potrafię wyczarować kota nawet tam, gdzie żadnego kota nie ma” :). Tak, fragmenty o zwierzętach są urocze! A aura mi ostatnio niestety nie sprzyjała, raczej ponuro w moich stronach i melancholia bardziej jesienna niż ta późnego lata, ale za to czytałam, za Twoją radą, we właściwym czasie :). Dzięki!

      Usuń
    2. Internet jest pełen zdjęć Colette ze zwierzętami, ona naprawdę je kochała i czuła.

      Usuń
  2. Aha, no i niecierpliwie czekam, aż weźmiesz się za Cheriego, te dwie książki jakoś mi się łączą pod różnymi względami, i tematu, i języka, i nastroju. Zaryzykowałbym tezę, że stanowią cykl :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kusiło mnie, żeby w następnej kolejności zabrać się za „Czyste, nieczyste”. Albo „Dialogi zwierząt”. Albo biografię. Właściwie wszystko kusi ;) więc niech będzie „Chéri”! :)

      Usuń
    2. Koniecznie Cheri; to będzie trochę tak, jakbyś poznawała wcześniejsze losy bohaterki Narodzin :D

      Usuń
    3. Więc postanowione! Czuję silną sympatię do bohaterki „Narodzin”, chętnie dowiem się o niej więcej ;).

      Usuń
  3. Aż wstyd się, ale nie czytałam jeszcze żadnej książki Colette. Myślisz, że "Narodziny dnia" będą dobre na początek? Z Twojej recenzji i przytoczonych fragmentów wyłania się taki ciepły, trochę smutny i melancholijny nastrój, naprawdę bliski temu co czuję, gdy kończy się lato. ;) A sama bohaterka wydaje się być interesującą postacią, wyciszoną, ale walczącą gdzieś w środku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, zastanawiam się. Możesz spróbować, książka kosztuje grosze na Allegro, powinna też być w bibliotece, a po pierwszych stronach będziesz już wiedzieć,
      czy to coś dla Ciebie :). Czyta się niełatwo, ale myślę, że Tobie akurat przypadnie do gustu. Jeśli nie – spróbuj z „Klaudynami”, są leciutkie jak puszek, a też piękne :).

      Usuń
  4. To cieszenie się drobnostkami to całkiem moje klimaty <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz