
Czy pisanie „europejskie” lub „globalne” stoi w kontrze do regionalności? Czy można być autorem światowym, nie mając ambicji zmieniania świata? I co mają z tym wszystkim wspólnego Hrabal, Kundera i Europa Środkowa? Takie pytania zadałam sobie, biorąc już po raz kolejny udział w krakowskim Festiwalu Conrada.
Mój wyjazd na Festiwal Conrada 2025 i Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie był możliwy dzięki Waszemu wsparciu na Patronite – ta relacja powstała więc także dzięki Wam. Dziękuję, że mnie wspieracie.
Choć w minionym tygodniu w ramach Festiwalu Conrada i Targów Książki w Krakowie wzięłam udział w sumie w dziesięciu wydarzeniach, jak zwykle najwięcej emocji oraz refleksji wzbudziły we mnie te z Europą Środkową w tle.
Zaczęło się od piątkowej conradowskiej dyskusji „Co niesiemy w naszej reklamówce”. Weronika Gogola, Ján Púček i Ziemowit Szczerek przepytywani przez Aleksandrę Hudymač rozmawiali o Europie Środkowej i Wschodniej jako przestrzeni „naznaczonej historią, sprzecznościami i codziennym chaosem”, gdzie „rodzą się opowieści, które nigdzie indziej nie mogłyby powstać, pełne ironii, melancholii i osobliwego poczucia humoru”.
Było więc o kulturowej, społecznej, literackiej specyfice naszego regionu – i region okazał się tu słowem-kluczem, czymś, co lepiej ukazuje złożoność naszego zakątka świata niż opisane grubą krechą państwowych granic kraje. „Ciągnie mnie tam, gdzie jest różnorodnie. Monolityczne narracje sprawiają, że czuję się nieswojo. Pogranicze to chyba jedyne prawdziwe uniwersum” – mówiła Gogola. Púček kreślił zaś wizję Europy Środkowej jako przestrzeni czasu – to w jego pokładach, niezależnych od tego wszystkiego, co przetacza się na powierzchni, powinniśmy się doszukiwać jej natury (czego zresztą piękny przykład autor daje w zbiorze esejów Małe Karpaty). Mowa była też o poczuciu bezustannego życia w końcu świata, co u środkowoeuropejskich autorów wprawia w ruch pewne mechanizmy radzenia sobie z tragizmem, takie jak ironia. „A jednak i w końcu świata może świecić słońce”, dodawał z przekonaniem Púček, twierdząc, że świadomość ta niekoniecznie musi budzić lęk – może być też źródłem spokoju (czyli trochę nadzieja radykalna, zgodnie z hasłem przyświecającym tegorocznemu Conradowi).
Traktory, czołgi i miłosny zawód
Tak czy siak więc – środkowoeuropejskie korzenie mocno kształtują twórczość autorów z naszej części świata. Dotyczy to również Europy Południowo-Wschodniej, której literatura zaprezentowana została m.in. w trakcie środowego wydarzenia w Spółdzielni Ogniwo, zorganizowanego przez belgradzkie stowarzyszenie Krokodil. Podczas moderowanego przez Mimę Simić spotkania przybliżona została twórczość Rumeny Bužarovskiej z Macedonii Północnej, Radmili Petrović i Tanji Stupar-Trifunović z Serbii oraz Faruka Šehicia z Bośni i Hercegowiny. Autorami polskich przekładów byli Aleksandra Wojtaszek, Dorota Jovanka Ćirlić i Miłosz Waligórski.
Poczucie niestabilności, chaosu, wojennego zgiełku dochodziło do głosu w czytanych fragmentach. Nietypową manifestacją człowieczeństwa i troski na przekór bezwzględnej wojennej rzeczywistości okazuje się czuła opieka nad kurą w opowiadaniu Faruka Šehicia, a Radmila Petrović pisze w jednym z wierszy: „tam gdzie dorastałam / czułości nie okazuje się ludziom / zachowuje się ją / dla kotów urodzonych w stajni”. To właśnie wybuchowa poezja serbskiej autorki oczarowała mnie chyba najbardziej – surowe realia spod znaku „rodzinnych układów z siekierami w tle”, traktorów i czołgów spotykają się tu w dowcipny, trzeźwy i urzekający sposób z uniwersalnym doświadczeniem miłosnego zawodu.
Czechy – wielka prowincja
I wreszcie – jeszcze jedno wieczorne wydarzenie zorganizowane w gościnnych progach Spółdzielni Ogniwo, czyli piątkowe spotkanie z uczestnikami programu CELA. Na scenie pojawili się Czeszka Eliška Beranová i jej tłumaczka Paulina Zając, Słowenka Pia Prezelj i jej tłumaczka Aleksandra Wójcik oraz reprezentujący Belgię Lieven Stoefs i jego tłumaczka Marta Talacha.
W rozmowie z zaproszonymi autorami wątek regionalności i lokalności wystąpił w swoistej kontrze do myślenia „globalnego” lub „europejskigo”. Eliška Beranová przywołała słowa jednej ze swoich ulubionych pisarek – Radki Denemarkovej – że z perspektywy wydawniczej i literackiej Czechy są jedną wielką prowincją, której brak szerszego, europejskiego myślenia. Z drugiej strony – Pia Prezelj mówiła również o tym, że nie da się narzucić sobie zadania pt. „napisać coś uniwersalnego”. Na ile więc pisarz/artysta jest w stanie świadomie przyjąć tę szeroką perspektywę, a na ile pewna lokalność jest zakorzeniona w jego pisaniu?
Wykroczyć poza region
I tu już ruszyła lawina skojarzeń. Wróciła do mnie sprawa konkursu „Román pro Frankfurt” (Powieść na Frankfurt), o której pisałam w jednym z tegorocznych newsletterów. Konkurs, ogłoszony przez Bibliotekę Ziemi Morawskiej w Brnie i Czeskie Centrum Literackie, ma wyłonić powieści, które na tegorocznych targach książki we Frankfurcie – gdzie w przyszłym roku Czechy będą gościem honorowym – mogą przyciągnąć uwagę międzynarodowej publiczności. Idea spotkała się z burzliwą reakcją niektórych czeskich pisarzy, m.in. ostro komentującej wszelkie próby podporządkowania literatury określonym założeniom Petry Hůlovej. Pisarka uznała, że pomysł celowego tworzenia powieści z myślą o międzynarodowej publice jest mocno kontrowersyjny i wpisuje się w szeroki trend zastępowania sztuki „przemysłem kreatywnym”.
Do sprawy odniósł się, przywołując słowa Hůlovej, krytyk Josef Chuchma. W tekście na łamach „Deníka N” pisze on: „Oczywiście literatura, jak każda dziedzina sztuki, jest dziełem utalentowanych (...) jednostek. Te jednak dorastają w określonym kontekście społecznym, doświadczają tragedii i traum swoich czasów, wydarzeń wykraczających poza ich region, i są w stanie przemówić do publiczności ponad granicami przede wszystkim dlatego, że pokazują pewien ogólny, istotny proces cywilizacyjny”. I kończy: „Na ile współczesna czeska literatura jest do tego dysponowana? Czy żyje czymś, co znajduje się poza jej strefą komfortu? A jeśli tak – czy potrafi przekazać to innym?”. No właśnie, potrafi?
Dyskusja to zresztą nienowa, i nie dotyczy jedynie najnowszej czeskiej literatury. Kilkanaście lat temu na łamach „Nowej Europy Wschodniej” (tekst możecie przeczytać też tu) Łukasz Grzesiczak porównywał pod tym kątem – wychodząc od sformułowanej przez Jana Patočkę koncepcji „małej” i „wielkiej” historii Czech – podejścia reprezentowane przez dwóch gigantów czeskiej literatury – Milana Kundery i Bohumila Hrabala. Ten pierwszy reprezentuje postawę otwartą, polityczną i zaangażowaną, dziś można by rzec: „myśli globalnie”. Drugi nie ma ambicji zmieniania świata – zamknięty w bezpiecznym zaciszu gospody jasno deklaruje, że życzy sobie co najwyżej zmienić samego siebie.
Wymieszać czeski luz z polską ambicją
W jakiś sposób koresponduje to z tym, co mówił na spotkaniu w ramach krakowskich targów Jakub Medek, autor podcastu Czechostacja i wydanej właśnie książki Dobrý den. Chmiel, tożsamość i luz. Polskie mity o Czechach – o silnej potrzebie prywatności czeskiego społeczeństwa. Zestawiając je z polskim dziennikarz stwierdza, że polskie przekonanie o czeskim luzie nie jest do końca błędne, jednak dobrze byłoby trochę wymieszać luz z Czech z ambicją z Polski.
I tu z kolei wracają tu do mnie wykorzystywane w mojej pracy badawczej wypowiedzi czeskich polonistów – Lucie Zakopalovej i Petra Vidláka, tłumacza Olgi Tokarczuk – na temat tego, czego czeska literatura może zazdrościć polskiej. O polskich pisarzach Vidlák mówi (w wywiadzie na łamach miesięcznika „Host”, nr 5/2016): „Ich emocjonalność i wolność myśli na przekór silnemu Kościołowi katolickiemu, swoboda oraz pewność siebie i nam dobrze by zrobiły”, zaś Zakopalová (z kolei w „Hoście” nr 6/2020) pisze: „Bezkompromisowe dążenia, by narracyjnie i intelektualnie zdefiniować i na nowo określić swoje miejsce na świecie są typowe dla wyrazistych zjawisk polskiej literatury. I kiedy spoglądamy na naszych sąsiadów, właśnie ta energia, ta ambicja są dla nas najbardziej inspirujące, tego właśnie niekiedy zazdrościmy Polakom”.
I może najnowsza czeska literatura nie poprzestaje na zazdrości? Myślę o Kateřinie Tučkovej, która również wystąpiła w tym roku na scenie krakowskich targów książki, opowiadając o upadku stereotypów na temat literatury czeskiej, opartych na humorze spod znaku Hrabala, Šabacha czy Rudiša, i która reprezentuje przecież literaturę w duchu, o którym mówią Vidlák i Zakopalová. Myślę o tym, że – przynajmniej na czeskim gruncie – może ten repertuar literackich mechanizmów radzenia sobie ze środkowoeuropejskim końcem świata stopniowo coraz bardziej się rozszerza.
W kontrze czy nie?
Ale wracając jeszcze do Kundery i Hrabala… Mimo odmiennych postaw i intencji obu twórców trudno przecież odmówić Hrabalowi rangi pisarza światowego. Czy jego na pozór mocno osadzonymi w środkowoeuropejskiej rzeczywistości nowelami nie zaczytują się również mieszkańcy odległej Azji? Może więc rzeczywiście lokalność i regionalność nie muszą kłócić się ze światowością i uniwersalnością?
Co o tym myślicie?





Komentarze
Prześlij komentarz
Serdecznie zachęcam do komentowania. 😊 Równocześnie proszę o podpisywanie się pod komentarzem oraz zachowanie kultury. Komentarze zawierające obraźliwe treści nie będą publikowane.