Śmierć w wydaniu Olgi Tokarczuk

Niezbyt adekwatną wybrałam sobie lekturę na ten radosny, świąteczny czas. Ostatnie historie Olgi Tokarczuk jest to bowiem książka o śmierci. O różnych sposobach jej przeżywania, o oswajaniu się z nią, o jej wszechobecności i wszechmocy - nawet cudowny akt narodzin człowieka jest tu zbudowany z małych śmierci. Pojawia się ona nie tylko w swoim fizycznym wymiarze - także martwota emocjonalna zdaje się być problemem wszystkich trzech głównych bohaterek, babki, córki i wnuczki, których oczami kolejno czytelnik patrzy na świat. Zadziwia brak zażyłości w ich wzajemnych relacjach. Czy jednak pani Tokarczuk nie jest niejako specjalistką od takich emocjonalnych wydmuszek? - przyszło mi do głowy. Jeszcze kilku innych bohaterów przez nią stworzonych wywarło na mnie podobne wrażenie, choć dziś pamiętam to już jak przez mgłę.

Jeśli chodzi o podobieństwo do innych powieści z dorobku tej pisarki, to zauważyłam też z przyjemnością powtarzanie się pewnych motywów. Jakże miło znów spotkać się z fragmentami, w których z anatomicznym zacięciem autorka opisuje ludzkie ciało - jak w Biegunach, uśmiechnąć się nad stwierdzeniem, że jakimś skandalicznym błędem natury jest brak możliwości wglądu w funkcjonowanie własnego organizmu (o czym mowa była i w Prowadź swój pług przez kości umarłych), czy przeczytać, jak to ciotka Marynka wypowiada późniejszy pogląd Janiny Duszejko - że w pewnym wieku wypada myć często stopy na wypadek bycia zabranym przez pogotowie.

Tym jednak, co przede wszystkim cenię w twórczości Olgi Tokarczuk, a co obecne było i w tej książce (oprócz onirycznej atmosfery, o której też warto wspomnieć) jest ta dziecięca ciekawość świata, wypowiedziane ustami bohaterów rozważania na temat rzeczy i zjawisk, nad przyczynami których większości ludzi, znudzonym światem, nie przyszłoby nawet do głowy się zastanawiać. Najwięcej było tego w części pierwszej, u Idy, w części drugiej nieco mniej, zaś w ostatniej - prawie wcale, nie miała więc już tego uroku. To samo nastawienie, które tak bawiło mnie u głównej bohaterki Nie mogę się doczekać... kiedy wreszcie pójdę do Nieba Fannie Flagg, zachwyconej rzeczywistością staruszki Elner. Bo przecież świat jest cudem.

Wesołych Świąt!

Komentarze

  1. Wesołych Świąt Naiu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście dość smutna lektura jak na świąteczny czas. Mnie, choć czytałam w maju, przygnębiła, ale jest to zdecydowanie książka godna polecenia.
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem właściwie, czy na tę książkę można znaleźć odpowiedni czas. Gdy dokoła jest radośnie i świątecznie, mąci tę radość i zmusza do niewesołych refleksji, podczas szarych jesiennych miesięcy lub mroźnych zimowych pewnie jest aż za bardzo depresyjna. Ale zgadzam się z Tobą, Agatoris, że jest tak czy siak godna polecenia, podobnie zresztą jak, moim zdaniem, wszystkie książki Olgi Tokarczuk. Choć ta moja "najulubieńsza" (Twoja też, z tego co wyczytałam) to na pewno "Prawiek...".

    Pozdrawiam również :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz