Uczta wcale nie taka wspaniała - Karen Blixen, "Uczta Babette"

Karen Blixen jest znana z autobiograficznej powieści Pożegnanie z Afryką, na podstawie której nakręcono film o tym samym tytule - niezapomniany. Najwyraźniej ta duńska pisarka ma szczęście do dobrych ekranizacji, bo o Uczcie Babette dowiedziałam się też za sprawą filmu, ponoć znakomitego (ponoć, bo mimo, że słyszałam o nim wiele i ostrzę sobie na niego ząbki od dawna, nie miałam do tej pory okazji go obejrzeć – może to i lepiej, zawsze to sensowniej zapoznać się najpierw z literackim pierwowzorem).

Jak sam tytuł - Uczta Babette i inne opowieści o przeznaczeniu - wskazuje, opowiadanie o uczcie jest tylko jednym z kilku zamieszczonych w tym tomie. Co więcej, oryginalny tytuł całego zbioru brzmi po prostu Anecdotes of Destiny, więc zapewne został przy tłumaczeniu na polski zmieniony ze względu na znany już w tamtym czasie film, ot marketingowy chwyt. Wszystkie utwory z tego tomu łączy właśnie motyw przeznaczenia – moment iluminacji, którego doświadczają poszczególni bohaterowie w różny sposób (szczegółów nie zdradzam, żeby komuś nie popsuć przyjemności, jeśli – mimo mojej recenzji – zdecyduje się tę książkę przeczytać).

Pierwsze opowiadanie - Nurek - wywołało moją konsternację. Sprawiało bowiem wrażenie niedopracowanego, zlepionego - na siłę i dość nieudolnie - z dwóch zupełnie różniących się klimatem opowieści. Najpierw bądź co bądź realistyczna (główny bohater wierzy gorąco, że spotka kiedyś anioła, jednak gdy mu się to udaje, okazuje się, że anioł wcale aniołem nie jest, a wszystko to jedna wielka intryga i oszustwo) historia studenta Saufe, a zaraz potem ni z gruszki, ni z pietruszki zaprzyjaźniona z nim gadająca ryba w okularach w rogowych oprawkach, wygłaszająca mądrości na temat sensu istnienia. Że co? I jeszcze zakończenie, które niczego nie wyjaśniło, przeciwnie, zostawiło jeszcze większy zamęt w głowie - bo go właściwie nie było, opowiadanie urywa się, jakby ktoś zapomniał dopisać kilka ostatnich słów.

Pozostałe utwory nie dostarczyły mi już wrażeń tej natury, pojawiły się natomiast inne zastrzeżenia. Czytając te opowiadania miałam wrażenie, że rozpełzają się na wszystkie strony, rozgałęziają w sposób niekontrolowany, prowadzą w puste uliczki - pojawiają się jakieś fakty, zdarzenia, postaci zupełnie bez znaczenia, tymczasem temu, co ważne i co ciekawi czytelnika, często poświęcone jest minimum uwagi. Czasem nieład ma swój urok, ale to był jakiś inny rodzaj nieładu, drażniący. Najbardziej "trzymającym się kupy" opowiadaniem z tego towarzystwa jest moim zdaniem Nieśmiertelna opowieść i to właśnie ono podobało mi się najbardziej, nie tytułowe. Nawiasem mówiąc, Opowieść też została zekranizowana - w 1968 roku przez Orsona Wellesa, ale o tym akurat filmie wcześniej nie słyszałam.

Rozczarowała mnie niestety ta próbka twórczości Karen Blixen. Może za wiele oczekiwałam? Chciałam soczystości, magii, barw, uczty Babette jako wielkiego koncertu zmysłów, tymczasem dostałam zbiór fragmentarycznych utworków przypominających luźne notatki spisane na szybko na kartce wydartej z zeszytu, pełnych kukiełkowatych, schematycznych postaci (rozumiem, że autorka zrezygnowała z psychologizowania na rzecz fabuły, ale bez przesady!).


Z innej beczki (a może nie do końca takiej innej): Zaczęłam czytać W poszukiwaniu straconego czasu. Wspaniała, wspaniała lektura. Jedna z najlepszych w moim życiu. I zastanawiam się, na ile biedna Babette została skrzywdzona przez to równoczesne czytanie Prousta... ;)

***
K. Blixen, Uczta Babette i inne opowieści o przeznaczeniu, wyd. Rebis, Poznań 2007.

Komentarze

  1. muszę powiedzieć, że osobiście nie jestem fanką opowiadań zebranych w jedną książkę. Jakoś tak za szybko się kończą, za szybko trzeba przeskakiwać na inny świat i innych bohaterów. Zbiór opowiadań Huellego 'Stół" czytałam dosyć długo i nawet nie byłam w stanie wyrobić sobie na ich temat konkretnego zdania, podobnie zresztą było z Marquezem, ale w przypadku powolne czytanie było spowodowane tym, że Gabriel Garcia pisze bardzo mocne i konkretne teksty i na prawdę nie jest to lektura na jeden wieczór.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę mnie zaniepokoiła Twoja recenzja, ta książka to ostatni numer w moim planie czytelniczym więc nie ma bata, muszę ją przeczytać, zanim pewnie pozbędę się jej z domu.
    Proust czeka na mojej półce, jeszcze trochę i wreszcie go zacznę. Brakuje mi jednak jednego tomu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze wiedzieć- to nie przeczytam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Marta - to prawda, w przypadku opowiadania zwykle brakuje czasu żeby przywiązać się do bohaterów czy przywyknąć do ich świata, zupełnie inaczej niż w powieści. Z drugiej strony jednak uważam, że dobrze napisane, przemyślnie skonstruowane i nie przegadane opowiadanie z błyskotliwym zakończeniem może być prawdziwym majstersztykiem, zapadającym w pamięć na dużo dłużej, niż niejedna powieść. Tym z "Uczty Babette" tego brakuje i dlatego uważam, że nie są zbyt dobre.

    Kornwalia - przeczytaj przeczytaj, może akurat okaże się, że ja się po prostu na Babette nie poznałam? :) a książeczka to niedługa, czyta się mimo wszystko szybko, więc niewiele do stracenia. Co do Prousta - ja mam póki co tylko dwa pierwsze tomy z biblioteki, jak się później okaże, że pozostałe są wypożyczone, to będzie kaplica. A będę chciała na pewno od razu się do nich dorwać, bo "W poszukiwaniu straconego czasu" jest naprawdę niesamowite.

    Monika - nie chcę aż tak stanowczo odradzać - bądź co bądź to pewna odpowiedzialność ;) ale jeśli masz na oku jakieś inne ciekawe lektury, to faktycznie nie ma co się wyrwać do tej książki moim zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie się tak film podobał, że niedawno kupiłam też i zbiór opowiadań. Ech, szkoda, że nie chwalisz. Przeczytam, ale już z brzemieniem tej recenzji.
    A W poszukiwaniu straconego czasu bezpowrotnnie przepadło przy przeprowadzce mamy. Będę płakać

    OdpowiedzUsuń
  6. Kasia - no i teraz mam wyrzuty sumienia. Że ludziom mącę przedwcześnie radość z lektury ;) chciałabym móc napisać coś bardziej przychylnego na temat tego zbiorku, sama się nastawiałam na wspaniały kąsek, no ale nie ma jak... a że "stracony czas" zaginął - żałuj, ale może znajdzie się gdzieś w bibliotece? :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Uff, jak dobrze, że nie siedzę w głowie autora/autorki tej recenzji! Nie zrozumieć "Nurka" = nie mieć kompetencji do oceniania literatury najwyższej próby. A taką właśnie prezentuje proza Blixen. Nie jest to może lektura dla każdego, niemniej należałoby ją odczytywać na wyższym, niż fabularny, poziomie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż przeczytam raz jeszcze i zobaczę, czy przez te trzy lata zrobiłam się bardziej kompetentna, czy to jednak piętno, z którym będę musiała żyć :) A jeśli dalej nic z tego, to poproszę o konsultacje, dobrze? W końcu ci lepiej zorientowani powinni nieść kaganek oświaty...

      Usuń

Prześlij komentarz