Nie do końca straszny klasyk horroru - "Dziecko Rosemary", Ira Levin

Dziś będzie krótko i jakościowo pewnie też nietęgo, bowiem po tym jak moja szyja naprężyła jak się jak struna, zesztywniała i odmówiła posłuszeństwa, wpędzając mnie do łóżka i zmuszając do wegetującego, pół-leżącego żywota, niezwykle trudnym zadaniem jest dla mnie wysiedzieć przed komputerem - nawet jeśli spoczywa na kolanach - więcej niż kilkanaście minut.

Nie jestem specjalistką od horrorów. Czytałam ich w swym życiu bardzo niewiele, i choć z reguły nie były to nieudane doświadczenia - pomijając tandetny horror erotyczny, który wcisnęła mi w wieku stanowczo zbyt młodocianym osiedlowa bibliotekarka, i który porzuciłam, zniesmaczona, po kilkunastu stronach - nie ciągnęło mnie nigdy do tego rodzaju książek. Dziecko Rosemary miało być jednak najwyższą półką w swoim gatunku, no i słynny film Polańskiego...

(Lojalnie ostrzegam, w dalszej części tekstu mogą się pojawić elementy spoileropodobne).

Przyznam, że historia mnie wciągnęła. Na początku akcja toczy się leniwie, ale nie uważam tego za wadę, w końcu jakoś, powoli, trzeba najpierw rozwinąć intrygę. Ogólnie zresztą ta pierwsza, "niewinna" część podobała mi się nawet bardziej - z zaciekawieniem śledziłam te ledwie widoczne nici dziwnych zdarzeń, zbiegów okoliczności, podejrzeń, oplątujące Rosemary niczym pajęczyna. Wszystko jest jednak dobre w odpowiedniej dawce. Po pewnym czasie dla czytelnika wszystko jest już jasne (inna sprawa, że dla mnie było jasne od początku, w końcu oglądałam film), tymczasem naiwna Rosemary dalej sobie nie uświadamia, co się dookoła niej dzieje, i to irytuje. Jeśli na to jednak spojrzeć z innej strony - która kobieta przy zdrowych zmysłach skłonna by była tak szybko uwierzyć w rozwiązanie tak nieracjonalne, jak zawarcie przez jej męża paktu z diabłem? Trudno się dziwić Rosemary, że to fantastyczne podejrzenie zrodziło się w jej umyśle tak późno... Poza tym - w końcu nie wiemy nawet, czy obserwujemy autentyczne wydarzenia, czy tylko walkę Rosemary z jej szaleństwem. W tym świetle wszystko nabiera sensu.

Podstawowy mój zarzut jednak dotyczy czego innego. Ponoć klasyk horroru, a nie straszy. Od początku wyczuwa się podczas czytania lekki niepokój, jeszcze nie strach, ale rośnie apetyt na coś więcej, może już niedługo, może na ostatniej stronie... I przychodzi zakończenie, które wcale nie jest straszne, a groteskowe. Odziera tę opowieść z całej tajemnicy, mroku, grozy budowanych przez kilkaset stron. Ucieleśnia to, co powinno pozostać nie ucieleśnione. Jeśli chodzi o grozę, zwykle bardziej działają na mnie obrazy, niż słowa, dużo jednak zależy od jakości tych obrazów. I tym razem, paradoksalnie, to oszczędność w obrazowaniu zadecydowała o wyższości zakończenia w filmie Polańskiego nad zakończeniem w książce Levina. To, co zobaczyła Rosemary w kołysce, w filmowej wersji pojawia się tylko jako migawka, tymczasem autor książki nie szczędzi szczegółowego opisu wyglądu niemowlęcia, i to jakiego opisu - ogonek, różki, małe, perłowe szponki?! Mnie to bawiło. I tyle.

***
I. Levin, Dziecko Rosemary, wyd. Rebis, Poznań 2007.

Komentarze

  1. Film oglądałam i zrobił na mnie niemałe wrażenie, choć nie jestem do końca pewna czy ze względu na kunszt reżyserski, czy może młody wiek. Nigdy nie byłam zwolenniczką horrorów, w których krew i latające jelita odgrywają główną rolę, bo one nie są straszne, a po prostu najzwyczajniej w świecie obrzydliwe i niesmaczne. Bardziej dla przyszłych lekarzy, aniżeli czytelników/widzów liczących na dreszcz emocji i przerażenie. Dlatego o wiele bardziej wolę horrory psychologiczne, gdzie strach stopniowo wzrasta, gdzie w nocy czuję się osaczona, że wyobraźnia płata mi figle, a psychika powoli upodabnia się do tej bohaterów. Chętnie sięgnę po książkę dla porównania, aczkolwiek zakończenie mnie bardzo zniechęciło, podobnie jak Ty uwielbiam to Polańskiego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobnie miałam z filmem na podstawie tej książki, Polańskiego. Osobiście tylko jedna ekranizacja książek o tego typu tematyce, powiedzmy umownie "diabelnej" zaciekawiła mnie na tyle, iż uważam ją za wartościową. Nie jest to horror, ani nawet groza, raczej bibliofilski thriller, a mianowicie: "Dziewiąte Wrota" z J. Deppem. Możesz widziałaś? Jak nie, to w pierwszej kolejności polecam książkę, dużo lepszą, która zainspirowała Polańskiego, do moim zdaniem, udanej wersji kinowej: "Klub Dumas", Arturo Perez-Reverte. Pozdrawiam i zdrowia życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, zgadzam się, że dużo bardziej straszą horrory zbudowane na atmosferze tajemniczości i grozy, oddziałujące na wyobraźnię, niż te krwawe (choć, przyznam się, te lubię czasem obejrzeć z innych względów, ciągnie mnie do takich anatomiczno-fizjologicznych smaczków, przez pewien czas chciałam zostać patomorfologiem). I tu Polański faktycznie potrafił zbudować niesamowity nastrój. W wersji książkowej też bywało niepokojąco i wszystko by było pięknie, gdyby tylko nie to zakończenie...

    Barbaro, ani nie widziałam "Dziewiątych Wrót", ani nie czytałam "Klubu Dumas", choć obydwa tytuły obiły mi się o uszy. Skoro polecasz, zainteresuję się. Za życzenia zdrowia dziękuję, przyda się, oj przyda :)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Klub Dumas" rzeczywiscie jest swietna ksiazka, aczkolwiek w moim mniemaniu "9 wrota" nieco odbiegaja od oryginalu (co oczywiscie nie ujmuje filmowi wcale na jakosci). No i przede wszystkim nie mialy byc one horrorem, w przeciwienstwie do opisywanej tutaj ksiazki "Dziecko Resemary", totez czyta sie o wiele przyjemniej.
    "Klub Dumas" stoi przede mna na polce, wiec jeslibys Anno droga chciala, powiedz, a ja Ci wrecze ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Agnieszko droga, pewnie się w takim razie do Ciebie zgłoszę wkrótce w tej sprawie. :) Zaintrygowało mnie Twe stwierdzenie, że "nie miały być horrorem, toteż czyta się o wiele przyjemniej". Uważasz, że horrory nie mogą być przyjemną lekturą?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz