Beduińska nostalgia przybyszki – „Żona Beduina”, Marguerite van Geldermalsen

Kiedy zaczęłam czytać tę autobiograficzną powieść o dwudziestu czterech latach spędzonych w jordańskiej jaskini u boku męża-Beduina, pomyślałam sobie, że 22-letnia Marguerite van Geldermalsen była kobietą bardzo lekkomyślną. Z pierwszych stron tej książki wyłania się obraz dziewczęcia z przysłowiowym „fiubździu” w głowie, odważnej odwagą graniczącą z głupotą, szukającej przygód i wrażeń bez względu na konsekwencje. Wraz ze swą towarzyszką wyprawy – która to wyprawa miała być tylko epizodem w jej życiu, barwnym wspomnieniem przywoływanym po latach jako szaleństwo młodości – beztrosko zgodziła się przenocować w jaskini u człowieka widzianego po raz pierwszy w życiu, a później bez dłuższego zastanowienia, po niecałych trzech miesiącach znajomości, wyszła za niego za mąż.

Dopiero po pewnym czasie zdałam sobie sprawę, że może niekoniecznie ta relacja świadczy o bezmyślności i emocjonalnej niedojrzałości autorki. Przecież trwała wiernie i niezmiennie w tym związku przez tyle lat, aż do śmierci męża, mimo niewygód i szoku kulturowego, jaki musiała przeżyć stając się członkinią beduińskiej społeczności. To nie sama Marguerite, a raczej jej sposób opowiadania jest pozbawiony większych emocji, co chwilami drażniło. Narracja bywała przez to sucha i ciężka do przełknięcia. Kiedy indziej jednak wywierało to na mnie zupełnie inne wrażenie – myślałam sobie, że taka wizja miłości, bez fajerwerków, burz, rozstań i powrotów, jakimi zarzucają nas współczesne love story, a opowiedziana językiem zwykłych codziennych zdarzeń, bardziej przypominająca nieoczekiwane przybycie starego przyjaciela, jest piękna. Tylko spokojne oddanie i czysta radość z bycia razem, i te sporadyczne, w tej powieści niby ukradkiem przemycane wyrazy czułości.
Gdy zbliżyliśmy się do Gasr al-Bint, rzucił się na nas tłum dziennikarzy i reporterów. (...) Kiedy jeden z nich zapytał, podnosząc ręce w górę i wskazując świątynię i błękitne niebo:
- Proszę nam powiedzieć, co sprawiło, że zamieszkała pani tutaj w starożytnym mieście, wśród przepięknych gór? – miałam gotową odpowiedź.
Spojrzałam na przystojnego Muhammada, idącego tuż obok mnie i odpowiedziałam bez wahania:
- On.

Druga rzecz, która spodobała mi się w tej książce to ładnie zarysowany w tle proces zmian, jakim podlega społeczność Beduinów w okresie gdy Marguerite staje się jej częścią – przeprowadzka z jaskiń do murowanego osiedla, przyswojenie nowinek technologicznych (na czele z elektrycznością, jakkolwiek kuriozalnie to brzmi), komputerów i internetu (o czym autorka wspomina już w Epilogu). Ogólnie rzecz biorąc – wkroczenie cywilizacji. Marguerite odmalowuje Beduinów, krewnych i przyjaciół swojego Muhammada, jako zaciekawionych nowymi możliwościami, jakie się przed nimi roztaczają, i podnieconych opcją życia w stylu zachodnim (zresztą sam Muhammad posiada ten rys – mimo że jego małżonka wcale się nie skarży i o nic nie prosi, ten z zapałem udoskonala ich jaskinię, wprowadzając udogodnienia podpatrzone w czasie wizyty w Nowej Zelandii). Ona sama jednak, choć jest mimo wszystko wciąż przybyszką – a może właśnie dlatego? – zdaje się odczuwać pewną nostalgię za dawnym światem, prymitywnym, ale za to bardziej sprzyjającym więziom międzyludzkim i czerpaniu radości z prostych uroków życia. Zastanawia się nawet, czy nie mogliby pozostać w swojej jaskini, mimo że wszyscy inni przeprowadzają się do nowego osiedla, Muhammad przekonuje ją jednak słowami: „Nie warto wchodzić do raju, gdzie nie ma ludzi”.

Marguerite van Geldermalsen (Źródło)
Niestety jednak ja odczułam podczas lektury, że autorka nie zajmuje się zawodowo pisaniem i że wcześniej nie próbowała swoich sił w tym fachu (choć, z tego co wyczytałam, jakieś lekcje pisania brała). Chronologia jest tu zachowana, jednak Żona Beduina przypomina momentami, zwłaszcza pod koniec, zbiór krótkich notatek bez ładu i składu. Ponadto sposób opowiadania – co pewnie wiąże się z tym brakiem emocji, o którym wspominałam – jest mało porywający i niespecjalnie rozumiem zapewnienia, że to bardzo wciągająca książka, których wszędzie pełno. O ile początek, wyjaśnienie jak to się właściwie stało że Marguerite znalazła się w Petrze, czytałam jeszcze z zaciekawieniem, o tyle wiele stron opisujących jej życie wśród Beduinów już mnie znużyło.

Doszłam w ten sposób do wniosku, że jednak niespecjalnie przepadam za tego typu literaturą wspomnieniową w wydaniu nie-pisarzy. A może zbyt się zrobiłam wybredna przez to zaczytywanie się w klasykach? Historie tego typu są często ciekawe, tak jak w tym przypadku, ale pozostaje jakiś niedosyt, takie „można to było lepiej napisać”. Myślę jednak, że Żonę Beduina ze względu na inne walory mogę polecić. Zwłaszcza, jeśli ktoś lubi takie literackie, międzykulturowe podróże po świecie.

Aha, a Marguerite, mimo że po śmierci Muhammada spędziła jakiś czas w Sydney, wróciła w końcu do Petry. Gdyby ktoś się wybierał w te okolice, można ją spotkać w jej sklepiku z pamiątkami i poprosić o autograf :)

***
Za książkę dziękuję Wydawnictwu PWN.

***
M. van Geldermalsen, Żona Beduina, wyd. Imprint, Warszawa 2006.

Komentarze

  1. Pierwszy raz książka, którą zaprezentowałaś, ani mnie nie zaciekawiła, ani też nie pozostawiła konkretnych znaków, które też upewniłyby mnie czy warto szukać tej książki, czy też nie. Zapanował dziwny trend na publikacje o tej tematyce- kobiety cywilizowane, nowoczesne, które z miłości wpadły w sidła toksycznych związków, a tym samym zostały uwięzione czy to na czarnym lądzie, czy też w którymś z państw arabskich. Czytałam już kilka książek na ten temat, ale mam już wyraźnie dość. Sprawa jest ważna i trzeba ją nagłaśniać, ale co za dużo to nie zdrowo, po prostu. Swoją drogą chciałabym się przekonać co faktycznie pcha te kobiety w nieznane. Miłość? Może sporadycznie. W pierwszej kolejności stawiałabym na ciekawość i chęć zmian. Pozdrawiam Cię i gratuluję kolejnej bardzo profesjonalnej recenzji, mimo że tak jak mówiłam, książki nie ruszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam w grudniu 2013 w Petrze i podziwiam ją we wspomnieniach do dzisiaj. Wrócę tam w kwietniu br., aby powędrować innym szlakiem górskim nad doliną Petry. Być może widziałam syna Marquerite handlującego oryginalną srebrną biżuterią, odwołującą się do wzorów na nabatejskich grobowcach. W Petrze zatrzymało się wiele młodych kobiet ze wszystkich stron świata i tam pomieszkują w prymitywnych barakach, jaskiniach itd. Może spotkały się z wiekszą serdecznością wśród ludzi, niż we własnych krajach i być może to główny powód, że tam pozostały na jakiś czas. Książki Marguaret można nie czytać, ale do Petry warto zajrzeć i nasycić się jej różowym urokiem. Pozdrawiam Lucyna Wieczorek

      Usuń
    2. Wow, mimo wszystko nie sądziłam że tę recenzję przeczyta ktoś, kto w Petrze był osobiście :) Bardzo się cieszę! I zazdroszczę takiej wyprawy, to musiało być niezwykłe przeżycie. Może kiedyś też będę mieć okazję... Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    3. Byłam w Petrze w grupie z Panią Lucyną Wieczorek, podzielam opinię. Obraz Petry na zawsze pozostał świeży w mojej pamięci.
      Petra bardzo pobudza wyobraźnię, wyobrażamy sobie domy, zwyczaje, życie ludzi w skalnym mieście no i technikę, którą dysponowali, umożliwiającą drążenie tych skał, budowę wodociągów, domów, schodów, dróg itp.
      Nie spotkałam autorki książki ale spotkałam jej syna ubranego w ubrania zachodnich marek, handlującego biżuterią, którą podobno projektuje Jego matka.
      Rezygnacja z wygód i decyzja zamieszkania w grocie, hm... chyba nie do końca, bowiem tę grotę modyfikowano na styl zachodni.
      Mimo miłości trzeba odwagi, żeby zdecydować się na tak radykalne zmiany.
      Zofia

      Usuń
  2. Kasiu,
    Bardzo Ci dziękuję za ten szczery komentarz! Fajna jest świadomość że się kogoś zachęciło do jakiejś książki, ale równie fajne kiedy ktoś pisze że jednak go to nie przekonuje, i oczywiście sensownie uzasadnia. Na pewno dużo fajniejsze od takiego "ciekawe, przeczytam" bez pokrycia albo prymitywnego "nie, bo nie".

    Prawdę mówiąc, to jest jedna z pierwszych książek zapuszczających się w jakieś dalekie i bardziej odmienne kulturowo rejony świata, i bodajże pierwsza typu "poślubiona muzułmaninowi", którą czytam. Na ogół dość mocno trzymam się naszego kręgu kulturowego, oswojonego, dobrze znanego, ale pomyślałam że nie zaszkodzi spróbować czegoś nowego. Przesytu więc nie mam. Inna sprawa że, Kasiu, w kontekście tych publikacji wyrastających ostatnio jak grzyby po deszczu piszesz o związkach toksycznych, a "Żona Beduina" jest o tyle inna, że opowiada historię kobiety, która trafiła na dobrego człowieka i była szczęśliwa. Raczej nie ma wstrząsać, a w tę odmienną kulturę wprowadzać za rączkę i oswajać. Więc przekaz ma bardziej optymistyczny.

    Dzięki za uznanie dla recenzji i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. moim zdaniem świetna recenzja. jestem w trakcie czytania. byłam ostatnio w Petrze w październiku, niestety nie znałam jeszcze historii Marguerite. W marcu będę tam ponownie. na pewno będę ją szukać w tłumie turystów. pozdrawiam!:)
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! A nuż uda Ci się dorwać Marguerite :) Powodzenia!

      Usuń

Prześlij komentarz