W świecie czarownic, rusałek, gawędziarek i trzpiotek – „Ciotki”, Anna Drzewiecka

Powieść – a właściwie zbiór impresji i wspomnień – Anny Drzewieckiej to taka książka-plasterek na duszę. Nie sili się na oryginalność, nie czaruje stylistycznymi fajerwerkami, nie zmusza do intelektualnego wysiłku. Ale za to budzi uśmiech na twarzy i poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu. Trochę jak nienachalnie pouczające opowieści dobrodusznej babci, która w przerwach rozdaje cukierki i wpatruje się tęsknie w dal, pamięcią wracając do swej młodości.

Zaczyna się od wspomnień cudzych – odległych czasów, kiedy syn litewskiego bojara buduje dom w cieniu starej lipy nad brzegiem rzeki Bug. Czasów, gdy jeszcze ludzie żyli w bliskości z naturą, korzystając z jej dobrodziejstw, szanując ją i bojąc się jej równocześnie. Klimat rodem z Doliny Issy Miłosza – jest groźna rzeka, która porywa ukochane osoby, są opiekuńcze drzewa, na czele ze wspomnianą lipą, są czarownice, wodne rusałki, utopce, wodniki i nimfy. Fantastyczne ludowe opowieści zasłyszane u babci w świadomości dziecka mieszają się z rzeczywistością, przyciągają jak magnes i stymulują wyobraźnię.

Babcia jest zresztą znakomitą opowiadaczką. Kiedy opowiadała mi o odwrocie Napoleona spod Mokswy, byłam pewna, że widziała to cofające się wojsko na własne oczy – pisze autorka, co przypomina mi innego doskonałego gawędziarza, mojego dziadzia, który ze śmiertelną powagą wmawiał mi, że tańczył na weselu Kopciuszka. Oczywiście również głęboko w to wierzyłam.

Z czasem do dziejów rodziny miesza się historia. Wołyńska ziemia, na której stanął dom zbudowany przez prapradziadka narratorki, przestaje być tak przyjazna Polakom i stare domostwo wyrwane zostaje rodzinie na zawsze. Wkrótce potem rozpoczyna się już własna opowieść autorki.

Przedstawia nam ona galerię tytułowych ciotek, których miała aż osiem. Każda inna, każda z własną, niezwykle ciekawą historią, każda w pewien sposób kształtuje późniejszy sposób widzenia świata narratorki. Są tu pokorne, dobrotliwe cioteczki i nieszablonowe trzpiotki, muzy artystów i poszukiwaczki przygód. Nie wszystkie na pierwszy rzut oka sympatyczne, w ostatecznym rozrachunku jednak odmalowane zostają przez pryzmat tego co w nich najlepsze, i nawet obca i niedostępna ciotka Teresa, uosobienie złej królowej gnębiącej Śnieżki, okazuje się w końcu niezwykle kochającą i oddaną żoną.

Historie rodzinne przeplatają się tu z historiami ukochanych miejsc autorki, tych magicznych zakątków na wzór zarośniętych ogrodów Schulza. Z perspektywy dziecka – egzotyczne puszcze i królewskie pałace, z punktu widzenia dorosłego – zaniedbane ogródki i rozpadające się budy, do których jednak nawet po latach pozostaje sentyment i trudno jest patrzeć, jak te dawne włości zostają niszczone. Chyba każdy z nas doskonale to zna.

W jednym z rozdziałów autorka zastanawia się, czy jest w ogóle jakiś sens spisywania i publikowania swych wspomnień, czy mają one znaczenie dla kogokolwiek prócz samego autora. Zaraz potem sama udziela sobie odpowiedzi:
Wchodzący tutaj, oczekiwani goście i zbłąkani przechodnie, widzą dorosłą osobę bawiącą się kolorowymi kamyczkami i bezwartościowymi szkiełkami. Ale czasem ktoś zatrzymuje się nieco dłużej. I wtedy się wie, że wśród tej góry kamyczków i szkiełek on również dostrzegł nagle kropelkę dobrze sobie znanego rubinu albo coś mu przypominający koci błysk szmaragdu. Więc może jednak warto (s. 72).
Otóż to! Osobiście uwielbiam kolekcjonować cudze wspomnienia z dzieciństwa, po to tylko by zestawiać je ze swoimi własnymi, uśmiechać się do siebie dostrzegając podobieństwa, podobną perspektywę, czytając o miejscach przypominających moje własne zarośnięte ogrody. Zachwycam się Taką piękną żałobą Hrabala, wspomnianą Doliną Issy i Sklepami cynamonowymi Schulza, autora najpiękniejszej chyba z powstałych do tej pory mitologii dzieciństwa. I również Ciotki z przyjemnością włączam do swojej kolekcji.

***
Za książkę dziękuję Wydawnictwu M.

***
A. Drzewiecka, Ciotki, Wydawnictwo M, Kraków 2012.

Komentarze

  1. Lubię takie rodzinne historie, może dlatego, że moi przodkowie nie mieli chęci opowiadać o dawnych czasach. Lubię - pod warunkiem, że autor wspomnień jest szczery, nie wybiela swojej rodziny, nie przemilcza zbyt wiele.
    Bohaterka tej książki miała wyjątkowo dużo cioć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi krewni też raczej nie są zbyt gadatliwi, jeśli o przeszłość chodzi. Może rzeczywiście lekturą takich historii rekompensujemy sobie jakiś własny niedosyt :)

      A cioć rzeczywiście od groma. Na mnie robi to wrażenie o tyle duże, że sama nie mam ani jednej ciotki, wujka zresztą też nie.

      Usuń
  2. Ogromnie lubię takie wspomnienia więc chętnie bym książke przeczytała.)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Naiu tego typu historie rodzinne. Powroty do lat młodości,ciepło opowieści, nietypowe-typowe bohaterki i bohaterowie... "Lala" Dehnela sekretnie przeze mnie kochanego mi się tu nasuwa. A tym nawiązaniem do "Doliny Issy" to mnie kupiłaś. Jakże ja kocham tę powieść Miłosza. Do tego piszesz o powrocie do natury, łączności człowieka z przyrodą, mitologizacją (a nie przekłamaniem!) świata... Ulegam takim opowieściom od razu i bezwstydnie. I po "Ciotki" sięgnę na pewno, bo takie książki są potrzebne i spokój psychiczny przynoszą. Dzięki za inspirację :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skojarzenie z "Lalą" bardzo słuszne, też mi się nasuwało. Zwłaszcza gdy autorka pisała o swoich ukochanych miejscach przypominał mi się oliwski ogród z powieści Dehnela.

      Wiedziałam, że "Doliną Issy" Cię kupię :) Też uwielbiam, oczywiście Miłosz jest niedościgniony ale klimat tych pierwszych rozdziałów momentami bardzo był podobny. Masz rację, że jakiś spokój z takich książek bije, jakiś smutek, ale taki jednak z leciutkim uśmiechem... Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz!

      Usuń
  4. Ja również bardzo lubię książki wspomnieniowe i mam nadzieję, że będę miała okazję przeczytać i "Ciotki" :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo odważne zestawienie "Ciotek" z Miłoszem i Schulzem :D
    A tak na poważnie - ja też bardzo lubię książki wspomnieniowe (mimo awersji do Miłosza "Dolina Issy" bardzo mi się podobała i przeczytałam z przyjemnością), a "Ciotki" bardzo mile mnie zaskoczyły. Dały mi odpocząć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie stawiam ich oczywiście na jednej półce, jasna sprawa że Miłosz i Schulz to wyższa ranga, zresztą wspomniałam na początku że "Ciotki" ani wielką literaturą nie są, ani nie silą się, by nią być. Ale skoro klimat początkowych rozdziałów przywiódł mi na myśl Miłosza, a ukochane miejsca narratorki przypominają zarośnięte ogrody i zalane słońcem placyki Schulza, to czemu o nich nie wspomnieć? :) Mam nadzieję, że nie brzmi to w sposób mylący.

      Usuń
    2. Nie no, przecież napisałam, że żartuję :) Po prostu śmiesznie zabrzmiało :)

      Usuń

Prześlij komentarz