Książka jak spacer po linie – „Rażony gromem”, Blaise Cendrars

A wszystko, czego tylko zaznałem w życiu, szczęście i nieszczęście, wzbogacało mnie nad wyraz i przydawało mi się, ilekroć zasiadłem do pisania. Pióro moje zanurzałem nie w kałamarzu, lecz w życiu.
Blaise Cendrars

Biorąc do ręki tę książkę miałam przed oczyma obraz Cendrarsa – awanturnika, podróżnika, poszukiwacza przygód. Człowieka, który zjechał pół świata parając się rozmaitymi zajęciami, stale spragnionego wrażeń, z mnóstwem pomysłów na siebie.

Jako że Rażony gromem to pierwsza część jego autobiograficznego cyklu, spodziewałam się, że będzie to lektura dynamiczna jak on sam, jak jego życie. Sprawa nie jest jednak taka prosta. Ten utwór bowiem to jeden wielki paradoks, łączący sprzeczne żywioły – impulsywność i zapał z mrówczą pracą i umiłowaniem szczegółu.

W stylu da się rzeczywiście wyczuć żywy, niespokojny umysł. Tempo, skróty myślowe, nagromadzenie gorączkowych przymiotników – wszystko to zdradza kogoś pełnego pasji, chłonącego namiętnie wiedzę oraz doświadczenia, jak Jack London rzucającego się na książki z żarłocznością dzikiego zwierza łamiącego kości i wysysającego szpik.

Pod pewnymi względami jednak jest też ta opowieść zaskakująco statyczna. Przygody Cendrarsa widzimy jak na zdjęciu – nieruchomy widoczek, miejsca i ludzie zastygli jak w bursztynie, a gdy już temat się wyczerpie i przyjdzie czas, by ruszyć w dalszą drogę, czytelnik zostaje uprzejmie wyproszony. Oraz błyskawicznie przeniesiony w inne miejsce w czasie i przestrzeni, zupełnie jakby proces zmian, przemieszczania się, dojrzewania nie był już tak istotny.

Zostajemy więc zbombardowani takimi bursztynowymi wspomnieniami, dostajemy tylko miejsca i ludzi, ale za to możemy im się przyjrzeć bardzo dokładnie. Gorączkowość Cendrarsa nie bierze tu nad nim góry i przypomina mi to trochę fragmenty, w których pisał o szybkim jeżdżeniu samochodem – że jest to wspaniałe doświadczenie, ale nie jako źródło podniecenia fizycznego i niezdrowej rywalizacji, jak niektórzy je pojmują, ale jako coś, co należy niespiesznie smakować. Tak też wyglądają te opisy – są mocne i dynamiczne same w sobie, ale nie ograniczają się do kilku niedbałych uwag. Długo pieszczą przedmiot lub człowieka, wydobywając jego esencję, jego prawdziwy kształt, formując go niczym naczynie z gliny. O żonie Micka:
Baba wyglądała raczej na złodziejkę niż na pasterkę. Cisnęła tobołek na ziemię, przysiadła na nim i jęła popatrywać na mnie, uśmiechając się od ucha do ucha. Miała wilcze zębiska, głowę małą, kulistą, włosy rzadkie z koczkiem nie większym niż łajno gołębia, bielmo na oku. Wlepiała we mnie drugie oko, z którego przezierała jakaś umiejętność obserwacji, oko szczwane. Fizjonomia głupawa i chytra zarazem. Twarz przywiędła, rysy toporne, biust obwisły. Brudna, odziana w kaftanik utytłany winem i w czerwoną flanelową spódnicę. Gołe nogi z żylakami na łydkach nikły w ogromnych porozdziawianych chodakach. Dłonie popuchnięte, palce zesztywniałe.
Często tego typu opisy wyrastają gdzieś na uboczu jako wielka dygresja. I takich dygresji jest mnóstwo, czytelnik musi lawirować między nimi z gracją łyżwiarza, trzymając się wątłej niteczki głównego wątku. Muszę przyznać, że nie jest to łatwe i każdy, kto zapragnie się z tą lekturą zmierzyć, musi być przygotowany na karkołomny spacer po linie.

Ze względu na tę dbałość o szczegóły, na to bogate tło, zupełnie nie na miejscu wydaje mi się określenie „kroniki”, jakiego sam Cendrars używał w stosunku do swojego autobiograficznego cyklu. Moja wizja kroniki to reporterski przegląd zdarzeń, tymczasem tu zdarzeń w gruncie rzeczy niewiele, raczej ich uczestnicy i sceneria zdają się grać pierwsze skrzypce.

Opisy są ciekawe również dlatego, że w intrygujący sposób splatają liryzm i rzeczowość. Trochę jakby autor chwilami sam hamował się, by nie popaść w sentymentalizm, albo wręcz przeciwnie, odwrotnie – pilnował, by jego styl nie był zbyt dokumentalny i monotonny. Jak choćby tu:
Odnosiłem chwilami wrażenie, że mści się wprost na swoim mężu, a chwilami znów, że chce wypróbować swoje powaby, żeby zorientować się, jaka jest natura i siła sieci, w które uwikłał się jej mąż, albo że dawała posłuch przywarom i niskim zboczeniom przejętym odeń i że folgowała im nagle, co moment. Wydawało mi się wtedy, że pada ofiarą widma lub demona, i stąd jej krzyki. Nadwrażliwość piersi i szyi za uszami, zwłaszcza za lewym uchem. Niepomiarkowanie w czułych słowach. Minoderia. Obfite orgazmy. Nienasycona w pieszczotach, pocałunkach i łaskotkach. (…) Powiadałem jej, że nic z tego, bo i tak opuszczę ją wczesnym rankiem, i że przypuszczalnie nigdy się już nie zobaczymy, gdyż podobnej nocy powtórzyć nie sposób; że szansa, jaka nadarzyła się nam, by się połączyć, była jedyna, że nie wygrywa się dwa razy wielkiego losu i że nieszczęścia ludzkie stąd pochodzą, iż człowiek usiłuje utrwalić to, co jest nietrwałe.
Jak już mam w zwyczaju, przechodząc od razu do wrażeń z lektury zgubiłam gdzieś po drodze treść. Wychodzę jednak z założenia, że informację „o czym to” każdy już na własną rękę znajdzie i doczyta, więc nakreślę bardzo krótko – pierwsza część to fragmentaryczne wspomnienia z czasów walki w Legii Cudzoziemskiej (w tej też części szukać należy genezy tytułu), druga – powrót do kilku miesięcy spędzonych w małej miejscowości La Redonne w Marsylii, trzecia przybliża nam doświadczenia autora z czasów spędzonych w społeczności cygańskiej.

Moim zdaniem warto spróbować się przebić przez gęstwinę prozy Cendrarsa. Ale sama dla odmiany spróbowałabym teraz jego fikcji. Czuję, że spodoba mi się bardziej.

***
Za książkę dziękuję Oficynie Wydawniczej Noir Sur Blanc.

***
Cytaty: B. Cendrars, Rażony gromem, wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 1998.

Ilustracje:
[1] ina.fr
[2] lechouandesvilles.over-blog.com

Komentarze

  1. Ciekawa postać i intrygujące są te jego autobiograficzne wynurzenia.
    Fragmenty, ktore zaprezentowałaś zachęcają do sięgnięcia po książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa, a chyba u nas mało znana. Ja w każdym razie usłyszałam o Cendrarsie po raz pierwszy kilka tygodni temu, ale od razu mnie zaintrygował. Ciekawostka - jego pierwsza żona, Fela Poznańska, była Polką :)

      Usuń
  2. Zachęciłaś mnie do lektury tej książki. Na prawdę interesująca autobiografia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie słyszałam o nim wcześniej. Opis jednak zachęca do sięgnięcia po książkę, muszę się za nią rozglądnąć.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz