Bezkrwiste „Bez krwi” i Baricco rozczarowujący

Zaczynam żałować, że po City wyrobiłam sobie tak duże oczekiwania w stosunku do pana Baricco. Bo w przeciwnym razie do jego krótkich, zgrabnych historyjek pewnie podeszłabym inaczej. Przychylniej. Pewnie mogłyby mi się nawet spodobać. A tak – już zawsze wszystko, co wyszło spod jego pióra, porównywać będę z tą pierwszą, najwspanialszą, z tym objawieniem. I jeśli będzie choć trochę mniej doskonałe – będę rozczarowana. Dlatego coraz bardziej boję się Jedwabiu.

Krótkie, zgrabne, choć nie lekkie. Może w tym sęk. Za dużo emocji, za dużo dramatów, które autor próbuje pomieścić w tak maleńkim formacie. Nie ma się poczucia stłoczenia, bo jest oszczędny w słowach, zostawia dużo swobody czytelnikowi. Ale mknie jak wicher, jest bardzo filmowy, podobnie jak w Novecento – pokazuje tylko sceny, twarze bohaterów, zbliżenia. Z wprawą starego pokerzysty ukrywa za nimi to co istotne.

I po raz kolejny przemknęłam, nie zatrzymałam się, poczułam niedosyt. Moje wrażenia są bardzo podobne do tych, którymi podzieliła się kiedyś u siebie Chihiro – przeczytajcie, bo ona oddała to lepiej. Ja nie potrafię o tej książce pisać, za mało w niej wszystkiego, za mało miejsca, by bawić się interpretacjami, za mało punktów zaczepienia. Jest pewna mała dziewczynka, która kiedyś ocalała z piekła. I jako duża dziewczynka próbuje do tego piekła powrócić. Tyle.

***
A. Baricco, Bez krwi, wyd. Czytelnik, Warszawa 2003.

Fot. http://www.timeout.com/newyork/books/a-conversation-with-alessandro-baricco

Komentarze