Wyłamując otwarte na oścież drzwi? – „Schizofreniczna ewangelia”, Bohumil Hrabal

Nie bez powodu o Schizofrenicznej ewangelii mówi się, że jest najtrudniejszym, najbardziej zawikłanym i ciężkostrawnym zbiorem Hrabala spośród wszystkich wydanych w Polsce. Tylko „dla starszych i zaawansowanych”.

Ja miałam do niego dwa podejścia. Jak do Ulissesa, ale mam wrażenie, że nawet ze „strasznego” Ulissesa zrozumiałam więcej. Za pierwszym razem Ewangelię porzuciłam ze stanowczym postanowieniem, że bez wódki tego nie tknę. Tknęłam, jednak na trzeźwo, ale nadal nad niektórymi opowiadaniami pociłam się, rwałam włosy z głowy i drapałam poranionymi rękami ich zamknięte na głucho drzwi.

Może żeby zrozumieć potrzebne jest braterstwo doświadczeń? Może za młoda jestem, za bardzo przywykła do wolności myśli i słowa? A może i to, że te teksty tak są osobiste, trochę jak pamiętnik, gdzie niektórych rzeczy wyjaśniać nie potrzeba, bo są oczywiste i już. Wiem, kim był Vladimir i Bondy, nie jest mi obcy ich eksplozjonizm, znam stryja Pepina, ale nie wiem wielu innych rzeczy.

I mam umysł zamknięty na filozofię, zasuszony jak stara rodzynka, nie chłonie i nie pęcznieje od myśli, nie otwiera się na świat, jest ciasny i ciemny. Pan Hrabal zaś to czempion krytych kortów, ma szerokie horyzonty, a pod kopułką – skarbnicę prądów i teorii. Dlatego mógł napisać coś takiego jak Schizofreniczna ewangelia, w której ksiądz Józef Tischner odnalazł wszystko to, co odnalazł.

Uwielbiam za to Opowiadanie styczniowe i Opowiadanie lutowe za obraz relacji z Pepinem „od kuchni”, za jego niedomytą szyję, mylenie Stalina z Leninem i binokle, które nosił, by ludzie myśleli, że jest profesorem. I Made in Czechoslovakia – za bajkę o radzieckim boćku, za Cyganów, za wymyślanie sobie samobójstwa i za coraz gęstszy śnieg. Oraz Spotkania i odwiedziny – za dyskusje, za ludzi, za miejsca, za faceta od przeprowadzek z łapami jak worki cementu i za dwie poczciwe gapy, które pochłonięte romansem o ofiarnej Wilmie wsiadły do złego pociągu. I uwielbiam te opisy:
W tamtym czasie jej oczy były we dnie kosaćcowe, niezabudkowe zaś w poświacie księżyca, jej usta były truskawkowe w świetle dziennym, a nocą fiołkowe, jej policzki były pod wieczór barwy bratków, w słońcu zaś goździkowe, jej piersi były ślazowe w staniku, a w kąpieli koloru piwonii. A jej przyrodzenie? Na łące to kwitnący szafran, a w pościeli przejrzała porzeczka, ale Jezusek jej jeszcze nie pocałował nawet (s. 53).
Więc może nie jest jednak tak źle?

*** 
B. Hrabal, Schizofreniczna ewangelia, wyd. Świat Literacki, Izabelin 2007.

Komentarze