Hrabal, dzieci i „Złocieńka”


Pisać dla dzieci nie jest wcale łatwo, u nas mistrzem w tej dziedzinie był Franta Hrubín. Kiedy go czytam, włosy stają mi dęba; nie mam bladego pojęcia, jak on to robił [1].
Rzeczywiście, pisać dla dzieci nie jest łatwo. I przy całym moim uwielbieniu dla mistrza Hrabala stwierdzić muszę, że tego akurat nie potrafił.

Nie potrzebował zresztą i nie chciał. Jedyny jego utwór napisany dla najmłodszych, Złocieńka, powstał na zamówienie, i to był jedyny raz, kiedy coś takiego przyszło mu do głowy. „Dlaczego miałbym pisać dla dzieci, skoro ja piszę dla siebie?” – pyta retorycznie w dalszej części rozmowy z Laszlem Szigetim. Jak mówił, „Zawsze ma przed sobą jakąś książkę, którą musi napisać” – i nigdy nie była to książka dla dzieci. Po prostu nie jego działka.

Widać, że nie jest mu w tej stylistyce dobrze. Złocieńka jest jakby w rozkroku między tym, co autor chciałby napisać a co powinien, by być zrozumiałym dla najmłodszych. A i tak wychodzi mu to niespecjalnie i co rusz przemyca kruszyny poezji, co rusz dyskretnie podsuwa jakąś nie do końca może zrozumiałą dla dziecka metaforę...

To nie jest tak, że dzieci nie rozumiał. Miał w sobie przecież dużo z dziecka, przecież jego styl – zwłaszcza przy literackich powrotach do Nymburka – momentami brzmi jak nieskładna opowieść małego łobuziaka („literatura pozornie dziecięca”, jak to określił Mariusz Szczygieł [2]). Spontanicznie potrafił być cudownie dziecinny. I mimo że nie dorobił się własnego potomka, miał z dziećmi niezwykły kontakt, o czym pisze w Weselach w domu głosem swojej żony (jest to moim zdaniem jeden z najpiękniejszych fragmentów całej książki):
Mój mąż lubił dzieci Jak tylko wyszliśmy z kamienicy to wydawało mi się że mój mąż te dzieci przyciąga Dzieci patrzyły na niego już z daleka a mój mąż uśmiechał się do nich i zdarzało się że omal się nie spaliłam ze wstydu bo mój mąż niespodzianie niby to dawał dziecku po buzi niespodzianie pukał w jego głowę ale dzieci nie miały tego memu mężowi za złe przeciwnie cieszyły się z tego i mój mąż gdy szliśmy tak nad Rokitką pytał dzieci Ej ty dać ci w pysk? I kiedy dziecko przytaknęło to mój mąż dawał mu lekko delikatnie po buzi wymierzał mu taki przyjacielski policzek a każde z tych dzieci przymykało oczy i uśmiechało się słodko bo mój mąż lubił dzieci i bił je delikatnie właśnie dlatego że wszystkie dzieci kochał wcielał się w nie stawał się jednym z nich i chyba dlatego patrzył tak na świat oczami dziecka [3].
Po prostu nie był pisarzem dla dzieci.

Jestem teraz w takim momencie życia, że do dziecięcego świata jest mi bardzo daleko – własne dzieciństwo mam już za sobą, a swoich latorośli jeszcze się nie dorobiłam. I mogę się mylić. Może któregoś wieczoru za kilka lat siądę ze swoją pociechą na kolanach i zacznę jej czytać Złocieńkę, a ona się zachwyci. Wrócę tu wtedy i lekko zawstydzona napiszę „Pomyłka!”. Ale póki co – uważam tę bajkę za dziwną hybrydę ani dla dzieci, ani dla dorosłych. Dla nikogo.

(Natomiast owacje na stojąco dla Agaty Dębickiej za ilustracje – krowy są piękne!).

***
Na koniec jeszcze coś. Zabrzmi to pewnie strasznie i okrutnie, ale może to i lepiej, że Hrabal dzieci nie miał. Nie dlatego, że dziecko byłoby debilem, jak się sam obawiał według słów Pipsi-narratorki w Weselach w domu :) ale dlatego, że:
Z pewnością troszczyłbym się o dzieci, o pisaniu nawet bym nie pomyślał, ponieważ dla mnie rodzina i dzieci znaczą więcej niż cokolwiek innego na świecie. Ale co ma robić człowiek, który nie ma dzieci? Nie pozostaje mu nic innego, niż się powiesić – albo pisać [4].
A kogo jak kogo, ale jego akurat byłoby szkoda.

***
B. Hrabal, Złocieńka, przeł. Wojciech Soliński, wyd. Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2014.

Cytaty:
[1] B. Hrabal, L. Szigeti, Drybling Hidegkutiego czyli rozmowy z Hrabalem, przeł. Aleksander Kaczorowski, wyd. Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2011, s. 30. 
[2] M. Szczygieł, Po co nam zdziecinniałe książki? (http://www.mariuszszczygiel.com.pl/542,blog/czechofil.pl.-po-co-nam-zdziecinniale-ksiazki) 
[3] Vita nuova [w:] Wesela w domu, przeł. Piotr Godlewski, wyd. PIW, Warszawa 2000, s. 204. 
[4] B. Hrabal, L. Szigeti, s. 29.

Komentarze

  1. Widzę, że na koniec roku odświeżasz starą miłość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej gorączkowo doczytuję ostatnie książki w ramach swojej akcji (http://literackie-skarby.blogspot.com/search/label/Czytam%20Hrabala%20w%20jego%20100.%20urodziny), żeby zachować twarz :) Trochę oszukuję, bo miało być po jednej książce na jeden miesiąc, tymczasem prawie połowa przypadła na grudzień... Ale cóż, słaba jestem w realizowaniu czytelniczych planów :)

      Usuń
  2. :) dobrze, dobrze, bo podczytuję i sobie zapisuje to co mnie u Hrabala zainteresuje. Na razie wszystko... :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz