Starannie i sterylnie o Nabokovie – „Ukryta historia Vladimira Nabokova”, Andrea Pitzer

Jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej o Nabokovie, nie o Nabokovie-autorze ale o Nabokovie-człowieku, o tym, jak był postrzegany przez przyjaciół, jakie miał relacje z rodziną, jak żył i jak tworzył – to nie jest książka dla was.

Andrea Pitzer tak naprawdę nie napisała bowiem biografii. Głównym bohaterem Ukrytej historii Vladimira Nabokova uczyniła nie Nabokova, lecz politykę i historię XX wieku – oraz ich ślady w jego twórczości. On sam pozostaje niejako na uboczu, w cieniu; krótkie spodenki, siatka na motyle, tajemniczy uśmiech.

Siedmioletni Nabokov
z ukochanym ojcem.
Dla autorki ważne są właściwie tylko te elementy biografii Nabokova, które mają wagę polityczną i światopoglądową. Relacja z ojcem – tak, bo to właśnie on, wysoki urzędnik carskiej Rosji a zarazem gorliwy zwolennik demokracji, ukształtował poglądy młodego Vladimira, nauczył go otwartego myślenia i poszanowania dla odmienności. Brat Siergiej – tak, bo jego homoseksualna orientacja była dla pisarza pierwszą próbą tolerancji; reszta rodzeństwa nie zasłużyła już na tak wiele uwagi. Żona, Wiera, głównie dlatego, że była z pochodzenia Żydówką. Przyjaciel Edmund Wilson, bo mimo wzajemnej sympatii przez te wszystkie lata nie zgadzali się w kwestiach politycznych. I tak dalej.

Na próżno doszukiwać się tu jakichś soczystych opowieści z początków znajomości Vladimira i Wiery czy zza kulis ich małżeństwa (z wyjątkiem tej jednej historii o jego paryskiej kochance Irinie Guadanini, była to jednak afera na tyle głośna i znacząca, że wypadało o niej wspomnieć), obrazu relacji Nabokova z synem, ciekawych zwyczajów, dziwactw, przywar tego sławnego pisarza, wspomnień bliskich mu ludzi, listów. Czegoś bardziej osobistego. Nie jestem łowczynią bulwarowych kąsków i skandali, ale takie drobnostki też tworzą obraz opisywanej postaci, ożywiają ją i malują w ciepłych barwach. Tymczasem trudno pozbyć się wrażenia, że autorka poszła tak daleko w tym filtrowaniu świata przez politykę, że przestała postrzegać opisywane postaci jako ludzi z krwi i kości.

Sama literatura w oderwaniu od polityki też staje się tu niestety pobocznym tematem. Początek rozdziału o Lolicie, gdzie Pitzer odtwarza ze wspomnień studentów jedne z zajęć prowadzonych przez Nabokova – przypominających bardziej odgrywane według scenariusza ekscytujące spektakle niż nudne uczelniane wykłady – sprawił, że aż sobie sapnęłam z radości. „Literatura w wydaniu Nabokova była przygodą” – czytam dalej z rosnącą euforią, bo wreszcie będzie o literaturze, ale już po chwili radosne sapnięcie przeradza się w westchnienie zawodu, bo po tym krótkim, rozkosznym pasażu autorka wraca szybko do swoich ulubionych tematów. Ten piękny fragment jednak przywołuję:
Jeden ze słuchaczy wspominał, jak pewnego zimowego dnia pan profesor bez słowa wyjaśnienia starannie zaciemnił salę. Następnie zaczął zapalać światła, jedno po drugim, wykrzykując: „To jest Puszkin! To Gogol! To Czechow!”, na koniec zaś podszedł do okna, podniósł roletę i gdy światło dnia zalało pomieszczenie, zawołał: „A to jest Tołstoj!” (s. 228).
Oczywiście, jeżeli taki był zamysł autorki, jeżeli nie chciała pisać klasycznej biografii, w porządku. Dobrze, że naświetliła tę stronę biografii Nabokova, która bywa pomijana. W przeciwieństwie do większości krytyków nie mam też do niej pretensji o odważne interpretacje (czy też nadinterpretacje) jego twórczości. Bestialskie praktyki Humberta Humberta jako efekt skrzywienia psychicznego po krzywdzie, jaką wyrządziła mu historia? Brzmi wiarygodnie. (I, co ważne, nie chodzi tu o usprawiedliwianie – co zdaje się sugerować Marek Bieńczyk w swojej recenzji na łamach najnowszego numeru Książek i ostro krytykuje ten tok myślenia – ale o zrozumienie).

Doceniam też solidne opracowanie historyczne, choć trochę zaskakujące wydało mi się, że autorka tyle wysiłku włożyła w to by przekonać czytelnika, że komuniści nie byli szlachetnymi obrońcami uciemiężonego ludu, a bolszewicy mordowali ludzi. No cóż, może tylko w naszej części świata jest to tak oczywiste, za oceanem już niekoniecznie. Na tę odmienną perspektywę, która sprawia, że każdy chyba Polak, Czech czy Węgier będzie patrzył na niektóre „odkrywcze” fragmenty Ukrytej historii Vladimira Nabokova z lekkim pobłażaniem, zwraca uwagę również Bieńczyk.

Problem polega jednak na tym, że 90% czytelników sięgnie prawdopodobnie po tę książkę, spodziewając się czego innego. To rzecz napisana konsekwentnie, według zamysłu, poparta rzetelnymi badaniami i poszukiwaniami, staranna – ale i sterylna. Nie ma tu żywego Nabokova, jest tylko jego historyczny pomnik. I to trochę rozczarowuje.

***
A. Pitzer, Ukryta historia Vladimira Nabokova, wyd. Muza, Warszawa 2015.

Za podróż śladami Nabokova przez historię XX wieku dziękuję Darii i wydawnictwu Muza SA

Fotografie:
[1] Z okładki
[2] Źródło: A. Pitzer, Ukryta historia Vladimira Nabokova, wyd. Muza, Warszawa 2015.
[3] Okładka ze strony wydawnictwa Muza 

Komentarze

  1. Piękny jest ten fragment o wykładzie! Myślę, że miałabym lepsze zdanie o pisarstwie Tołstoja, gdym na takim wykładzie kiedyś była :-). Bardzo podoba mi się Twoja recenzja - jest rzeczowa, świetnie napisana i zainteresowała nawet mnie, chociaż mi z Nabokovem i o Nabokovie zupełnie nie po drodze (chyba czas to zmienić i w końcu się przemóc, chociaż po "Lolicie" zupełnie do Nabokova wracać nie chciałam).

    I jeszcze chciałam o tych "odkrywczych aspektach" - jeśli książka docelowo jest przeznaczona dla czytelnika z krajów zachodnich, to w sumie się strategii autorki nie dziwię. Historia tego kawałka świata jest jednak dość skomplikowana i pooblepiana mnóstwem niedomówień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Pyzo! A jakie masz teraz zdanie o pisarstwie Tołstoja? Nabokov Tołstoja wielbił, za to nie znosił Dostojewskiego. Wyobrażam sobie więc, jaki musiał być wściekły kiedy Sartre nazwał go „drugorzędnym Dostojewskim” :) Co do Nabokova – można się krzywić na tematy poruszane w jego powieściach, ale jeśli chodzi o język, to trzeba przyznać, że był mistrzem.

      Masz rację, że czytelnicy z krajów zachodnich mogą potrzebować obszerniejszego wprowadzenia. Nawet tacy Hiszpanie, Włosi czy Francuzi nie do końca zdają sobie sprawę, co się działo na przykład u nas po wojnie – sama miałam okazję rozmawiać z młodymi Hiszpanami, którzy pytali, czy komunizm na pewno był taki zły. Można więc założyć, że i wiedza Amerykanów na temat bolszewickiej rewolucji i całej XX-wiecznej historii europejskiej nie jest zbyt bogata, i może dobrze że autorka wykłada im to tak od podstaw. Mnie, jako mieszkankę Europy Środkowej czy też Środkowo-Wschodniej, po prostu to w pierwszej chwili trochę zaskoczyło :)

      Usuń
    2. Tołstoj mnie nuży i denerwuje ("Annę Kareninę" porzuciłam przed końcem, bo tam mnie zwłaszcza denerwowała opresja wobec bohaterki, która nagle zgłupiała i ogólnie wszystko było jej winą, mało subtelny to był portret, w sumie to karanie Anny za opuszczenie męża - takiego w sumie wcale przecież nie złego - było nieznośne; "Wojnę i pokój" porzuciłam z kolei niemal na początku, te nieustające dygresje doprowadzały mnie do furii, bo miałam wrażenie, że nie tyle służą budowie świata przedstawionego, co pokazywaniu, że o, to było i o, tamto też, szybko, opisujmy, bo świat ginie - ale do "WiP" mam ambicję jeszcze wrócić, z "Anną..." się już za to raczej nie przeproszę). Z kolei Dostojewskiego czyta mi się bardzo dobrze, chociaż widzę postaci pisane pod tezę, ale aż tak mi to nie przeszkadza (poległam tylko na "Braciach Karamazow", ale w sumie nie przez treść, ale przez wydanie z baaardzooo małym drukiem - też zamierzam wrócić) ;-).

      Tak, Nabokov pisze świetnie - oceniam po "Lolicie": ta książka mną naprawdę wstrząsnęła właśnie nie tylko ze względu na temat, ale też na to, jak to zostało zrealizowane. Bo gdyby było napisane tak sobie, łatwiej by się było odciąć od treści, a tu przychodzi to z trudem.

      Usuń
    3. Widzę, że nie lubisz literackiego pitolenia, tylko konkrety :) A ja akurat lubię dygresje i obszerne opisy, więc to co piszesz raczej mnie do „Wojny i pokoju” zachęca (jeszcze nie czytałam). Za to „Kareninę” uwielbiam i nie wydaje mi się ta wizja tak jednoznacznie potępiająca, choć ponoć taki był pierwotny zamysł Tołstoja. Jest tu dramat Anny, jej niepewność, rozdarcie między rodziną i konwenansami a pragnieniem własnego szczęścia, wysiłki ułożenia sobie wszystkiego na nowo, na gruzach, chociaż się nie da. Wyszedł z tego właśnie moim zdaniem bardzo wnikliwy portret, zupełnie jak nie pisany przez mężczyznę (wiele zachowań i uczuć bohaterki rozpoznałam i u siebie). Trochę więc to inaczej widzimy :)

      Co do „Lolity” – mnie Humbert nabrał. Żałowałam go, jakkolwiek to brzmi. Czas jednak na powtórkę, bo książka Pitzer trochę zmieniła mi perspektywę (i nie chodzi tylko o tropienie żydowskiego pochodzenia Humberta i różnych wątków historycznych).

      Usuń
    4. Hm, czy ja wiem? Nie do końca, czasami dygresje, sprawnie napisane i barwne, umilają mi lekturę (no sorry, Hrabal to jest nieustające pasmo dygresji ;-)). W "Wojnie..." miałam natomiast takie wrażenie, że one rozpychają fabułę, wypychają ją poza ramy opowieści - i można to określać wielką zaletą, ale mnie to nuży (ale może jak przeczytam całość, to wtedy będę bardziej kompetentna, na razie sama trochę pitolę ;-)).

      No a właśnie z "Anną..." miałam zupełnie odwrotnie. Ta książka jest przez wielu postrzegana dokładnie tak, jak piszesz - i nie neguję, że może tak być - ale ja nie miałam wrażenia, że to w niej jest. Anna jest rozkapryszoną pannicą, szkoda mi wręcz było tego Wrońskiego, poza tym Tołstoj ją portretuje jako kobietę, która osiąga swoje cele, ale że cele są złe, no to hop-siup, wykańczamy Annę jej własnymi rękoma. Miałam bardzo takie wrażenie, że to jest napisane tak, żeby stworzyć wrażenie, że to jest portret prawdziwie kobiecy, ale tam spod spodu przebijają takie bardzo nie-kobiece, pejoratywne spojrzenia na kobiecość (kobieta=rozchwiany worek hormonów, mniej więcej). Także zupełnie inaczej to widzimy :-) - ale przynajmniej można podyskutować sobie! :-)

      Ad. "Lolita" - mnie też nabrał (i to dodatkowo było przerażające - bo napisane tak, żeby nie pokazywać żadnych moralnie łatwych wyborów i jasno opowiadających się za czymś bohaterów; przy tym Nabokov niczego tam nie ukrywa, zupełnie czytelnika nie oszczędza; tego mi było za wiele, strasznie się źle po tej książce czułam - ale nie dlatego, że to zła książka, nawet nie dlatego, że mi się "nie podobała", bo to złe określenie tutaj zupełnie).

      Usuń
    5. Moim zdaniem akurat kobieta jest rozchwianym workiem hormonów :) Może nie wszystkie, ale większość tych, które znam, ze mną na czele. Rozkapryszone, niestabilne, nie wiedzą czego chcą, zatruwają życie sobie i innym – nie mam dobrego zdania o naszej płci :) Ale więcej napiszę wieczorem, bo teraz lecę na zajęcia!

      (Masz rację, można podyskutować, i cudownie!)

      Usuń
    6. No, ja mam lepsze zdanie w takim razie o nas ;-) (no i lubię znajdować w literaturze przykłady tego, stąd ta "Anna..." to dla mnie takie "meh" ;-)).

      Usuń
    7. Intrygujesz mnie tą „Wojną” coraz bardziej! A to zaległość, którą usiłuję nadrobić już od kilku lat, więc może w te wakacje wreszcie przeczytam i będę wiedziała, co masz na myśli :)

      To fakt, że z Wrońskim Anna poczyna sobie okropnie, ale to dlatego, że miota się jak lew w klatce i musi na kimś wyładować gniew na samą siebie. Rzuciła się w tę miłość i myślała, że jej do życia wystarczy, ale nie wystarczyło, bo nie da się uciec od ludzi gdzieś na koniec świata i żyć tylko miłością (to znaczy teoretycznie się da, ale w praktyce to by raczej nie wyszło). Kiedy uświadamia sobie, że wszyscy się od niej odwrócili i Wroński jest jedynym, co jej zostało, czepia się go kurczowo i reaguje histerycznie przy najmniejszym podejrzeniu, że coś przed nią ukrywa, że mógłby ją porzucić na pastwę tych wszystkich świętoszek. Trudno żyć pod taką presją – ja w każdym razie na pewno zachowywałabym się podobnie, jeśli nie gorzej. Znam z autopsji większość tego o czym pisze Tołstoj, miałam nawet podobną sytuację w życiu, więc do mnie to jak najbardziej przemawia :) Zresztą ostatnimi czasy nawet panią Bovary zaczęłam rozumieć, więc chyba już naprawdę źle ze mną.

      Rozumiem, o co Ci chodzi z „Lolitą”. Też mam w pamięci kilka książek, które na mnie tak działały – doskonałe, świetnie napisane, ale właśnie przez to mistrzowskie władanie piórem, przez te sugestywne obrazy na swój sposób przerażające. I nie chce się do nich wracać, bo źle na samą myśl. Takie najtrudniej ocenić, bo rozum mówi jedno, serce drugie (że się tak górnolotnie wyrażę).

      Usuń
    8. No właśnie tylko ja mam problem z tą Aniną miłością, ona jest napisana w ten sposób, moim zdaniem, że to nie jest wielka namiętność, ale seria korzyści (widzenie epoki, jakby rozumiem) - które samolubna Anna widzi większe z Wrońskim niż z Kareninem, po czym się okazuje, że tak nie jest, i wszystko wiadomo, jak się toczy. No nieprzejednana jestem ;).

      Usuń
    9. Ale korzyści w jakim sensie? Uczuciowym na pewno, ale materialnym czy jakimkolwiek innym – trudno ją o to podejrzewać :) Jeśli zresztą chodzi o uczucia, nie przeliczyła się, Wroński ją przecież kochał, tylko wszystko siedziało w jej głowie. Ja Cię przeciągnąć do obozu miłośników Anny nie zamierzam, ale taka dyskusja wciąga :)

      Usuń
    10. Ja jestem podatna na wpływy książkowe, jeszcze trochę, i wrócę do tej "Anny..." jednak ;). A z korzyściami chodziło mi o to, że po prostu Anna upatruje pewne szansy w danym rozwiązaniu, stara się ulokować jak najdogodniej - i w porządku, i ten Wroński ją kochał, zgadzam się, tylko że, no właśnie, on ją tak, ale czy ona jego aby na pewno? Bo ja mam wątpliwości. W dodatku podmurowane właśnie tymi korzyściami, tym lokowaniem interesu bardziej niż czymkolwiek innym.

      Usuń
    11. Bluźnisz, Pyzo! :D No cóż, ja jej wierzę. Poświęciła swoje dobre imię i syna, więc moim zdaniem jednak kochała :)

      Usuń
  2. Książke mam na półce, więc na pewno się z nią zapoznam. Świetny tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Ciekawa jestem, jak Ci się spodoba.

      Usuń
  3. Ha, Bieńczyk faktycznie zjechał tę książkę dosyć mocno i dzięki temu powstrzymałam się od kupna. Natomiast jeśli interesują Cie opowieści o Nabokovie to mocno polecam książkę o jego żonie pt Vera Nabokova, która w rzeczywistości jest o pisarzu właśnie. Sporo tam znajdziesz literackich aluzji jak i opisów tego jak Nabokov tworzył i jak pomagała mu w tym zona. Więcej o książce napisałam kiedyś tutaj:
    https://buksy.wordpress.com/2012/08/03/zona-i-skryba/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, super! Właśnie coś takiego mi się marzy, zakulisowego. Dzięki, poszukam, bo intryguje mnie ta ich wspólna historia, te kilkadziesiąt lat razem, o których wiem nadal tak mało. A recenzją Bieńczyka sporo chyba osób się zasugerowało :) Ma rację w kilku punktach, choć ja bym się z tą krytyką aż tak nie zapuszczała.

      Usuń
  4. Nie mogę się przekonać...

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, nie mogę się jakoś przekonać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no nic, ale dobrze wiedzieć. Następny wpis gorzki, może coś słodkiego? Albo chociaż słodko-gorzkiego?

      Usuń
    2. Nic na siłę, wszystko "młodkem". Niech mi czcionka lekką będzie... I nie tylko mnie. Może coś słodko- gorzkiego, wiem, że następny wpis gorzki...

      Usuń
    3. Będzie i słodko :) Już w następnym wpisie, francuska belle époque, złote lata dwudzieste, artystyczna śmietanka Paryża. I będzie książka do wygrania, więc już całkiem słodko!

      Usuń
  6. Uważnie przeczytałem co u Ciebie, zanim sam napisałem ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz