Literackie fascynacje brneńskiego listonosza
– „Lucynka, Macoszka i ja”, Martin Reiner

Był sobie kiedyś poeta. Młody, przystojny, utalentowany. Przesiadywał w brneńskich kawiarniach, przyjaźnił się z takimi legendami jak Vítězslav Nezval czy Jiří Orten, brylował w towarzystwie. Z zapałem oddawał się miłosnym podbojom – w wieku 21 lat chwalił się, że spał już z 98 kobietami. Przede wszystkim jednak tworzył, i już jako młodziutki twórca dorobił się sławy literackiego geniusza. Mówili o nim „czeski Rimbaud”.

A potem komuniści doszli do władzy – i zniknął. Na wiele, wiele lat. Dopiero pod koniec lat 70., gdy emigracyjne wydawnictwo Josefa Škvoreckiego, Sixty-Eight Publishers, opublikowało nowy zbiór jego utworów, okazało się, że Ivan Blatný – bo o nim mowa – wciąż żyje.
Tak wyglądał pierwowzór powieściowego Macoszki, Ivan Blatný. W czasach,
gdy jeszcze był gwiazdą brneńskiego światka artystycznego,
a dziewczyny same właziły mu do łóżka.
Tylko pozornie ta opowieść nie ma nic wspólnego z Lucynką, Macoszką i ja. Martin Reiner zasłynął bowiem jako badacz twórczości Blatnego, zaś jego pogoń za tym autorem, próby wyjaśnienia, kim naprawdę był, wiele lat poświęconych jego życiu i poezji – to wszystko stało się inspiracją dla opisanej w Lucynce historii. Tak, Ivan Blatný to pierwowzór Jerzego Macoszki, zaś w ogarniętym obsesją na punkcie czeskiego poety narratorze opowieści możemy doszukiwać się samego Martina Reinera.

Ale nie tak prędko. W końcu Lucynka, Macoszka i ja to coś w rodzaju powieści detektywistycznej, a cóż by to była za frajda, gdyby w poszukiwaniu rozwiązań powieściowych zagadek wystarczyło zajrzeć do życiorysów? Jak na wytrawnego pisarza więc przystało, Martin Reiner co rusz myli tropy. Granica między fikcją a rzeczywistością rozpływa się, jedni są zmyśleni, inni noszą nie swoje nazwiska, jeszcze inni pozostają nietknięci – jest Nezval, Skácel, Mikulášek, Zrzavý, Kubišta... Zgaduj zgadula, gdzie zmyślenie a gdzie prawda.

Intryguje zwłaszcza, jak wiele autor zdradził o samym sobie, bo fragmenty o odnajdywaniu siebie przy okazji zgłębiania cudzych losów i twórczości przypominają mi wypowiedzi Reinera z wywiadów. Im bardziej powieściowy Tomasz pogrąża się w historii Macoszki, tym bardziej, paradoksalnie, dostrzega własne i wyodrębnione ja. Znajduje w życiu sens. Już nie jest na bocznym torze, lepiej rozumie siebie, nabiera wewnętrznej pewności. Z zastraszonego brneńskiego listonosza, uginającego się pod ciężarem przykrych dziecięcych wspomnień, przeistacza się w odważnego i świadomego badacza.
Z Macoszki czerpię jednak pełnymi garściami, a buzię mam ciągle tak pełną, że pękają mi policzki. Bawię się w jego alter ego; wieczorami lubię się w niego wcielać. Odłupuję kawałki gliny, spod których powoli wynurza się Pan Nikt. To oznacza, że potajemnie, gdzieś z głębokiej podświadomości, wydobywam swój własny obraz. Że wierzę, a przynajmniej mam nadzieję, że on w ogóle istnieje (s. 51).
Ale nie tylko Macoszki to zasługa, to także Lucynka. Choć taka maleńka, odgrywa wielką rolę. On się opiekuje nią, a ona nim, uczą się wzajemnie radzić sobie ze światem, obydwoje w pewien sposób skrzywdzeni. Z właściwą dzieciom intuicją Lucka trąca te struny jego duszy, które trącone zostać powinny. Nie zatrzymuje się na mechanizmach obronnych, przed którymi ustępują dorośli – przesadza je bez zastanowienia i pędzi wprost do jego serca. I choć wydawać by się mogło, że pięcioletnia dziewczynka nie może mieć nic wspólnego z podstarzałym, bezzębnym poetą-playboyem, to jednak ma – w jakiś tajemny sposób obydwoje stają się dla Tomasza wyzwoleniem.

W tle upada komunizm, ale niewielkie ma to znaczenie. To ten typowy czeski chwyt rodem z Pociągów pod specjalnym nadzorem – niech się nam przetacza historia nad głowami, my mamy swoje problemy. Nowy prezydent, rząd, rzeczywistość, to wszystko takie nic, gdy w drzwiach staje nagle pięcioletnie dziecko, które trzeba nakarmić, zabawić, utulić do snu (co przypomina mi trochę Kolę).
Być może cieszyłbym się z tego wszystkiego bardziej i na pewno inaczej, gdyby mój świat nie został zmieniony przez inną rewolucję kilka tygodni wcześniej. Instrukcji, jak żyć w nowej demokracji, udzielały gazety, telewizja i nowi przodownicy praktycznie codziennie. Jak opiekować się pięcioletnią dziewczynką – tego musiałem nauczyć się sam (s. 110).
Piękne są te fragmenty o łączącej tę oryginalną dwójkę więzi. Moje dziecko, myśli o Lucynce Tomasz i ma do tego prawo, bo w tym akurat momencie – choćby nie wiadomo jak potoczyły się później ich losy – należą do siebie.

To nie jest jednak lektura, którą można prosto podsumować słowem „wzruszająca”. Owszem, chwilami wzrusza, ale gra też na emocjach na wiele innych sposobów – na przykład ta zabawa w kotka i myszkę, którą autor przez cały czas prowadzi z czytelnikiem. To, jak mówi mój M., „wiem, ale nie powiem”. Intrygowanie, które czasem niebezpiecznie zbliżało się do granicy czytelniczej irytacji, zawsze jednak w ostatnim momencie autor, zanim ta linia została przekroczona, podrzucał kolejną cenną informację i podtrzymywał tym samym ciekawość czytelnika.

I jeszcze jedno – porównania. Fantastyczne. Reiner dosłownie nimi bombarduje, a każde kolejne ciekawsze, jeszcze bardziej niebanalne, obrazowe, plastyczne. Odwaga wyciekająca jak nagrzana woda z przestrzelonej manierki martwego żołnierza. Jesień w letnisku Clacton on Sea jak przeciąg wywołany w studiu filmowym. Ukochana jak pałeczka dynamitu wbita w skalną szczelinę. Życie dojrzewające jak stary ser, życie jak źle postawiony murek, życie jak w słoiku z zalewą z ogórków. Ta proza ocieka poezją jak złocisty plaster miodu (najwyraźniej porównania są zaraźliwe), a Reiner – tu nie mam wątpliwości – to rasowy poeta i godny uczeń swego mistrza.

Marta napisała o Lucynce, że to opowieść dla nadwrażliwców. To prawda – dla zagubionych, odtrąconych, poszukujących siebie, ale też dla ciekawych klimatu dawnego Brna, dla zainteresowanych XX-wieczną czeską historią i kulturą i oczywiście dla wszystkich tych, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej o literackiej fascynacji Reinera.

By dowiedzieć się więcej o samym Blatnym – wystarczy sięgnąć po opus magnum Reinera, Poeta. Powieść o Ivanie Blatnym. Stara Szkoła wyda je po polsku w przyszłym roku. Ja sięgnę na pewno – bo wirus fascynacji już mi się udzielił.

***
M. Reiner, Lucynka, Macoszka i ja, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2015.

***
Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Stara Szkoła


Źródła:
Fragmenty Powieści o Ivanie Blatnym: http://www.literarni.cz/rubriky/ukazky/proza/martin-reiner-basnik-roman-o-ivanu-blatnem_10159.html#.VXXss1J6Eng
O. Nezbeda, Pouhá pravda o Ivanu Blatném: http://respekt.ihned.cz/c1-62269480-pouha-pravda-o-ivanu-blatnem
Z. Machej, Blatný według Engelkinga [w:] „Literatura na Świecie”, nr 9/1994 (278).
Wywiad z Martinem Reinerem dla portalu Respekt: http://respekt.ihned.cz/delnici-kultury/c1-62323640-nechtel-jsem-se-blatnemu-cpat-do-hlavy

Fotografie: 
[1] Fragment okładki polskiego wydania Lucynki, Macoszki i ja, wyd. Stara Szkoła (http://stara-szkola.com/)
[2] O.F.E. / Foter.com / CC BY-NC-SA 
[3] Okładka książki, wyd. Stara Szkoła (http://stara-szkola.com/)
[4] Okładka czeskiego wydania książki, wyd. Druhé město (http://www.druhemesto.cz)

Komentarze

  1. Uwielbiam Twoje wnikliwe teksty :) A "Lucynka" złapała mnie za serce i nie chce puścić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię wnikać :). Do ciekawych rzeczy można się w ten sposób dokopać... Albo zarazić się czytelniczą fascynacją :). Ty też miałaś kontakt z poezją Blatnego, prawda? W „Maści przeciw poezji”? Choć prawdę mówiąc w przekładzie Zbigniewa Macheja ujmuje mnie jakoś bardziej... Na pewno jeszcze będzie się tu u mnie pojawiał, bo przepiękne są niektóre jego wiersze.

      Usuń
    2. Tak, czytałam jego wiersze w tym zbiorze, ale jednak innych autorów podobały mi się bardziej :)
      A co do "Masci...", to kupiłam wszystkie tomiska z tej serii, poezji światowej Ci u mnie dostatek, tylko nie mam czasu ich czytać... Życie bywa dobijające :D

      Usuń
    3. Oj tak, wszyscy znamy ten problem :). A którego wiersze podobały Ci się najbardziej, tak z ciekawości?

      Usuń
  2. Przeczytam na pewno! Te porównania sa... zabójcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Naprawdę potrafił mnie czasem zaskoczyć. Ach ta poetycka wyobraźnia :).

      Usuń
  3. Ostrzę sobie już zęby na "Básníka" Reinera, w końcu tegoroczna Magnesia. A że wędruję sobie niedługo do Pragi, to może i sobie w prezencie sprawię tę powieść ;). Ale jak miło zobaczyć, że będzie po polsku! No, no :).

    Ale do ad remu! Tak czekałam, czy napiszesz o tej powieści, jak zobaczyłam, że wychodzi. Bo sama nie miałam jej jeszcze w rękach, ale się szykuję. Bardzo mnie nęci to wykorzystywanie tropów z powieści detektywistycznych, no i w sumie ciekawa jestem też, jak tam wyszła ta rewolucja w tle (bo póki co, tak się zastanawiam, o rewolucji nie pisano zbyt dużo chyba -- albo ja nie trafiłam? Co tam jest -- "Siostra" Topola, opowiadania Hrabala?).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też sobie ostrzę, też! Postanowiłam, że muszę przeczytać. I też najpierw spróbuję w oryginale. Do Pragi mi na razie nie po drodze, ale może w Cieszynie gdzieś się uda upolować. Taka literacka rewelacja powinna być chyba łatwa do dostania.

      Te detektywistyczne tropy znowu nie są tam tak bardzo ważne, nie chciałabym, żebyś się nastawiła na nie wiadomo jaką detektivkę, a później rozczarowanie... Zagadki i wodzenie czytelnika za nos to raczej dla smaczku, bo jednak najwięcej uwagi poświęca się przemianie Tomasza, jego odczuciom, jego sposobowi widzenia świata, jego poszukiwaniom.

      I rewolucja też zarysowana raczej delikatnie, zepchnięta na margines przez te sprawy osobiste. Później odbija się tylko echem, gdy przekreśla Macoszki status poety zakazanego i pozwala sprowadzić jego zapiski i pamiątki po nim do Czech, a Tomaszowi dzięki przyznaniu stypendium umożliwia skupienie się na literackich badaniach. Ale masz rację, że temat trochę po macoszemu w literaturze potraktowany, też nie kojarzę specjalnie utworów, które by go poruszały.

      Usuń
    2. O, myślę, że powinna być na każdej kosmasowej, luxorowej i każdej innej półce :). Natomiast co do detektivky: chodziło mi raczej o to, jak Reiner wykorzystał ten schemat, bo to się ostatnio robi bardzo popularne (i Hájíček, i Denemarková, i Urban -- wszyscy z tego korzystają, ale na różne sposoby; to mnie jakoś pociąga, ten trend kryminalizacji czeskiej prozy ;)).

      Usuń
    3. A, skoro tak, to sięgaj śmiało. Nawiasem mówiąc dorwałam ostatnio w antykwariacie zupełnym przypadkiem Urbana „Sedmikostelí” (w polskiej wersji oczywiście) i cieszyłam się jak dziecko. Aż mam ochotę machnąć ręką na moją podręczną półeczkę z pilnymi rzeczami do przeczytania i rzucić się na tego Urbana.

      Usuń
    4. Mnie się "Sedmikostelí" podobało tak sobie (to znaczy ogólny pomysł -- bardzo, wykonanie zaś -- tak sobie, chociaż to, co jest największą klątwą bohatera jest przezabawne). Urbana bardzo za to lubię "Poslední tečku za rukopisy", bo choć pomysł okropnie zgrany (nawet Jara Cimrman już się za to zabrał, więc wiadomo ;)), to bawiłam się przednio.

      Usuń
    5. Ciekawa byłam, co o niej napiszesz, bo w internecie moc bluzgów, a ja mimo wszystko mam jakieś dobre przeczucia i bardzo chcę ją przeczytać. Przekora? :) No nic, pożyjemy, zobaczymy. A „Poslední tečku za rukopisy” też będę mieć na oku w takim razie, tylko kompletnie nie wiem, skąd te książki po czesku brać...

      Usuń
    6. Naprawdę tak się ludziom nie podoba? To w sumie chyba tym lepiej dla niej, w tym sensie, że udał się Urbanowi kompletnie zamysł, który musiał mieć przy pisaniu (ale nie spojleruję, sama zobaczysz :)). Bo to jest taka książka, która przy zakończeniu skłania do dosadnych reakcji ;). Ale akurat zakończenie podobało mi się bardzo.

      A książki po czesku: w niektórych bibliotekach są na pewno (zwłaszcza uniwersyteckich), no i w Czechach ;). "Poslední..." niestety nie mam własnej, więc nie mogę się zaoferować z pożyczką, ale wierzę, że jest do znalezienia!

      Usuń
    7. No i musisz tak intrygować teraz, jak mam sesję? :) Co do bibliotek – fakt, w Jagiellonce trochę tych książek po czesku jest, tylko że teraz, kiedy mam kartę i mogę szaleć, nie mam czasu na czytanie, a kiedy już będę mieć czas, nie będę mieć karty i dostęp do zbiorów będzie utrudniony (bodajże 3 książki rocznie można tylko wypożyczyć, jak jesteś „z zewnątrz”). Ot, taki paradoks... A do Czech też nie da się tak często jeździć, jak bym chciała. I zwykle nie ma czasu, żeby latać po księgarniach z listą :). Ale może przesadnie narzekam. W końcu chcieć to móc.

      Usuń
    8. A widzisz, bo latanie z listą sprawia, że się ma mniej czasu ;). Polecam zamawiać książki i po prostu potem zrobić sobie szybki rajd z odbieraniem paczek tylko :). Najczęściej się zaopatruję w antykwariatach, a do tego jest ta cudna wyszukiwarka: http://muj-antikvariat.cz/. Potem tylko trzeba zrobić przebieżkę po mieście i zebrać, co się zamówiło. Pół dnia, a zaopatrzenie na rok ;). Poza tym fajne jest to, że działa na dowolnym mieście -- wiadomo, że w Pradze jest najprościej, bo najwięcej, ale jest kilka wspaniałych antykwariatów w mniejszych miejscowościach też!

      Usuń
    9. A tak, znam tę stronę, podesłał mi ją promotor jak szukałam książek do pracy. Może faktycznie to jest dobry system :). Dzięki za inspiracje!

      Usuń
  4. Prawdziwie poruszają mnie Twoje recenzje, a potem boję się, że nie odczuję tej książki tak, jak tu ją opisałaś... Bo jednak literatura czeska jest baardzo specyficzna. Ale na Reinera już mnie prawie namówiłyście :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest. Żeby Czechów rozumieć, trzeba odbierać na odpowiednich falach. Ja jestem na te fale ultrawrażliwa i może być w moich tekstach trochę przesady, taka prawda. Ale zaryzykuję stwierdzenie, że Reiner Ci się spodoba. Jak nie – z pokorą przyjmę potem baty :).

      Usuń
  5. Olga zasiała ziarno, a ty je podlałaś ;) Będę musiała się zapoznać z Lucynką, to już pewne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to chyba nie masz wyjścia :). Cieszę się, że takie z nas skuteczne ogrodniczki! :)

      Usuń
  6. Zaciekawiłaś mnie tą książką. Jeśli będę miała nieco czasu, zanurzę się w świat Czechów, których literatury jeszcze nie odkryłam.

    http://zakurzone-stronice.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanurz się, gorąco zachęcam! A jakbyś potrzebowała przewodnika – służę z wielką chęcią :). Dzięki za adres, będę do Ciebie zaglądać. Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz