Najnowsza opublikowana w Polsce książka Petra Šabacha jest, jak to u Šabacha, obłędnie zabawna i przejmująco smutna. Na tle kilkudziesięciu lat komunistycznej Czechosłowacji autor opowiada historię dorastania i utraty złudzeń, w której jedynym elementem stałym pozostaje miłość dwóch babć o skrajnie odmiennych poglądach politycznych.
Politycznie rodzina Matěja jest podzielona dokładnie na pół. Zakochana w komunistach babcia Maria i stryj Míla, który na cześć Związku Radzieckiego próbuje wyhodować pomidory w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, oraz wykształcona babcia Irena, dostająca mdłości na widok zdjęcia Lenina, i jej córka ciocia Daniela, która mimo celująco obronionego doktoratu z filozofii pracuje na zwrotnicy kolejowej.
Pośrodku tego wszystkiego – ukochany wnuczek Matěj. „Skołowana dusza. Dusza, która miała wiecznie wzlatywać nad granicą rozdzielającą dwa światy jego babć, niczym balonik, ot tak odbijany przez życie, pyku-pyku-pyk. Od Matěja oczekiwano jedynie, żeby nie zahaczył o jakiś wystający gwóźdź, drzazgę czy kawałek druta kolczastego. Bo wtedy by pękł i przestraszył babcie” (s. 10).
Lawiruje więc zręcznie między tymi dwoma światami jak w żużlu, w którym „najważniejsze jest wyczucie”. Kiedy wszyscy boją się możliwej wojny, uspokaja babcię Marię słowami „Sowieci na to nie pozwolą”, a babci Irenie aplikuje to samo w nieco tylko zmienionej formie: „Sowieci sobie na to nie pozwolą”. Bo tym w gruncie rzeczy się różnią – jednym małym słówkiem „sobie”.
Barszcz dla radzieckich wojaków
Znamienne jest jednak, że mimo tak silnej politycznej polaryzacji poglądów w rodzinie Matěja, brak tu gwałtownych kłótni i sporów, jakich można by się było spodziewać. Obydwa obozy odnoszą się do siebie z szacunkiem, a babcia Irena wraz z ciocią bluzgają na komunistów tylko po francusku. Kiedy zaś w dniu inwazji 1968 babcia Maria postanawia ugotować barszcz dla przybyłych radzieckich wojaków, babcia Irena nie grzmi, nie oburza się, tylko mówi smutno: „Jak by się biedna Maria miała w tym wszystkim połapać?” (s. 93).
A Matěj lawiruje, bo kocha swoje babcie. I potrzebuje obydwu – jednej czytającej mu Szekspira i z czułością czuwającej przy nim, gdy choruje, drugiej leczącej wszystkie dolegliwości i smutki swoim domowym winem. Nie dziwi więc wzruszające wyznanie na koniec: „Matěj zapatrzył się na babcie, które przypominały teraz bramę, niczym dwie strony gotyckiego łuku. Wiedział, że właśnie na tych dwóch tak różnych od siebie filarach z zupełnie innych światów opierało się od zawsze sklepienie jego duszy” (s. 198).
I też sensu w tym kontekście nabiera nawiązanie do Babuni Boženy Němcovej. Bo choć Šabach odwołuje się do niej trochę ironicznie, to jednak w obu historiach to babcia okazuje się ostoją w trudnych historycznie czasach. To ona pociesza, radzi i ma sposób na każdą troskę.
Szerszeń puka do drzwi
Bo też czasy, w których Matěj dorasta, mają niebagatelne znaczenie. Od samego początku powieści pobrzmiewa w niej jakaś zapowiedź sierpniowej inwazji 1968 – jednej z największych czeskich traum. Bo już na pierwszych stronach książki czytamy:
„Babcia Irena (…) zawsze podkreślała, że tak się często zdarza: przed śmiercią przychodzi niespodziewana ulga, pacjentowi po ciężkiej chorobie znacznie poprawia się samopoczucie, ale tego rodzaju dobre samopoczucie nie jest czymś, z czego należy się cieszyć. Dlatego kiedy w dzieciństwie Matěj czuł się «dobrze» lub wręcz «bardzo dobrze», ogarniała go straszliwa panika” (s. 8).
Także wisząca na drzwiach tabliczka „Dzwonić 3x” i jej historia – ojciec zawiesił ją na drzwiach po tym, jak do drzwi „zapukał” rozwścieczony szerszeń i natychmiast po otwarciu dotkliwie go pożądlił – wydaje się w jakiś sposób symboliczna. Tym bardziej, że w dzień inwazji tabliczka zdaje się wręcz szydzić z ojca: „Otóż, kochany tato, za drzwiami stoją czołgi i możesz sobie wsadzić gdzieś ten żałosny apel, bo siedzą w nich, tato, żołnierze znad rzeki Ussuri, którym nawet powieka nie drgnie, kiedy odstrzelą ci łeb. Ten sam łeb, który myśli, że jak przyklei na drzwiach durne hasło «Dzwonić 3x», powstrzyma kogokolwiek od wyważenia ich jednym kopniakiem” (s. 92).
We wspomnieniach dnia inwazji pojawiają się obrazy bardzo tragiczne, zupełnie burzące obraz wesołego dorastania w cieniu sowieckiego okupanta. Bo radziecki żołnierz jednak strzela do chłopaka wygłupiającego się na ulicy z cegłą. A dźwięk jadących czołgów naprawdę przeraża: „Po raz pierwszy zobaczyli na własne oczy czołgi radzieckie, które samym swoim ciężarem rozchwiały w posadach cały dom babci. Matěj zrozumiał wtedy, że nie zapomni tego dźwięku do końca życia. Wibrujący chrzęst gąsienic mieszał się z nieznośnym przenikliwym piskiem, jakby czołgi mieliły na śmierć całe armie myszy” (s. 90).
Dla równowagi jednak są tu i sceny bardzo groteskowe. Jak wtedy, gdy facet na ulicy desperacko poszukuje kogoś, kto mu powie, jak poprawnie napisać po rosyjsku na transparencie „Okupanci do domu!”.
Obcy rodacy
Ale Babcie to też gorzka refleksja na temat samego siebie i swojego narodu. Narrator ląduje również za granicą – w Wielkiej Brytanii, a później w Grecji – i ma okazję przyjrzeć się sam sobie oczami ludzi Zachodu. Przede wszystkim spotyka się z zakłopotanym, pozbawionym zrozumienia współczuciem, które go drażni. Ale z kolei uczestnik pamiętnego wieczorku z Niemcami, gdy Matěj unosi się patriotyzmem i zaczyna robić niewybredne wojenne aluzje, nie pozostawia złudzeń: „Skoro już o gestapo mowa (…) nie uwierzyłaby mi panienka, jakie tabuny Czechów stały w korytarzu. Bywały dni, że gestapo nie nadążało zarejestrować tych wszystkich donosów” (s. 140).
Bez cienia sympatii Šabach pisze też o rodakach na obczyźnie: „Laco wyjawił, że kolejne zebranie w sprawie Kanady odbędzie się w klubie, gdzie gromadzą się czescy i słowaccy emigranci. Siedzą przy pilznerze, frankfurterkach i białym pieczywie i klną na komunę” (s. 144). Bliżsi niż oni zdają mu się Sam i Boss – jego czarnoskórzy przyjaciele z fabryki. To właśnie spotkanie z czeskimi emigrantami, którzy zarzucają mu niewłaściwe reprezentowanie ojczyzny za granicą, sprawia, że Matěj ostatecznie postanawia wrócić do kraju. Kiedy wreszcie, za piątym razem, udaje mu się wyrzucić reszkę.
Babcie więc to tak naprawdę nie jest opowieść o babciach. Bo choć te dwie barwne staruszki co rusz przewijają się w przytoczonych tu historiach, to jednak jest to przede wszystkim opowieść o pewnej epoce, w której narrator dorastał. O rodzinach, które nieraz dzieliły poglądy polityczne, ale jednak łączyła je miłość i szacunek. I dzięki temu dorastanie nawet w smutnych czasach komuny było do zniesienia.
***
P. Šabach, Babcie, przeł. J. Różewicz, wyd. Afera, Wrocław 2020.
***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!
Dotąd nie ciągnęło mnie jakoś do książek Petra Šabacha, aczkolwiek głośno o nich! Myślę, że "Babcie" będą pierwszą, po jaką sięgnę. Może to dzięki cytatom, które przytoczyłaś i (kapitalnym) scenom, które opisałaś? Spodziewałam się czegoś innego (nie wiem - może bardziej literatury rozrywkowej), ale widzę, że się myliłam - ta proza jest wieloznaczna i genialna stylistycznie :-)
OdpowiedzUsuńSiłą Šabacha jest chyba właśnie to, że z jednej strony czyta się lekko i bawi – w czym blisko mu do literatury rozrywkowej – ale jednak zawsze jest i w jego pisaniu odrobina smutku, refleksji, nostalgii. Może widziałaś film Hřebejka „Pod jednym dachem” (Pelíšky)? Też jest na motywach prozy Šabacha i jest podobnie słodko-gorzki, zabawnie-smutny jak jego proza.
UsuńSkończyłam czytać i jestem zachwycona. To idealna książka na ten czas, bo z jednej strony rozśmiesza w tym trudnym pandemicznym okresie, a z drugiej bardzo dobrze pokazuje, że pomimo różnic w poglądach politycznych można się wzajemnie szanować, a nawet przyjaźnić. Dziękuję za recenzję i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMasz rację. Myślę, że teraz bardziej niż kiedykolwiek takie właśnie książki są nam potrzebne. Dziękuję i również pozdrawiam! :)
UsuńMnie ta skromna obecność Babć w książce trochę zawiodła. Wolałabym jedną dykteryjkę o Babci więcej, choćby wstawioną zamiast opisu kolejnego kaca głównego bohatera. Ale tak summa sumarum to miałam wrażenie, że autor chciał tą książką wbić swoim rodakom lekką szpilę.
OdpowiedzUsuńTo prawda, anegdotek o babciach mogłoby być zdecydowanie więcej. Nie za bardzo też porwała mnie opowiedziana w książce historia miłosna. A co do szpili – nie jestem pewna, czy to był ze strony autora celowy zabieg, czy po prostu tak wyszło, ale rzeczywiście Matěj jest bardzo szwejkowski. :) Z drugiej strony – to chyba jedyny taki bohater, który lawiruje, bo w końcu cała jego rodzina jest bardzo spolaryzowana i ma jasno określone polityczne poglądy. Biorąc pod uwagę, że w książce ponoć sporo autobiografizmu, może to bardziej autoironia? Może wbija szpilę raczej sobie?
UsuńFakt, wątek miłosny raczej beznamiętny. Nie wiadomo czy chodzi o uczucie czy o przyzwyczajenie.
UsuńNie wiedziałam że książka jest autobiograficzna, choć miejscami miałam co do tego podejrzenia. Może autor po prostu chciał sprzedać czytelnikom swój sposób na przetrwanie
Na to wygląda. :) A że jego sposób na przetrwanie wpisuje się mniej więcej w stereotypowe myślenie o Czechach, to inna sprawa. :D
Usuń