Zapał i dyletantyzm. Anglosaski przekład literacki okiem czeskiej tłumaczki [o tekście]



„Świat anglosaskiego przekładu literackiego to maleńka wysepka zapału i poświęcenia, ale również amatorstwa, dyletantyzmu, który niewiele ma wspólnego z kontynentalną tradycją przekładową” – pisze tłumaczka Lucie Mikolajková w tekście opublikowanym niedawno na łamach czeskiego portalu H7O. Autorka porównuje przekład europejski z anglosaskim i efekty tego porównania są – przynajmniej dla mnie – szokujące. 

Być może każdy, kto choć trochę interesuje się anglosaskim światem literackim i wydawniczym, od dawna o tym wszystkim wie. Może to nie jest żadne wielkie odkrycie. Przyznam jednak, że dla mnie lektura tekstu Lucie Mikolajkovej była lekkim szokiem. 

Przekład ze wspomaganiem 

Tekst otwiera anegdota – autorka opowiada, jak na jednej z konferencji przekładowych w Stanach Zjednoczonych nawiązała rozmowę ze starszym, nobliwie wyglądającym tłumaczem z francuskiego i chińskiego. Zapytała, skąd tak nietypowe połączenie, dlaczego akurat tych dwóch języków postanowił się nauczyć. Odparł, że chińskiego właściwie nie zna – ma współpracowników, którzy tłumaczą dla niego chińskie teksty, przeważnie wiersze, słowo w słowo, on zaś na tej podstawie tworzy angielskie wersje oryginalnych utworów. I podpisuje własnym nazwiskiem. 

Każdy europejski tłumacz literacki słysząc coś podobnego, prawdopodobnie złapie się za głowę. Dalej Mikolajková wyjaśnia, skąd różnice w podejściu. I rzuca faktami, które szokują jeszcze bardziej. 

Tłumaczeniowa samowolka 

Pisze, że w Stanach Zjednoczonych tylko 0,13% wszystkich ukazujących się książek to przekłady – więc na największym rynku wydawniczym na świecie co roku ukazuje się zaledwie 300-500 tłumaczonych książek (dla porównania – w Polsce w 2019 roku odsetek ten wyniósł 19%, a w Czechach aż 39%). Że przekład literacki w Stanach to zajęcie czysto hobbystyczne, bo ponad 80% tłumaczeń ukazuje się w niszowych wydawnictwach, w których regułą jest, że za przekład nie płaci się ani grosza. 

Z tego też wynika zupełnie inne podejście anglosaskich tłumaczy, reprezentowane przez wspomnianego eksperta od chińskiej poezji. Ponieważ nikt nie patrzy im na ręce – krytyka i nauka przekładu nie istnieje, a redaktorzy rzadko kiedy znają jakikolwiek język obcy – nie przejmują się specjalnie wiernością oryginałowi. Zmieniają, poprawiają, wykreślają całe akapity. Mikolajková przywołuje w tym kontekście aferę wokół nagrodzonego Bookerem przekładu Wegetarianki Han Kang i określa to zjawisko jako jeszcze jeden, literacki, przykład kolonializmu. 

Cały tekst dostępny jest po czesku tutaj, zaś jego polskie tłumaczenie rozesłałam w ostatnim, comiesięcznym pakiecie dla moich Patronów dla Patronite. Jeśli chcielibyście dostawać podobne materiały – zapraszam do wspierania, będzie mi bardzo miło!
Fot. jklmnhop / freeimages.com

Komentarze