Prztyczek w nos dla feminizmu. „Krótka historia Ruchu”, Petra Hůlová [zapowiedź]


Kiedyś niechętnie komentowała sprawy społeczne i światopoglądowe, dziś Petra Hůlová przyznaje, że coraz bardziej się radykalizuje. Dowodem na to jest jedna z jej najnowszych książek, Stručné dějiny Hnutí, w której – mimo własnych feministycznych przekonań – autorka daje prztyczka w nos feminizmowi, a raczej jego radykalnym realizacjom. Od dziś dostępne jest polskie wydanie.

W Krótkiej historii Ruchu Hůlová ukazuje absurdy radykalnego feminizmu, sięgając po niewykorzystywany dotychczas przez nią gatunek dystopii. Oto świat w nieodległej przyszłości, opanowany przez feministyczny Ruch na czele z charyzmatyczną przywódczynią Ritą. Obowiązuje bezwzględny dyktat postrzegania ludzi przez pryzmat ich charakteru, wiedzy i doświadczenia, nie – jak w niedawnej epoce ciemnoczasu – wieku i fizycznej atrakcyjności. Makijaż i wszelkie zabiegi kosmetyczne są zakazane, kuse spódniczki zostały zastąpione przez bezkształtne uniformy, zaś mężczyźni, którzy uporczywie domagają się od kobiet atrakcyjnego wyglądu, wysyłani są do specjalnych placówek resocjalizacyjnych – Instytucji. W roli narratorki Hůlová obsadza jedną z zaangażowanych pracownic podobnego przybytku.

Władza w ręce kobiet

Pisarka przyznaje, że pomysł na książkę zrodził się z pewnej prawdziwej sytuacji. Opowieść o początkach Ruchu głosi, że Rita jako mała dziewczynka na widok jednej z seksistowskich reklam spytała matkę, „dlaczego ta pani jest goła”. To samo pytanie na widok podobnego billboardu zadała pewnego razu Hůlovej własna córka. „Ta sytuacja straszliwie mnie irytuje – gdyby tak nie było, nie zaczęłabym pisać tej książki” – powiedziała autorka w jednym z wywiadów.

Mimo to ukazuje świat wolny od epatujących golizną billboardów w krzywym zwierciadle. Dlaczego? „W dzisiejszym świecie większą władzę mają mężczyźni, a ruch emancypacyjny dąży do tego, by zwiększyć władzę kobiet. Ja jednak zastanawiam się, czy kiedykolwiek w historii ktoś komuś przekazał władzę dobrowolnie? Czy jest to w ogóle możliwe bez rzeczywistej lub symbolicznej przemocy?” – odpowiada.

Zgodnie z tym Hůlová, inaczej niż w swoich poprzednich książkach, w tym wypadku nie tworzy nowego języka (pomijając kilka odosobnionych neologizmów). Posługuje się za to tym, co już było, doskonale nam znanymi środkami językowymi systemów totalitarnych.

Adwokatka diabła

Książka wzbudziła w Czechach skrajne reakcje, choć nie tylko na tle światopoglądowym. Krytyczne głosy zwracały uwagę, że stworzonej przez Hůlovą utopii brakuje głębi, że poza pewnym wycinkiem w postaci Ośrodka nie wiemy nic o świecie i społeczeństwie, w jakim rozgrywa się akcja. Ale czy nie taki właśnie był zamysł? Stworzyć mikroświat, w którym jak w soczewce, w formie skondensowanej do granic absurdu, skupiają się feministyczne postulaty, zaserwować nam takiego szota i sprowokować do myślenia?

Nie ma bowiem wątpliwości, że Krótka historia Ruchu jest po części prowokacją – wyjściem z ustalonych kolein myślenia, sztuką w stylu prezentowanego przeze mnie niedawno Zábranskiego, szpileczką wbitą zarówno zatwardziałym konserwatystom, jak i wyzwolonym liberałom. „Nigdy nie znalazłam swojej paczki. Według niektórych należę do moralizującej elity, ta jednak często widzi we mnie adwokata diabła” – mówi pisarka.

O dyskusji wokół postulatów feministycznych mówi tak: „Trochę przypomina mi debatę na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Palestyńczycy w Strefie Gazy są ograniczani polityką państwa izraelskiego, nie mogą się swobodnie poruszać, żyją w trudnych warunkach. Krytykując politykę Izraela wobec Palestyńczyków, ryzykujesz jednak, że ktoś zarzuci ci antysemityzm. Podobnie jest z feminizmem – dla tak zwanego dobra sprawy ucisza się głosy krytyczne, co w dłuższej perspektywie wcale nie pomaga. Przeciwnie. Jeśli coś w społeczeństwie na siłę się tłumi, prędzej czy później wybuchnie”.

Marzenie wciąż żywe

Pytana w wywiadach wprost, Hůlová rozwiewa wątpliwości – nie jest przeciwniczką feministycznych idei, a w swojej książce wcale nie próbuje ich zabić. Uważa, że idealizm jest potrzebny. „Większość mężczyzn chciałaby przecież, by kobiet nie podniecały tylko ich pieniądze i pozycja, a większość kobiet, by mężczyźni nie mieli obsesji na punkcie ich młodości i kształtnej pupci, prawda? Choćby dlatego, że większość mężczyzn nie zarabia za wiele, a większość kobiet nie jest już młoda. W mojej książce doprowadzam tę wizję do ekstremum, ale marzenie o lepszym świecie pozostaje żywe. Wciąż przecież śnimy o społecznej równości i sprawiedliwości, choć w Związku Radzieckim i komunistycznej Czechosłowacji nie udało się tego snu spełnić”.

Czy nowa proza Petry Hůlovej ma taką siłę rażenia, jak się o niej mówi? Możecie się już przekonać. Książka od dziś dostępna jest po polsku – wychodzi w przekładzie Julii Różewicz nakładem wydawnictwa Afera. I ukazuje się pod patronatem Literackich Skarbów Świata Całego.


***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!
Przygotowując tekst, korzystałam z wywiadów:
https://vltava.rozhlas.cz/muzi-i-zeny-se-nad-sebou-meli-zamyslet-rika-petra-hulova-7199789
https://magazin.aktualne.cz/hulova-dokud-zeny-nezacnou-uprednostnovat-hodne-muze-feminis/r~12126498c57911e989de0cc47ab5f122/
Zdjęcia Petry: wydawnictwo Afera. Okładki pochodzą od wydawców.

Komentarze

  1. Czasem lubię zanurzyć się w literackich nurtach wojującego feminizmu i myślę, że spotkanie z inną stroną pisarstwa Hulovej będzie interesującym doświadczeniem. Pamiętam jakim odkryciem były dla mnie "Czas czerwonych gór" i "Stacja Tajga",a było to w 2017 roku. To wtedy zauważyłam, że istnieją znakomite czeskie pisarki i warto je poznawać i to wtedy obiecałam sobie, że przeczytam każdą książkę Hulovej, która ukaże się w Polsce (co prawda nie czytałam "Macochy", nie wydaje mi się, żeby mi się spodobała).

    Sprowadzić idee feministyczne do skrajności i przekazać to w formie dystopii wydaje mi się znakomitym pomysłem i jestem prawie pewna, że będzie o czym dyskutować z moimi koleżankami-feministkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest o tyle ciekawie, że „Czas Czerwonych Gór” i „Stacja Tajga” zabierały czytelnika w podróż do nowego, dość egzotycznego miejsca, „Plastikowe M3” i „Macocha” – do głowy narratorki (i też bywała to podróż szalona), a „Krótka historia Ruchu” zabiera nas w jakieś jeszcze zupełnie inne, odjechane miejsce w hipotetycznej przyszłości. :) Koncepcja i jej realizacja rzeczywiście dają do myślenia, polecam bardzo. A czemu sądzisz, że „Macocha” Ci się nie spodoba?

      Usuń
    2. Mam obecnie nieco mniejszą ochotę na wchodzenie do głowy współczesnej kobiety, której życie jest tak pełne traum i na zwierzenia alkoholiczki. Wolę jak Hulova odlatuje w inne rejony. Nie wątpię jednak, że "Macocha" jest świetna, może jednak przynieść więcej bólu niż mogłabym znieść.

      Usuń
    3. Rozumiem. Oczywiście nic na siłę. Polecam jednak „Krótką historię Ruchu” – to jednak odlot w dość abstrakcyjne rejony, więc pewnie bardziej do zniesienia. :)

      Usuń

Prześlij komentarz