Jesteśmy niereformowalni. Rozmowa z Janem Štifterem [wywiad]

Fot. Petr Zikmund

„My Czesi bardzo chętnie mówimy o tym, co Niemcy zrobili nam. Zbyt często pomijamy milczeniem to, co my robiliśmy im” – mówi w rozmowie ze mną Jan Štifter, autor powieści Kolekcjoner śniegu.

Ten materiał mógł powstać dzięki Waszemu wsparciu na Patronite. Dziękuję!
Pisarz, dziennikarz, animator życia kulturalnego, założyciel czasopisma „Barbar”, organizator festiwalu Svinenské čtení… Ilość zajęć, którym poświęca się na co dzień Jan Štifter, przyprawia o zawroty głowy. Do tego wszystkiego pisarz wychowuje czwórkę dzieci i, jak się okazuje, znajduje dość czasu, by pochłaniać pięćdziesiąt książek rocznie. 

Nasza rozmowa dotyczyła jednak przede wszystkim wydanej w zeszłym miesiącu powieści Kolekcjoner śniegu – oraz tego, co można z niej wyczytać na temat czeskiego społeczeństwa i czeskiej historii.

Anna Maślanka: Skąd wziął się pomysł, by jednym z bohaterów Kolekcjonera śniegu uczynić ducha?

Jan Štifter: Po tym, jak ukazała się moja książka Kathy – o Czeszce poślubionej Niemcowi i decyzjach, które w związku z tym musiała podjąć pod koniec drugiej wojny światowej – dostałem od czytelników sporo listów z różnymi historiami z tego samego okresu. Tak usłyszałem o Josefie. Ten chłopiec naprawdę istniał i naprawdę zginął w tak tragiczny sposób jak mój powieściowy bohater, matka utopiła się wraz z nim w rzece u schyłku wojny.

Dużo później o nim myślałem i było mi go żal. Postanowiłem więc w swojej książce dać mu drugie życie. Dopisałem kolejne epizody jego historii już po śmierci, stworzyłem mu też przyjaciół.

Czyli bohater, który zrodził się ze współczucia, piękne. Jak pan postrzega świat zmarłych – jako straszny i mroczny czy raczej fascynujący? Możemy się zaprzyjaźnić z duchami?

Przede wszystkim fascynuje mnie to, że nic o tym świecie nie wiemy. Mnie osobiście nigdy nie zdarzyło się spotkać ducha, nie ukazywały mi się żadne zjawy. Są jednak ludzie, którzy podobno widują zmarłych. Być może ktoś spotkał w ten sposób także Josefa? To możliwe. On też mógł wracać do świata żywych.

Są w Kolekcjonerze śniegu sceny, które swoją mroczną atmosferą przyprawiają o gęsią skórkę. Inspiruje się pan literaturą grozy? Sięga pan po tego typu książki?

Nie, praktycznie wcale. Jakiś czas temu wyszła u nas w Czechach antologia starej literatury grozy i nawet po nią sięgnąłem, ale zebrane w niej historie nie są już chyba dziś w stanie nas przestraszyć, wydawały mi się bardziej zabawne niż straszne. Literacki horror raczej nie jest mi bliski.

Ale ogólnie czytam dużo, jakieś pięćdziesiąt tytułów rocznie. Z książką spędzam praktycznie każdy wieczór. Tyle tylko, że dosyć szybko zapominam „o czym to było”, więc zacząłem sobie robić notatki.

Po jakie książki w takim razie pan sięga?

Głównie współczesnych czeskich pisarzy. Także w związku z moją pracą – co roku organizujemy tu, w Trhovych Svinach niedaleko Budziejowic, literacki festiwal Svinenské čtení. Gościliśmy już na nim m.in. Karin Lednicką i Alenę Mornštajnovą, w tym roku ma przyjechać Michaela Klevisová. Osobiście bardzo lubię opowieści Mornštajnovej, ale moim ulubionym pisarzem z tego grona jest Jiří Hájíček. Może też dlatego, że jesteśmy praktycznie sąsiadami. On również mieszka w Czeskich Budziejowicach i pisze o nich w swoich książkach.

A czy jakaś lektura była wyraźną inspiracją do napisania Kolekcjonera śniegu?

Nie, lektura raczej nie. Inspirowała mnie bardziej historia miasta. Patrzę na budynki i miejsca w Czeskich Budziejowicach i natychmiast dostrzegam stojącą za nimi historię.


Ważnym tematem powieści są stosunki czesko-niemieckie. Mam wrażenie, że to temat, który wyjątkowo często pojawia się obecnie w czeskiej literaturze. Czy nadal wymaga poruszania i przypominania, czy społeczeństwo nie jest już wystarczająco uświadomione w tym temacie?

Myślę, że nadal trzeba o tym pisać i opowiadać. My Czesi bardzo chętnie mówimy o tym, co Niemcy zrobili nam, zbyt często pomijamy milczeniem to, co my w odwecie robiliśmy im. A dla najmłodszego pokolenia niewyobrażalne już dziś jest to, że choćby tu, w Czeskich Budziejowicach, kiedyś Czesi i Niemcy żyli obok siebie, mówili każdy swoim językiem. Dlatego dzieciom trzeba o tym przypominać.

Dla mnie i mojej rodziny ten temat jest zresztą szczególnie ważny, bo nasza rodzina też ma niemieckie korzenie. Moja babka była Czeszką, która wyszła za mąż za Niemca.

Oprócz tego w Kolekcjonerze śniegu pojawia się kwestia romska – młody Rom jest głównym bohaterem współczesnej linii pana powieści. Skąd taka decyzja?

Tematu Romów właściwie nie da się uniknąć, biorąc pod uwagę historię naszego miasta. Po wypędzeniu Niemców w pustych mieszkaniach często osiedlali się właśnie Romowie. Dzisiaj dzięki temu nasza dzielnica jest dość zróżnicowana etnicznie, barwna. Zwracam na to uwagę moich dzieci i podkreślam, że to wspaniałe.

Ale oczywiście nie wszyscy to tak widzą. W powieści starałem się opisać sytuację Romów taką, jaka naprawdę jest. Lokal Český Les, o którym piszę, jest wzorowany na prawdziwej knajpie – nazywa się Šumava – i tak jak w powieści stawia się tam na stołach tabliczki z napisem „rezerwacja”, które obowiązują tylko klientelę romską. Jeśli jesteś biały, możesz spokojnie wejść i usiąść. Niby więc żyją obok nas, niby wszystko jest w porządku, ale jednak nie traktujemy ich tak jak wszystkich.

Z tym też wiąże się inna kwestia poruszona w powieści – ludzi, którzy łatwo ulegają politycznym manipulacjom. Niezależnie od czasów: kiedyś to byli zwolennicy Hitlera, dziś w Czechach wiele osób popiera Babiša i narzeka na uchodźców. Czy niczego się z historii nie nauczyliśmy?

Myślę, że pod tym względem jesteśmy niereformowalni. Jako społeczeństwo zupełnie się nie zmieniliśmy i raczej nigdy się nie zmienimy. Kiedy czyta się historyczne źródła, człowieka uderza, że zachowania i postawy są zupełnie identyczne jak dziś – zmieniają się tylko imiona, miejsca, okoliczności.

Fot. Petr Zikmund

We wszystkich płaszczyznach czasowych opisuje pan też zachowanie mężczyzn względem kobiet. Także na tej współczesnej płaszczyźnie nie wygląda to za dobrze – Dominik traktuje swoją dziewczynę okropnie…

Ale i ona nie zachowuje się względem niego za dobrze.

Fakt. Dochodzi jednak jeszcze wątek Kristýny, którą Dominik tak naprawdę wykorzystuje seksualnie – choć wmawia sobie, że nie użył siły, więc nic złego nie zrobił. Chciał pan przekazać swojej książce jakąś ogólną prawdę o mężczyznach?

Nie, nie chciałbym aż tak generalizować. Dominik to po prostu taki typ postaci – uważam, że bohater nie jest po to, by czytelnik go lubił i utożsamiał się z nim. Może być też dupkiem. Którym Dominik trochę rzeczywiście jest.

To prawda. Ale jest też wątek Františka Pumprle i jego ojca, bohaterów z zupełnie innych czasów, innego świata – obydwaj nie są w stanie dochować wierności swoim żonom czy partnerkom, choć doskonale zdają sobie sprawę, że je tym ranią.

To już kwestia moralności tamtych czasów. Uważam, że to, co czasem się słyszy – że nasze babcie stały moralnie wyżej niż my, prowadziły bardziej przyzwoite życie, nie jest prawdą. I w tamtych czasach ludzie znajdowali sposoby, by obejść zasady moralności. František Pumprle zachowywał się zgodnie z moralnością jego doby.

Na koniec zapytam jeszcze, jak zareagował pan na wiadomość, że Kolekcjoner śniegu zostanie wydany w Polsce.

Bardzo się ucieszyłem, bo w naszej rodzinie wszyscy bardzo lubimy Polskę. Jeździmy tam chętnie na wycieczki, niedawno byliśmy w Krakowie, mamy naszego ulubionego pana proboszcza w Mysłowicach. Przepadamy też za polskim jedzeniem – to przykre, że w Czechach mówi się o polskiej żywności tak źle, my mamy z nią same dobre doświadczenia.

Poza tym studiując niedawno genealogię naszej rodziny odkryłem, że część krewnych mojej żony pochodziła z Polski, z Zamościa. Więc w jakichś pięciu procentach moja żona jest Polką. Tym bardziej cieszę się, że Kolekcjoner śniegu trafił w ręce polskich czytelników.

Polskie wydanie Kolekcjonera śniegu ukazało się w 2023 roku w przekładzie Anny Radwan-Żbikowskiej nakładem wydawnictwa Książkowe Klimaty. Więcej o książce piszę tutaj.

Komentarze

  1. Z upływem lat historie oparte na faktach, na prawdziwych zdarzeniach z czyjegoś życia, coraz bardziej mnie pociągają, wydają się o wiele bardziej interesujące, niż te całkowicie zmyślone. A już książki z gatunku fantasy nie budzą żadnego mojego zainteresowania. Wymyślone światy? Po co, skoro obok nas, w naszej historii (a tu w historii rodzinnego miasta Jana Štiftera) jest ukryta cała skarbnica czyichś żyć wartych przypomnienia, rozbudowania, zachowania w naszej pamięci. To piękne, że pisarz dał drugie życie chłopcu o imieniu Joseph, nie ma dla mnie lepszej zachęty do sięgnięcia po tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dla niektórych osób te wymyślone historie są jakąś formą ucieczki od rzeczywistości. I trochę to rozumiem – czasem każdy sposób jest dobry, by uciec od tego co prawdziwe, a przecież historia, o której pisze Štifter i inni, jest pełna cierpienia. Sama mam czasem wrażenie, że kolejnej podobnej opowieści psychicznie nie udźwignę. Szczerze więc podziwiam pisarzy, którzy potrafią wejść w te historie tak głęboko, by wydobyć z całej ich potworności piękno.

      Usuń

Prześlij komentarz