Smutek po Conradzie


„Conrad Festival to »mój« festiwal” – pisałam w specjalnej zakładce na swoim blogu kilka lat temu. Co się więc stało, że przestał być moim festiwalem?

Z Festiwalem Conrada jestem już od prawie dziesięciu lat – od 2014 roku, gdy zgłosiłam się na festiwalowy wolontariat, co roku conradowski tydzień (lub przynajmniej jego część) spędzam w Krakowie. Moim pierwszym kontaktom z tą imprezą towarzyszyła euforia – tyle znanych nazwisk, tyle ciekawych dyskusji, tyle ludzi, którzy tak jak ja żyją literaturą. Conrad Festival stał się dla mnie wzorem literackiej imprezy na poziomie, ambitnej, niekomercyjnej, nieśpiesznej, za to sprzyjającej refleksji, pokazującej nowe perspektywy i światy, o których nie miałam wcześniej pojęcia. Imprezy inkluzywnej, nastawionej na mniejszości, w duchu nowej humanistyki.

To nie park

Lekkim szokiem było więc dla mnie – i nie tylko dla mnie, było nas więcej – zeszłoroczne odkrycie, że w nowej lokalizacji programu głównego, Akademii Sztuk Teatralnych, zabrania się wstępu ze zwierzętami. Do dziś z niesmakiem wspominam panią z obsługi obiektu, która ze słowami „Co państwo sobie wyobrażają, przecież to nie jest park” wyrzuciła z AST mnie i jeszcze kilka innych osób, które w sobotnie popołudnie chciały wejść na festiwalowe spotkanie z psem.
 
Liczyłam na to, że mimo niezmienionej lokalizacji problem zostanie w tym roku rozwiązany. Niestety, w odpowiedzi na moje zapytanie o możliwość wejścia na spotkania programu głównego z psem, otrzymałam informację, że i w tym roku nie jest to dozwolone. W odróżnieniu od wielu literackich imprez w Polsce, które nie tylko witają naszych braci mniejszych z otwartymi ramionami, ale i promują swoje wydarzenia, wykorzystując je na swoich plakatach, banerach i zakładkach (jak Big Book Festival), Conrad Festival postanowił postawić grubą symboliczną krechę między światem kultury a natury.

Kto zna Pepinka, ten wie, że jest oazą spokoju i nigdy nie zakłóciłby żadnego wydarzenia, a równocześnie to adopciak, istota niegdyś porzucona i skrzywdzona, a do tego pacjent onkologiczny, który w swoim obecnym stanie wyjątkowo ciężko znosi stres, taki jak pozostawienie go wynajętym apartamencie na dłuższy czas. Tym sposobem więc wszystkie conradowskie spotkania programu głównego wypadły z mojego kalendarza.

Cieszę się, że mogliśmy razem wziąć udział w wydarzeniach organizowanych w Pałacu Potockich – m.in. w ciekawej (choć i przygnębiającej, jak to wszystkie rozmowy o współczesnym rynku książki) debacie Droga na Parnas czy droga donikąd? z udziałem Weroniki Gogoli, Eli Łapczyńskiej i Łukasza Barysa. Ale to jednak wciąż trochę mało.

Literatura, kobieta, lodówka

Smutnym zwieńczeniem tego skromnego festiwalowego tygodnia była Gala Nagrody Conrada, w trakcie której po mocnym, feministycznym i podkreślającym znaczenie głosów dotychczas pomijanych wykładzie mistrzowskim indonezyjskiej pisarki Intan Paramadithy wygłoszona została laudacja prof. Michała Pawła Markowskiego naszpikowana niesmacznymi i protekcjonalnymi żartami na temat kobiet. Czy Intan Paramaditha słuchała tego paszkwilu w tłumaczeniu na język angielski? Co sobie myślała?


W przyszłym roku pewnie znów przyjadę do Krakowa na czas Festiwalu Conrada. Ale z każdym rokiem w coraz większym stopniu robię to względów towarzyskich, nie festiwalowych.

Komentarze

  1. Aniu, bardzo mi przykro, że tak źle poczułaś się na festiwalu, który dla mnie był zawsze wzorem doskonałości pod każdym względem...
    Czy masz w planach przeczytanie książki Intan Paramadithy ('Wędrówka"). Jeśli tak - napisz proszę, kiedy będziesz ją czytać, może i ja się dołączę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też długo podchodziłam do Conrada bezkrytycznie, głównie ze względów sentymentalnych. W tym roku jednak przelała się czara goryczy. A co do „Wędrówki” – bardzo bym chciała, ale na pewno nie w najbliższym czasie, jestem zawalona lekturami doktoratowymi i innymi. :(

      Usuń

Prześlij komentarz