Kadzidło jak magdalenka. „Misterium”, Marcin Oskar Czarnik [minirecenzja]


W książce Marcina Oskara Czarnika najbardziej podoba mi się z to, co wyziera zza efektownej formy. To co żywe, ciepłe i pulsujące.

Podoba mi się zagubienie, odtrącenie, wstyd i poczucie winy – ten cały brud, który pisarz z siebie wyrzuca, jak mówił wczoraj autor na spotkaniu w Rzeszowie; to całe „Tomasz jest w piekle, niezależnie od tego gdzie jest; nie chodzi o wieś czy miasto, chodzi o Tomasza”.

Podoba mi się mieszanka troski i żalu, miłości i niechęci, podziwu i strachu, czułości i gniewu, z jaką Tomasz myśli o matce i ją wspomina, z jaką do niej lgnie i z jaką się jej wstydzi. Podoba mi się – i wzrusza mnie, a równocześnie budzi złość – gorliwość małego chłopca, który drży ze strachu przy konfesjonale, i który modli się do matki: a Ty zawsze przy mnie stój.
Matka nawoływała po nocach, wstawałem do niej po trzy, cztery razy. Wstawałem i delikatnie, by jej nie przerazić, potrząsałem matki ramieniem. Nagle milkła, jej drobne ciało nieruchomiało, chwilę leżała z otwartymi ustami, w których brakowało dwóch zębów, przewracała się na bok i zasypiała (...). Myślałem, że oddałbym wszystko, byle mi co powiedziała, gdy ją tak wybudzam. Że oddałbym wszystko, byle się odezwała. I jednej takiej nocy obiecałem sobie, że kiedyś się od niej wyniosę (s. 60).
Wzruszają mnie też jego rozpaczliwe próby wpasowania się. Ten bezradny, siedmioletni związek z kobietą, szarpanie, mocowanie, trwanie ze strachu, „by odrobić kogoś lub coś”. Próby wejścia w krakowską miejskość, rozbrajające chwile, gdy zdradza go nieposkromiona gwara. I wreszcie – wejście do klubu, Jan-Maria, pierwszy nieśmiały taniec, wyzwalające dzielenie się bólem. (Pies kopany w brzuch... oj, jak to zabolało).
– Mówią, że każdy ma swój krzyż – zwróciło się do Tomasza. – Jedni niosą go chętnie, inni mniej, jeszcze inni robią, co w ich mocy, by go rozbić w drzazgi. Ci ostatni dopiero mogą żyć naprawdę. – Przypatrzyło mu się uważnie. – Ty należysz do tych pierwszych (...). Przeklnij swoje życie, takie, jakie było do tej pory, to znaczy życie w ukryciu i strachu (s. 82–83).
Podoba mi się wreszcie to, co Misterium robi ze mną i moją pamięcią. Obrazy dzieciństwa bohatera przeplatane z pieśniami śpiewanymi w trakcie nabożeństw i uroczystych mszy uderzyły mnie z niespodziewaną siłą zapachem kadzidła, mrocznym chłodem kościoła, dźwiękiem dzwonów. „Dla niektórych osób z mojego pokolenia język Kościoła był formacyjny” – mówił wczoraj autor, i zanotowałam sobie te słowa, a przy nich wielkie TAK. A równocześnie lektura tej książki wzbudziła dziwną nostalgię. Żal za światem, który porzuciłam, bo był opresyjny, bo też się dusiłam, dusiłam się naprawdę, ale i – był w jakiś sposób prosty. A wolność czasem budzi lęk.

Jasne, to wszystko, co autor robi z językiem, to przewrotne wykorzystanie Biblii, ironia, groteska, nieheteronormatywność i niebinarność zderzona z religijnym dyskursem, to wszystko robi wrażenie. Jest świeże, innowacyjne, warte pochwał krytyków. Ale nie to zostanie we mnie po lekturze Misterium.

Dlatego wczorajsze spotkanie w Wypożyczalni Muzycznej w Rzeszowie – sposób rozmowy o tej świetnej książce – jednak trochę mnie rozczarowało. Było jak seminarium na polonistyce z gościnnym udziałem autora. Zdania, konstrukcje, tropy. Jasne, można i tak mówić o literaturze. Ale czy nie zostajemy wtedy gdzieś obok tego, co ważne?


***
Marcin Oskar Czarnik, Misterium, wyd. Nisza, Warszawa 2023.

***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!

Komentarze

  1. Ale to ten Tomasz - główny bohater - kopał psa w brzuch? Jeśli tak, to bardzo nikczemna z niego postać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, oczywiście że nie! Pies kopany w brzuch, porwany siłą przez nieznajomych, pojawia się w jednym z tych bolesnych wspomnień, i to nawet nie tym Tomaszowym, tylko Jana-Marii.

      Usuń
  2. Skąd wiadomo, że jesteś za Podkarpacia? Bo zamiast magdalenki pamiętasz kadzidło ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz