Dziewczynki idą na wojnę
– „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, Swietłana Aleksijewicz

Na samym wstępie tego tekstu muszę uprzedzić, że będzie to recenzja skazana na porażkę. Bo – o czym wiedzą wszyscy, którzy czytali Wojna nie ma w sobie nic z kobiety – jest to książka, której się po prostu opisać nie da. Nie da się ująć w słowa uczuć towarzyszących jej lekturze i nie da się oddać ogromnego, wstrząsającego wrażenia, jakie wywiera.

Aleksijewicz oddaje tu głos niemal całkowicie swoim rozmówczyniom. Czasem poprzedza rozdziały krótkim wstępem, ale nie komentuje, nie ocenia, nie moralizuje. I tak jest chyba lepiej, bo jak skomentować opowieści o trzymaniu za rękę umierających żołnierzy, o odciąganiu rannych z pola bitwy, o odgryzaniu ich kończyn, gdy nożyczek czy noża brak, a ranę trzeba opatrzyć, o żołnierkach wbijanych na pal, o ciężarnych kobietach czołgających się w okopach? O dzieciach zabijanych z zimną krwią, wrzucanych do studni, rozjeżdżanych czołgami? Żaden komentarz nie jest tu na miejscu.

Oczywiście autorka stale pozostaje gdzieś w tle, niczym oświetleniowiec eksponujący to, co trzeba. To ona dobiera i zestawia opowieści, to ona decyduje, na co ma być położony nacisk. Tym specyficznym filtrem Aleksijewicz – o czym pisze już na początku swojej książki – są uczucia. Nie interesują jej suche fakty. Nie interesuje jej „męskie” ujęcie wojny, w którym na pierwszym planie są zawsze bitwy, daty, strategie, bohaterskie posunięcia i sromotne porażki. I nie interesują jej idee, choć dla większości jej rozmówczyń są one tak ważne.

Interesuje ją za to mały człowiek i jego perspektywa. Jestem historykiem duszy – mówi o sobie. I jako historyk duszy chce wiedzieć, co czuły te młode dziewczyny, gdy Niemcy napadli na ich kraj, dlaczego tak się uparły, żeby tego kraju bronić, co przeżywały, kiedy żołnierze naśmiewali się z nich, kiedy dowódcy patrzyli z niesmakiem, kiedy musiały znosić wojenne niewygody, kiedy maszerowały w upale, a po nogach ciekła im krew menstruacyjna.

Natalia Kowszowa, snajperka
walcząca w Armii Czerwonej. Zastrzeliła
167 Niemców. Zginęła w walce,
pośmiertnie została odznaczona tytułem
Bohatera Związku Radzieckiego.
Na froncie nie ma miejsca na patos. Jak pisze autorka – został rozpuszczony w żywej tkance ludzkich losów. Ale przecież szły w bój za wielkie idee. Wszystkie, jak jeden mąż, chciały bronić Ojczyzny. Wyrywały się, płakały, groziły i krzyczały, kiedy nie chcieli ich puścić. Gardziły zajęciem telegrafistki i kucharki, uważały, że to poniżające, chciały na pierwszą linię, chciały walczyć z wrogiem. A potem szły całe ich bataliony, szły ulicami, a ludzie stali obok, patrzyli i płakali. Bo dziewczynki idą na wojnę...

Były młodziutkie. Zdążyły się dorobić medali, nim jeszcze dostały pierwszą miesiączkę. Na froncie zbierały kwiaty, nasłuchiwały ptaków i myślały o chłopcach, których kiedyś poślubią. Tęskniły za mamą. Karabiny trzymały jak lalki. I takie dziewczątka musiały się nauczyć nienawidzić i zabijać. Przywodzi to na myśl gwałt, gwałt na niewinności. Ale to był ich wybór.

Choć Aleksijewicz nie chciała napisać książki o bohaterkach, to Wojna nie ma w sobie nic z kobiety taką książką jest. Jednocześnie jednak autorka nie gloryfikuje swoich rozmówczyń, nie usuwa niewygodnych fragmentów, niczego nie wybiela. Pojawiają się tu żołnierki, które uwodzą żonatych oficerów, są wypowiedzi wyrażające ciche przyzwolenie na gwałty radzieckich żołnierzy na mieszkankach odbijanych ziem („prawo wojny”), są słowa nienawiści do Niemców i mściwej satysfakcji przy wspominaniu okrutnych tortur na niemieckich jeńcach. Musiało minąć wiele lat, żebym zaczęła im współczuć, żebym była dobra, tak jak pani – mówiła reporterce jedna z jej rozmówczyń.

Nie święte więc, kobiety z krwi i kości, ale również bohaterki. Tym bardziej wstrząsa, jak traktowane były po zakończeniu wojny. Matki wyganiały je z domu, by nie sprowadziły cienia wojennej hańby na swoje młodsze siostry, panny na wydaniu. Inne kobiety wyzywały je od kurew, bo po co niby innego poszły na wojnę jak nie po to, by kusić „naszych chłopców”? Mężczyźni nie chcieli się z nimi żenić, bo były skażone wojną, brudne, brzydkie.

Jakby mało było tego, że fizycznie i psychicznie wojnę odchorowywały latami. Zrywały się w środku nocy jak na wezwanie do walki, we śnie prześladowali je żołnierze, których zabiły, do końca życia nie mogły znieść koloru czerwonego i już zawsze patrzyły na świat oczyma staruszek. Dla niektórych z nich rozmowa ze Swietłaną Aleksijewicz była jedyną szansą, żeby porozmawiać, opowiedzieć, pobyć z drugim człowiekiem. Po tym wszystkim, co przeszły – zostały same jak palec.

Dużo emocji towarzyszyło mi przy czytaniu tych wspomnień, dużo było łez i powracająca wciąż myśl: nigdy więcej takiej wojny. Aleksjiewicz wyznaje, że jednym z jej celów było „napisać taką książkę o wojnie, żeby niedobrze się robiło na myśl o niej, żeby sama ta myśl była wstrętna. Szalona. Żeby nawet generałom zrobiło się niedobrze” (s. 16). Nie wiem, jak z generałami, ale w moim przypadku – zdecydowanie tak się stało.

***
S. Aleksijewicz, Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, tłum. Jerzy Czech, wyd. Czarne, Wołowiec 2010.

Relacja ze spotkania ze Swietłaną Aleksijewicz w ramach Big Book Festival: tutaj.

Fotografie:
[1] Za Rodinu / Foter.com / CC BY-NC-SA
[2] Za Rodinu / Foter.com / CC BY-NC-SA
[3] Okładka książki ze strony wydawnictwa Czarne: http://www.czarne.com.pl/

Komentarze

  1. Prawdziwie mocna rzecz, jedna z bardziej przejmujących książek jakie czytałem. Aleksijewicz "pociągnęła temat" wojny w "Ostatnich świadkach" ale to już nie to, nie to...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a ja właśnie dzisiaj przymierzałam się do kupna „Ostatnich świadków”. Mówisz, że słabsza? Myślałam, że skoro mowa o dzieciach, być może będzie to książka jeszcze bardziej przejmująca. Z reportaży Aleksijewicz mam jeszcze „Czarnobylską modlitwę”, przeczytam pewnie wkrótce.

      Usuń
    2. O ile tu wiadomo - to kobiece doświadczenie wojny opowiedziane przez kobiety, to w "Ostatnich świadkach" - doświadczenie dziecięce opowiedziane jest przez dorosłych i wydaje mi się, że przez zmianę statusu bohaterów książka traci.

      Usuń
    3. Rozumiem. No tak, perspektywa jednak się zmienia... Mimo wszystko przeczytam, ale nie będę się w takim razie nastawiać na „fajerwerki”. Bo „Wojną...” Aleksijewicz naprawdę wysoko postawiła sobie poprzeczkę.

      Usuń
    4. Nie, żebym odradzał lekturę ale właśnie wysoko ustawiona "Wojną..." poprzeczka sprawiła, że "Ostatni świadkowie" wypadli raczej blado w porównaniu z nią.

      Usuń
    5. Ja "Ostatnich świadków" też czytałam po "Wojnie ..." to uważam, że bardzo warto. "Wojna" to książka jak żadna inna (nawet dwa razy przeczytałam i planuję trzeci raz), także przez formę, której nigdy wcześniej nie spotkałam, ale "Ostatni świadkowie" to w żadnych wypadku nie jest rozczarowanie. "Ołowiane żołnierzyki" to też mocna rzecz. Sama czekam w bibliotece na "Czarnobylską modlitwę", której trochę sie boję, bo słyszałam, że to najboleśniejsza książka Aleksijewicz.

      Usuń
    6. Trochę trudno mi jest wyobrazić sobie coś boleśniejszego niż „Wojnę...”... Ale przeczytam, przekonam się sama. „Ostatnich świadków” kupię na pewno. A jeśli o „Żołnierzyków” chodzi, to poczekam chyba na to nowe wydanie Czarnego, nie wiem jak z dostępnością tego starego.

      Usuń
  2. Bardzo mocna książka. Przerażająca. Ja literalnie nie umiałam jej opisać, ale Ty sobie z tym dobrze poradziłaś i oddałaś też moje uczucia po lekturze. Nigdy więcej takiej wojny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że choć po części udało mi się oddać te uczucia. Po części, bo i tak zostaje jeszcze całe mnóstwo rzeczy niepowiedzianych i niewyrażalnych chyba, o czym sama wiesz. Chciałabym tylko, żeby jak najwięcej ludzi tę książkę przeczytało.

      Usuń
    2. Wiem. Trzeba przeczytać tę książkę i to wszystko poczuć, choć bardzo boli. Naprawdę wszystko mnie bolało podczas lektury.

      Usuń
  3. Takie książki są najbardziej warte przeczytania. Muszę po nią sięgnąć. Przeraża mnie wizja wojny, tego co dzieje się w obecnym świecie, nie chcę tej przerażającej powtórki z historii..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, czytanie tego typu historii w kontekście tego, co się dzisiaj dzieje na świecie potęguje ciarki na plecach. Ale liczę na to, że ludzie czytać będą, bo w końcu tylko pamięć chroni przed powtarzaniem dawnych błędów.

      Usuń
  4. wcale mi nie pomogłaś z decyzją: czytać czy nie. Jak już pisałam na fejsie: ja się tej książki boję. Dotychczas przeczytałam, a właściwie to przeczytałam tylko jedną książkę tej autorki "Ostatni świadkowie" i trochę mną wstrząsnęła, a wyobrażam sobie, że "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" będzie dużo mocniejsza - nie wiem, czy podołam.
    "Karabiny trzymały jak lalki." - już to mi łzy wyciska, a co dopiero reszta :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybrałam do recenzji te fragmenty i obrazy, które i mnie najbardziej wyciskały łzy z oczu, najbardziej mną wstrząsały. Przyznaję, nie jest łatwo – spłakałam się nawet przeglądając tylko ten zbiór przy pisaniu recenzji, przypominając sobie treść. Ale jeśli nie takie książki warto czytać, to jakie? Trzymam kciuki za Ciebie, żeby jednak starczyło Ci odwagi!

      Usuń
    2. Kiedyś się odważę, ale akurat nie teraz, bo jestem w wyjątkowo paskudnym okresie pod względem emocjonalnym. Nadrabiam miną, ale myślę, że taka książka właśnie teraz to by mnie chyba zabiła. Albo przynajmniej zostawiła mocno odwodnioną ;)
      Dziękuję Ci za tą recenzję. Na pewno jeszcze do niej wrócę za jakiś czas, kiedy będę czytać znów Swietłanę :) Mam w planach również "Krzyk Czarnobyla". Może nawet wcześniej niż "Wojna..."

      Usuń
    3. Moim zdaniem "Kobieta" była bardziej "lajtowa" niż "Ostatni świadkowie". Aleksijewicz nie epatuje dramatycznymi opisami, ale wiadomo, pisze o drugiej wojnie na froncie wschodnim, wesoło nie będzie. Duże jest też pięknych momentów, a bywały i zabawne (moim zdaniem, np. kwiatek w lufie karabinu). Mnie najbardziej w pamięci zapadła opowieść kobiety, która wspomina kiedy dała kromkę chleba niemieckiemu jeńcowi i jak bardzo ucieszyło ją to, że wciąż nie potrafiła nienawidzić. Coś pięknego.

      Usuń
  5. Mnie porazil "Krzyk Czarnobyla". Bardzo mocna rzecz. Tej się boję. Nie wiem, czy będę w stanie ją przeczytac. Zresztą czytam wlasnie "The Narrow Road To The Deep North" R. Flanagan'a o budowie koleji birmanskiej przez jenców australijskich i choc to moja kolejna lektura w tym temacie, boję się kazdej następnej strony...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ogólnie Flanagan się podoba? Czekam na polskie wydanie. Różnie się o Bookerze mówi, ale dla mnie jest to jednak dobry wyznacznik literackiej jakości. „Wszystko, co lśni” było świetne!

      Usuń
  6. Gdybym jeszcze tego nie czytała, gdybym nie znała Aleksijewicz, przeczytałabym natychmiast po Twoim tekście! Ale Aleksijewicz znam, "Wojnę" mam na półce i wszystko, co mogę zrobić to napisać, że masz rację. Aleksijewicz, Asbrink i Gellert Tamas to dla mnie mistrzowska trójka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asbrink, Gellert Tamas – zupełnie nowe dla mnie nazwiska, dzięki! Jak tak teraz patrzę to „W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa” kojarzę z tytułu, „Mężczyzna z laserem” też mi się gdzieś przewinął, ale nie nadążam za tymi wszystkimi smakowitościami, które wydaje Czarne. A przecież są jeszcze i inne wydawnictwa, które mi sen z powiek spędzają :).

      Usuń
  7. Książki Aleksijewicz bolą, tak samo jak książki Tochmana. To wstrząsająca proza, ale za każdym razem jak widzę, że ci autorzy coś nowego wydali, to nawet się nie zastanawiam nad zamówieniem. "Wojna" dostała Angelusa, byłam na gali, gdzie fragmenty książki były prezentowane przez aktorów Teatru Współczesnego. Wtedy jeszcze nie czytałam tej książki, a moja przygoda z tą reporterką zaczęła się od reportażu o Czarnobylu. Wbiło mnie w fotel. I za każdym razem mnie wbija.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę obecności na gali, fragmenty „Wojny” czytane przez aktorów – to musiało być niezwykłe. Zwłaszcza, jeśli się słyszało ten tekst po raz pierwszy. Tochman jeszcze przede mną, Czarnobyl też, ale nie boję się, mam podobne podejście co Ty – boli, ale chcę czytać.

      Usuń
  8. Generałowie nie myślą jak kobiety. Współczucie nie leży w ich naturze, niektórzy zresztą wówczas nie mogli sobie na to pozwolić. System, który tworzy wojny nie jest dla ludzi, ale przeciwko nim. Druga strona lustra naszej natury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli w grę wchodziła obrona ojczyzny przed wrogiem – oczywiście. Ale myślę, że to miała być książka przeciwko podżeganiu do wojny, przeciwko wzniecaniu konfliktów i rozbudzaniu w ludziach tej mrocznej natury, a na rzecz pokojowego rozwiązywania problemów przez przywódców i wojskowych.

      Usuń

Prześlij komentarz