Knedlik kością w gardle – „Aleja Narodowa”, Jaroslav Rudiš

Národní třída jest trochę podobna do pozostałych książek Rudiša, a trochę inna. Bo choć pojawiają się w niej znów typowe dla niego motywy i przemyślenia, w żadnej innej powieści nie rozprawił się ze swoimi rodakami tak brutalnie.

Główny bohater, który chce, by nazywać go Vandamem, to taki typ, który wiecznie rwie się do bójki. Daleko mu jednak do tępego osiłka. Widzi dużo i wyczuwa drgania na pozór stabilnego gruntu pod naszymi stopami. Wie, że życie to walka, dzieje ludzkości – długa seria bitew i podbojów, pokój jest więc iluzją. I trzeba być przygotowanym, bo pewnego dnia świat znów stanie w ogniu.

Dzielny Vandam będzie wtedy bronił swojej ziemi, osiedla wznoszonego przez swego ojca, jak starożytni Rzymianie walczący w Lesie Teutoburskim, których czuje się duchowym spadkobiercą. Stanie odważnie do walki jak stanął w '89 na Alei Narodowej, zadając pierwszy cios. To jednak tylko słowa – i kiedy prawda o nim wychodzi na jaw, jego zbroja walecznego Rzymianina świeci już tylko syntetycznym blaskiem tandetnego wdzianka z balu przebierańców.

Analogowy jak jego wideo

Vandam to postać mimo wszystko trudna do oceny, podobnie jak większość bohaterów Rudiša. Ciąży na nim wspomnienie idealnego brata i wiecznie nieszczęśliwego ojca-samobójcy. Jest zagubiony, w fizycznej sile natomiast znajduje ukojenie. A prócz tego ma ten rys uroczej anachroniczności, jak Ole z Helsinek czy Petr z Ciszy w Pradze, odrzuca nowe technologie i do dziś uparcie ogląda filmy na wideo. „Jesteś martwy, jesteś analogowy” – mówi mu jego syn.

I tym samym jego historia staje się dla autora kolejnym pretekstem do krytycznego spojrzenia na naszą współczesną, pokomunistyczną rzeczywistość. Już to było, prawda? „Jeśli się nie zadłużysz, nie istniejesz”, „musisz kupować i dać się kupić”, masz być szczęśliwy, uśmiechnięty i beztroski. Bo kapitalizm jest wolnością i demokracją, nie doczekasz się nigdy niczego lepszego. A tymczasem dzieci są coraz grubsze, pół życia spędzają przed komputerem, a na pytanie o Białą Górę znajdują w telefonie odpowiednią stronę na Wikipedii. Po pięciu minutach nie pamiętają już nic.

Jaroslav Rudiš we Wrocławiu w trakcie Miesiąca Spotkań Autorskich, lipiec 2015.
Knedlikowy patriotyzm

Najważniejsza jest tu jednak czeskość, obecna już w samym tytule. Aleja Narodowa była miejscem, gdzie w trakcie Aksamitnej Rewolucji doszło do najbrutalniejszych starć policji z demonstrującą młodzieżą. „Wszyscy tam byliśmy” – mówią zgodnym chórem stali bywalcy Severki, ale jeśli nawet nie kłamią, to okazuje się, że przyszli tam za dziewczyną, która im imponowała (co bardzo przypomina mi Tchórzy) albo, co gorsza, stali po drugiej stronie barykady.

Rudiš kreśli niezwykle surowy obraz czeskiego patriotyzmu – fałszywego i komicznego, a zarazem graniczącego z nacjonalizmem, ksenofobicznego, zmierzającego w niebezpiecznym kierunku. Wymykające się raz po raz wrogie słowa pod adresem obcych są tu szybko (i bez przekonania) maskowane gorączkowymi zaklęciami: „Lubię ludzi. Kocham ludzi. Szanuję ludzi”, a gdy ktoś w ferworze zahajluje i krzyknie „Czechy dla Czechów!”, tłumaczy się czeskim humorem. Który przecież wszyscy na świecie tak kochają.

Aby uczynić ten obraz jeszcze bardziej karykaturalnym, autor odwołuje się do kulinarnych czeskich symboli, piwa i knedlo-vepřo-zelo (wraz ze „Stalingradem w żołądku”, który następuje zaraz potem). Czesi Rudiša to tchórzliwe typki, które myślą tylko o tym, żeby napchać sobie kałdun, a w knajpach równie gorliwie dyskutują o tym, czy lepszy jest budvar od pilznera i „czy w '38 powinniśmy się bronić”. Nie mają własnego zdania i zawsze we wszystkim są tylko letni: „Jesteśmy Europejczykami. Jesteśmy Antyeuropejczykami. Nie chodzimy do kościoła. Ale wierzymy w Jezuska. Zawsze jesteśmy tak pół na pół”.

Zdławieni czeskością

Znamienne, że ojciec Vandama kona w mękach właśnie z powodu knedlików i kapusty. To jeden z wielu symboli, jakich w tej książce wiele – obok wilka spotkanego nad ranem na ulicy, wiązu jako drzewa śmierci czy wizji walących się wież World Trade Center obrazujących również upadek człowieka. Bo tak jak ojciec dławi się w końcu własnymi wnętrznościami, zapchanymi czeskimi frykasami, tak czeski naród dławi się swoją tożsamością, kulturą, swoją pokracznie pojętą czeskością.

Ten dynamiczny monolog, w którym główny bohater przypadkiem obnaża wszystkie swoje narodowe przywary, to naprawdę gorzka wypowiedź Rudiša we współczesnej dyskusji o Czechach. A równocześnie niepokojące potwierdzenie krytycznych opinii Petry Hůlovej o jej rodakach oraz – choć w tym wypadku mam nadzieję że przesadzam – uwag Jiříego Menzla o groźbie odradzającego się faszyzmu. Naprawdę mocna rzecz.

***
J. Rudiš, Národní třída, wyd. Labyrint, Praga 2013.

W polskim tłumaczeniu Aleja Narodowa ukaże się w przyszłym roku.

Fotografie:
[1] Foter.com / CC BY
[2] Rafał Komorowski / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0
[3] Okładka czeskiego wydania Alei Narodowej / rudis.cz 

Komentarze

  1. Mocna rzecz na mocne zoladki... Mój do takich nie nalezy, ale i tak przeczytam. Wydaja Czeskie Klimaty?

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozycja wydaje się interesująca - takie rozliczanie się z własnym krajem, z przywarami jego mieszkańców to zawsze ciekawa sprawa. Miejmy nadzieję, że książka doczeka się polskiego przekładu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko wskazuje na to, że się doczeka :). Zastanawiam się tylko, jak będzie u nas odebrana, bo to taki w gruncie rzeczy zamach na naszą wizję czeskości sielskiej i anielskiej.

      Usuń
  3. No, dobrze, że Książkowe Klimaty mają to w planach wydawniczych, bo już też się nasłuchałam o tej książce. Zresztą, wiesz,że mnie do Rudisa nie trzeba namawiać, choć Twoje recenzje tylko jeszcze dodatkowo podsycają moją ciekawość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co słyszałaś? Bo ja to tylko te wzmianki na Sopocie, niewiele tego było, a ciekawa jestem, co się o niej mówi i co sam autor mówi :). Wiem, że nie trzeba namawiać, to jest klasa sama w sobie :).

      Usuń

Prześlij komentarz