Doktor Mengele, księżna de Guermantes i filmy porno – „Jak podróżować z łososiem”, Umberto Eco

Wystarczy już pierwsze zdanie. Już w pierwszym zdaniu tej książki jak w soczewce skupia się cały jej urok, lekkość i ironiczny dystans, i jest w nim zapowiedź, jak bardzo rozkoszna będzie to lektura. „Ponieważ przyszłość narodu indiańskiego wydaje się już przesądzona, pragnący awansu społecznego młody Indianin ma tylko jedno wyjście: zagrać w westernie”.

Od Indian i westernów przechodzimy do urządzania publicznych bibliotek (jak najdłuższe sygnatury, utykający bibliotekarze, godziny otwarcia bezwzględnie pokrywające się z godzinami pracy przeciętnych zjadaczy chleba), podróżowania (autostopem, ze zwojami pism kabalistycznych w plecaku; no i oczywiście z, niezwykle kłopotliwym, łososiem) oraz rozpoznawania filmów porno (jak – nie zdradzę; sprawdźcie sami!).

Po drodze zyskujemy niezwykle przydatną wiedzę – jak unikać chorób zakaźnych. I to jest chyba ulubiony mój tekst z tego zbioru; Eco daje tu taki popis czarnego humoru, w sposób tak zdecydowany, a zarazem uroczy i beztroski depcze wszelkie zasady delikatności i poprawności politycznej, i tak pięknie obnaża absurdy współczesnego świata, że aż muszę zacytować: „Psychoza wywołana przez AIDS groziła ograniczeniem działalności jedynie homoseksualistom, osłabiając poczucie demokracji. Teraz ograniczymy działalność heteroseksualną i znowu wszyscy będziemy równi” (s. 41). I dalej na przykład: „Ludność Kambodży i mieszkańcy libańskich obozów powinni unikać krwawej łaźni, odradzanej przez dziewięciu lekarzy na dziesięciu (dziesiątym, bardziej wyrozumiałym, jest doktor Mengele)” (s. 43).

Sprzęt do zbierania liści dla lorda Chatterleya

Umberto Eco w roku 1984.
Pisarz pokazuje w krzywym zwierciadle nie tylko rodzime Włochy, ale i inne kraje, które jako naukowiec i pisarz miał okazję odwiedzić. Opowiada nam o swoich perypetiach hotelowych, samolotowych i pociągowych (te ostatnie – w Stanach Zjednoczonych, gdzie „pociągami jeżdżą czarni pasażerowie wyjęci jakby z Nocy żywych trupów”, brrr!). I robi to w sposób zabawny, ale zarazem bardzo inteligentny; potrzeba czasem chwili, by rozgryźć jego kunsztowny dowcip. Dlatego też czytanie tych felietonów w większych ilościach na raz może trochę zmęczyć – lepiej je sobie dawkować, tak, jak były niegdyś publikowane w prasie.

I jeszcze te smakowite aluzje literackie, dzięki którym postaci z klasycznych dzieł w zaskakujący sposób ożywają! Eco pisze na przykład: „Leaf Scoops (…) służy do zbierania liści w waszym parku o powierzchni 80 tysięcy akrów. Wydając 12 dolarów 50 centów, oszczędzacie na ogrodniku lub gajowym (rada dla lorda Chatterleya)” (s. 59). I dalej, bardzo na czasie po ostatnim odcinku Nabokoviady: „Potrzeba kilku godzin, żeby go znaleźć, bo koperta jest rozmiarów worka na śmieci, a nie wszyscy mają ramiona długie jak Mister Hyde” (s. 104). A to z kolei bardzo na czasie przed kolejnym odcinkiem Nabokoviady: „Zarabiający ogromne sumy nowobogacki wskutek ciążącego na nim proletariackiego piętna nie umie posługiwać się sztućcami do ryb, zawiesza małpkę na tylnym oknie swojego ferrari, świętego Krzysztofa na tablicy rozdzielczej prywatnego odrzutowca i wymawia manágment zamiast mánagement. Nie zaprasza go więc księżna de Guermantes” (s. 151).

Eco złośliwy, Eco zafrasowany

Starsze teksty ze zbioru, te z lat 80. i początku 90., które znalazły się również w Zapiskach na pudełku od zapałek, przede wszystkim bawią. Są nafaszerowane absurdami tak bardzo, że aż momentami w duchu montypythonowskim – więcej w nich co prawda uszczypliwości, ale jednak chodzi głównie o zabawę. I tylko niektóre z nich zaskakują nas odrobinę poważniejszym morałem (na przykład Jak mówić o zwierzętach czy Jak nie zapominać o pedofilach).

W nowszych – tych pisanych już po roku 2000 – wyczuwa się za to jakiś niepokój. Wciąż jest ironicznie i dowcipnie, ale mam wrażenie, jakby Eco patrzył już w nich na świat z pewnym smutkiem. Wszechobecne smartfony, internet, dzieci, które nie potrafią już zapamiętać najprostszych informacji, głośne, prywatne rozmowy telefoniczne w miejscach publicznych, chęć pokazania się innym, obojętnie jak… Oto tematy, które z pewną rezygnacją porusza w tych tekstach pisarz. I zastanawiam się, czy to rzeczywiście świat tak bardzo zmienił się na gorsze, czy sam autor złagodniał, spoważniał, z wiekiem nabrał większej dla niego troski. Myślę, że prawda leży gdzieś pośrodku.

Podsumowując – przed lekturą felietonów Eco nie sądziłam, że jest możliwy tak elegancki, wyszukany i inteligentny sposób narzekania na świat. Bo przecież ten facet narzeka, ale robi to z taką klasą, że ani myślimy go spławiać, przeciwnie – chcemy go czytać i czytać. A na sam koniec, na deser, dostajemy jeszcze krótki przewodniczek po dziełach filozoficznych dla laików (z którego zamierzam skorzystać, a jakże). Sama słodycz!

***
U. Eco, Jak podróżować z łososiem, tłum. Krzysztof Żaboklicki, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2017.

Ilustracje:
[1] zdjęcie własne,
[2] Bogaerts, Rob / Anefo / Wikimedia Commons
[3] www.wydawnictwoliterackie.pl.

Komentarze

  1. Niesamowicie inteligentna, pogodna książka! Tak jak cały Eco. O tu recenzja opublikowana wcześniej, niż Twoja. Napewno ciekawa i każdy sam oceni podobieństwo.
    http://pasje-fascynacje-mola-ksiazkowego.blogspot.com/2017/02/jak-podrozowac-z-ososiem-umberto-eco.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że trochę nie rozumiem. Zabrzmiało trochę jak zarzut plagiatu, ale ja w tym tekście nie dostrzegam właściwie żadnych podobieństw ze swoim, z wyjątkiem faktu oczywiście, że wrażenia obydwie mamy pozytywne. Może Pani / Pan napisać więcej, o co chodzi? :)

      Usuń
  2. Ach, Eco, Eco. Jako felietonistę, eseistę i literaturoznawcę poznałem go w 2015 roku, kiedy sięgnąłem po jego legendarne "Dzieło otwarte" oraz zapis jego wspaniałej rozmowy z Jeanem Claudem Carrierem opublikowany po tytułem "Nie myśl, że książki znikną. Na półce czekają też na mnie "Apokaliptycy i dostosowani".

    O omawianym dziele naczytałem się już dość sporo (niemal samych dobrych rzeczy), a Twój tekst tylko potwierdza to, że pozycja jest jak najbardziej godna lektury.

    A co do pierwszego komentarza, to wg mnie jest to próba reklamy, a nie żaden zarzut o plagiat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do tej pory znałam go tylko z powieści. Dzięki za podsunięcie tych dwóch tytułów; „Nie myśl, że książki znikną” wydaje się tematycznie zbliżone do niektórych felietonów Eco, i utrzymane w podobnym tonie :). Bardzo lubię zresztą wywiady-rzeki i książki w formie rozmów artystów, więc poszukam. A z kolei „Dzieło otwarte” to ważna książka i też bym ją przeczytała, muszę chyba jednak znaleźć dla niej odpowiedni moment i nastrój. Kilka razy też obił mi się o uszy tytuł „Superman w kulturze masowej”, tej pozycji Eco też jestem ciekawa.

      W przypadku tamtego komentarza chyba faktycznie popełniłam nadinterpretację ;). Wciąż te wzmianki o podobieństwie i o tym, że „opublikowana wcześniej” brzmią mi jakoś niejednoznacznie, ale wygląda na to, że jestem przewrażliwiona :).

      Usuń
  3. I pomyśleć, że to już ponad rok, kiedy mistrza Eco nie ma z nami. Kiedy studiowałem na filologii polskiej i tonąłem w szarzyźnie tekstów teoretycznych, które niejednokrotnie mnie usypiały, publikacje Eco były miodem na serce.

    Ostatnio aż sięgnąłem po "Imię Róży", które przeczytałem bodajże po raz trzeci.

    Uwielbiam <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wątpię, że teksty Eco były miłą odskocznią od polonistycznych tekstów. Nietypowy z niego uczony, z ogromnym dystansem i poczuciem humoru :). A „Imię róży” czytałam dawno temu, też chyba czas już na powtórkę. Wspaniała rzecz.

      Usuń

Prześlij komentarz