Wspomnienia jak puch w powietrzu. Czeska zapowiedź: Antonín Bajaja, „Nad piękną, modrą Dřevnicą”

Już dziś premiera polskiego wydania Nad piękną, modrą Dřevnicą Antonína Bajai – przepięknej książki, w której autor wraca wspomnieniami do swojego „burżuazyjnego” dzieciństwa w tużpowojennym Zlínie, mieście Tomáša Bati. Powieść, będąca w zasadzie zbiorem listów pisanych do siostry w różnych okresach życia, jest prawdziwą skarbnicą obrazów, smaków i zapachów zapamiętanych z lat dziecięcych. Barwna, nostalgiczna, pełna humoru i ciepła – i bardzo w tym wszystkim „czeska” i hrabalowska.

Polscy czytelnicy mogą się zapoznać z opowieścią Bajai dzięki przekładowi pani Doroty Dobrew. Z okazji premiery książki, której Literackie Skarby patronują, zamieszczam fragmenty wywiadu z autorem, przeprowadzonego siedem lat temu przez Terezę Willoughby i zamieszczonego na portalu Novinky.cz. Już te kilka odpowiedzi daje dobry obraz tego, jakim człowiekiem jest Bajaja i w jakim stylu snuje swoje urocze historie o przeszłości. Mam nadzieję, że ta próbka zachęci Was do lektury!

***
Pana wspomnienia są ściśle związane z miejscem, gdzie się Pan urodził i spędził swoje dzieciństwo, a więc ze Zlínem i okolicami. Czy krajobraz jest dla Pana przestrzenią ludzkiej pamięci?

Czternaście lat temu w miejscowości Stráž pod Ralskem odbyła się konferencja Literatura i krajobraz. Zapytałem wtedy mnóstwo ludzi, z czym kojarzy im się krajobraz, a potem przeanalizowałem ich odpowiedzi. 89% uczestników mojego badania łączyło krajobraz z przyrodą. Trzy czwarte z nich mówiły o krajobrazie dzieciństwa, czyli takiej podkładce dla naszej pamięci. I do tej większości należę również ja (…).

Tak, pamięć jest tą najbardziej osobistą krainą, po której można również błądzić. Przypomniała mi Pani znany fragment Boskiej komedii:
W połowie drogi naszego żywota
W pośród ciemnego znalazłem się lasu,
Albowiem z prostej zbłąkałem się ścieżki [tłum. Antoni Robert Stanisławski].
Odwieczne poszukiwania własnej drogi. Bez pamięci jesteśmy zagubieni. Ale nie tylko my pamiętamy, krajobraz również. Niedawno byłem na spacerze w okolicach Zboženskiego stawu, to w okolicach Zlína, takie miejsce otoczone lasami. Piszę o nim w mojej książce. Gdy byłem dzieckiem, razem z rodzicami i ich znajomymi obserwowałem tam zaćmienie słońca. Niektóre rzeczy przez te lata pozostały bez zmian, niektóre, rzecz jasna, się zmieniły. Wciąż stoi tam drewniany krzyż postawiony na pamiątkę dawno spalonej osady, wciąż woda jest „żółtawa jak oczy kotów, kiedy na wiosnę żenią się wniebogłosy”, powietrze wciąż pachnie błotem, gnijącymi liśćmi, czarnym bzem i grzybami, tyle tylko, że trawiasty brzeg, gdzie rozbiliśmy nasz obóz, ocieniają dziś gałęzie grabów i olch. Mimo to udało mi się wygrzebać tam osmolony kamień, pozostałość ogniska, na którym w połowie ubiegłego wieku pani Ronzová gotowała gulasz. Kawałek dalej jest las rozdarty przez szkody górnicze, ale koleiny po traktorach, ta trauma, już zarastają. Nagle słyszę rechot żab. Teraz. Pani też?

Okładka czeskiego wydania.
Może, ale wróćmy do książki. Niektóre z tekstów, które się w niej pojawiły, napisał Pan wcześniej i nie były one przeznaczone do publikacji. Co sprawiło, że zmienił Pan zdanie?

To się działo stopniowo. Po ukończeniu szkół harowałem na wsi. Przede wszystkim w latach 60. i 70., kiedy powstało wiele moich literackich manifestów, refleksji, zabaw. Od rana do wieczora pilnowałem ludzi przy pracy, płaciłem im, ale też pasłem krowy, sprzątałem w oborach, nawoziłem pola, pomagałem przy żniwach i sianokosach. Do domu wracałem wykończony. Nie chodziło tylko o zmęczenie fizyczne, odczuwałem też silne przygnębienie, zwłaszcza po nastaniu sowieckiej okupacji. Spisywanie wspomnień z burżuazyjnego dzieciństwa pomagało mi, przenosiło mnie do bardziej gościnnych światów. Wysyłałem później te teksty siostrze Janie do Pragi, by jej przypomnieć niektóre wydarzenia, głównie zabawne. Wtedy nie dało się ich opublikować. Z czasem wiele listów zniknęło gdzieś w pudełkach między szpargałami, o niektórych zapomniałem, niektóre zgubiłem. Mimo to znalazło się ich później tyle, że były tylko dwie opcje: wyrzucić je albo wykorzystać (…).

W swojej książce nawiązuje Pan do filmu Amarcord Federica Felliniego. Czy chciał Pan w ten sposób między innymi uwidocznić podobieństwa pomiędzy rosnącym w siłę włoskim faszyzmem a tym, co działo się po wojnie w Czechosłowacji?

Tak. Amarcord pomógł mi pokazać, że wszystkie reżimy oparte na ideologii usprawiedliwiającej przemoc wyglądają i działają podobnie. Że to odgrywany setki razy ten sam szlagier z głośnym początkiem i haniebnym, zwykle tragicznym zakończeniem. Obawiam się, że ludzie są na takie szlagiery bardzo podatni (…).

Ale powiedziała pani: między innymi, a więc zasugerowała Pani, że nie chodzi tylko o zestawienie dwóch reżimów. I słusznie. Nie popełniłbym nigdy takiego uproszczenia, nie jestem jakimś ideologicznym oświecicielem. Tym, co łączy Amarcord i Dřevnicę są ludzkie momenty – nawet w krajach rządzonych przez tyranów ludzie mają swoje zwykłe cielesne potrzeby, żyją w małym kręgu rodziny i przyjaciół i przyzwyczajają się do udawania przed reżimem. Najwięcej jednak paralel między filmem Felliniego a moją książką pojawia się we fragmentach dotyczących dzieciństwa – wspomnienia z tego okresu płyną przez cały film, jak ten puch w powietrzu. Słowo „puch” zresztą otwiera i zamyka zarówno film, jak i książkę.

W zeszłym roku książka doczekała się też
tłumaczenia na język angielski. Przekładu
dokonał David Short. Wyd. Jantar Publishing.
W Pana dziele czymś bardzo naturalnym są ścisłe, międzypokoleniowe związki rodzinne. Czy myśli Pan, że w dzisiejszych czasach te relacje uległy zmianie?

Trochę tak. Zależy gdzie. Ale ludzie mają potrzebę żyć w rodzinie, a z tym się wiąże tak ścisła relacja kilku pokoleń. Niewiele jest na świecie rzeczy, które przynoszą tyle radości, co przyjacielski związek wnuków i dziadków. Jeżeli nawet się to zmieniło, winić należy wielkie miasta i gigantyczne osiedla, a także rozwój technologii, które ułatwiają życie i czynią je ciekawszym, ale w dłuższej perspektywie przynoszą pustkę. Tomáš Baťa wiedział co robi, kiedy kazał wybudować w Zlínie osiedla rodzinnych domów otoczonych drzewami owocowymi i grządkami.

Z tych samych stron co Pan, mimo że z nieco innego kręgu społecznego, pochodzi również Ludvík Vaculík. Podczas lektury Pana książki często przychodziła mi do głowy Siekiera. Jaki ma Pan stosunek do Vaculíka?

Myślę, że przyjacielski. Bez względu na kręgi społeczne, co stwierdzam z przekąsem. I jemu, i mnie, bliższe są [wywiad opublikowany został w roku 2010, kiedy Vaculík jeszcze żył] kręgi na wodzie lub na pniu drzewa, lub na niebie, gdy po nim kołuje myszołów. Wiemy – i każdy rozsądny człowiek to wie – że należymy przede wszystkim do kręgów przyrody (...). A rodzinne strony mamy, jak Pani zauważyła, wspólne. Każdy prażak od razu po naszej wymowie poznaje, odkáď sme. Przede wszystkim jednak łączy nas śpiewanie. Trzynaście lat temu razem z Sašą Berkovą i Ivanem Binarem po drodze z Karlovych Varów do Pragi założyliśmy chór Wlastenci – taki nietypowy oddział czeskiego PEN klubu. Czasem mam wrażenie, że Ludvík Vaculík jest żywym ucieleśnieniem tamtego krajobrazu. To dla mnie zaszczyt, że Dřevnica przywodzi Pani na myśl Siekierę – bo kiedy ją przeczytałem, pomyślałem, że to książka pisana głównie dla siebie, by dodać sobie otuchy. Jeśli przy okazji sprawił przyjemność kilku czytelnikom, tym lepiej. Właśnie tak się powinno pisać.

***
Antonín Bajaja, Nad piękną, modrą Dřevnicą, przeł. Dorota Dobrew, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2017.

Źródło: Salon, Právo
Tłumaczenie – moje. Fragmenty książki po polsku – w przekładzie Doroty Dobrew.
Dziękuję autorce wywiadu, Terezie Willoughby, oraz redakcji portalu za zgodę na opublikowanie powyższych fragmentów.

Ilustracje:
[1] zdjęcie autora ze strony wydawnictwa Książkowe Klimaty / www.ksiazkoweklimaty.pl,
[2] okładka czeskiego wydania ze strony wydawnictwa Host / nakladatelstvi.hostbrno.cz,
[3] okładka brytyjskiego wydania ze strony wydawnictwa Jantar Publishing / www.jantarpublishing.com,
[4] okładka polskiego wydania ze strony wydawnictwa Książkowe Klimaty / www.ksiazkoweklimaty.pl.

Komentarze

  1. Autor poruszająco opowiada o pamięci sensualnej, pokazując jednocześnie jak przestrzeń jest mocno związana ze zmysłami, jak można ją zobrazować przez konkretne zapachy zapamiętane z dzieciństwa. Jestem ciekawa jak buduje obraz dzieciństwa, czy jest on również gorzki? I czy tworzy pewien dawny, dziecięcy mikroświat, w którego strukturę nie da się ingerować? Wnioskując z wywiadu, autor jest mocno osadzony w konkretnej przestrzeni, ma ona dla niego wartość sentymentalną i nostalgiczną. Tak mi się wydaje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę proustowskie :). A to zakorzenienie w konkretnej przestrzeni z kolei przypomina mi Hrabala i jego Nymburk, z tym że Hrabal po latach mówił, że nie ma już klucza do tego miasta, tymczasem Bajaja, dzięki tym zapachom i obrazom, jednak wciąż wydaje się dostrzegać ten swój mityczny dziecięcy świat w tym, co jest. Czy jego obraz dzieciństwa jest gorzki? Właśnie nie, ja w nim zupełnie goryczy nie wyczuwam, choć mógłby być, bo przecież autor dorastał w niewesołych czasach. Ale nie mogę na razie ostatecznie wyrokować, bo zostało mi jeszcze 200 stron z górką do końca :). W recenzji napiszę więcej. Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz