Wysil się trochę! czyli Festiwal Conrada 2018, dzień 3. i 4.


Festiwalową środę otworzyło spotkanie dotyczące twórczości Maxa Blechera, ze szczególnym naciskiem na wydaną właśnie po polsku trzecią część jego „trylogii choroby”, Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny. W dyskusji, którą poprowadziła Paulina Subocz, udział wzięła tłumaczka książki, Joanna Kornaś-Warwas, oraz literaturoznawca Doris Mironescu.

Znawcy mówili o tym, w jaki sposób zmienia się podejście autora do choroby i ciała w kolejnych tomach cyklu. Tytułowy oksymoron „rozświetlona jama” w ostatniej części to właśnie ciało – miejsce ciemne i jasne zarazem, miejsce schronienia i objawień, gdzie można schować się przed światem i odkryć samego siebie. W pewien sposób koresponduje to też z podejściem Blechera do pisania – było ono dla niego sposobem na życie we własnej rzeczywistości. Przy okazji pojawiła się refleksja na temat samej literatury cierpienia. Sprowadza się ona właściwie do krzyku – wymaga dosadnych, naturalistycznych opisów, konkretów. Tłumaczka mówiła natomiast m.in. o sprawiających pewien kłopot niuansach językowych – na przykład o tym, że w języku rumuńskim występują trzy różne określenia na „ciało”. Jak oddać ich różne odcienie w języku polskim?


Mowa była także o powiązaniach Blechera z Schulzem. W Rumunii pierwsze przekłady Schulza ukazały się w latach 60. i natychmiast powiązano go z Blecherem. Dodatkowo za potwierdzenie jakości prozy polskiego twórcy uznano jego inspirację Kafką. Mironescu stwierdził jednak, że ani Schulz, ani Blecher nie powinni być traktowani jako naśladowcy Kafki albo jeden drugiego; każdy z nich to silny, niezależny pisarski głos, aktualny dziś być może nawet bardziej niż w swoich czasach.

Według literaturoznawcy tak naprawdę Blecher – którego proza brzmi niemal jak współczesna – zyskał dużą popularność dopiero dziś. A na potwierdzenie, że jest wciąż żywy, przytoczono zabawną anegdotę – o tym, jak pewien młody autor zadzwonił do działającego obecnie Instytutu Blechera i spytał, czy może rozmawiać z… panem Blecherem.

Następnie z Rumunii przenieśliśmy się na Litwę – kolejnym gościem w Pałacu Czeczotka była Kristina Sabaliauskaitė, autorka cyklu powieści historycznych Silva Rerum. Prowadzący Ziemowit Szczerek, zachwycony cyklem, dopytywał, skąd czerpała informacje do odtworzenia XVII-wiecznych realiów i dlaczego wybrała właśnie ten, a nie inny okres w historii Litwy. Pisarka odparła, że korzystała z dokumentów bardzo rzetelnej i niezaangażowanej ideologicznie historiografii litewskiej, a akcję powieści ulokowała właśnie w tych a nie innych czasach, ponieważ natrafiła na piękną historię, którą chciała opowiedzieć. Nie był to więc z założenia żaden projekt historyczny ani ideologiczny – chodziło wyłącznie o piękną opowieść. Ostatecznie udało jej się nie tylko oczarować czytelników opowiedzianą historią, ale i rozbudzić zainteresowanie epoką Wielkiego Księstwa Litewskiego.


Pisarka stwierdziła, że mimo dużych różnic między językiem polskim a litewskim, uczuciowość Polaków i Litwinów jest bardzo podobna – nie ma dwóch bliższych sobie narodów. Z kolei z pozostałymi krajami bałtyckimi, Łotwą i Estonią, oprócz interesów geopolitycznych nie łączy Litwy nic. Kiedy pisarka mówiła o tym na targach w Londynie, wywołała pewne oburzenie, twardo stała jednak przy swoim, pytając: czy mamy z Łotwą i Estonią choć jedno wielkie wspólne dzieło, wspólnych twórców, kulturę? Nie, związki z Polską są za to bardzo silne – weźmy choćby Mickiewicza i Miłosza.

Autorka porównała samą siebie do Antygony, która odkopuje w litewskiej historii to, co niektórzy chcieliby zasypać, w tym m.in. powiązania z Polską. Dodała też, że w przeciwieństwie do Sienkiewicza nie pisze ku pokrzepieniu serc, ale ku przestrodze – historia jest nam potrzebna, by nie popełniać drugi raz tych samych błędów. Co do samego Sienkiewicza natomiast, jego twórczość nie jest dla niej źródłem inspiracji czy punktem odniesienia, zbyt wiele bowiem wydarzyło się w gatunku powieści historycznej od jego czasów. Oprócz epoki historycznej, w której rozgrywa się akcja, Silva Rerum z jego trylogią nie łączy absolutnie nic.

Zapytana o to, co zarzucali jej krytycy, Sabaliauskaitė odpowiedziała, że sukces :). Początkowo byli zgodni, że Silva Rerum to dobra książka, ale nie ma szans zostać bestsellerem. Kiedy zaś nim została, nagle zaczęli patrzeć na nią z góry i wrzucać do worka z literaturą pop. „Mój znajomy skomentował, że jeśli tak mówią, to naprawdę osiągnęłam sukces. A kiedy zaczną mówić, że to wszystko za żydowskie pieniądze – wtedy będę już prawdziwą gwiazdą” – śmiała się pisarka.

Będąc pod wrażeniem sukcesu Kristiny Sabaliauskaitė na Litwie (250 tysięcy sprzedanych egzemplarzy wszystkich wydań, i to na niewielkim litewskim rynku), zapytałam o stan czytelnictwa w jej ojczyźnie – czy Litwini chętnie sięgają po książki, czy po prostu jej twórczość jest fenomenem? Odparła, że oczywiście często słyszy się narzekania, że ludzie nie czytają (jak wszędzie), ale targi książki w Wilnie co roku przyciągają 70 tysięcy osób, nie jest chyba więc tak źle. Dodała jednak, że kultura obrazkowa rzeczywiście zaczyna zagrażać czytelnictwu i że jest to powód do zmartwienia, bo obrazy nigdy nie będą pobudzały wyobraźni w takim stopniu jak literatura.

Spotkanie zamknęła bardzo ładna metafora, przywołana przez autorkę. Powieści pisanie historycznej jest trochę jak patrzenie przez brudną szybę czasu. Niewiele przez nią widzimy, a do tego sami się w niej odbijamy. Musimy się zawsze liczyć z tym limitem poznania i z faktem, że to, jacy jesteśmy teraz, będzie rzutowało na nasze postrzeganie historii.

Wieczorem przeniosłam się z Pałacu Czeczotka do urokliwego Antykwariatu Abecadło (Kościuszki 18, kto z Krakowa, a jeszcze nie zna, zachęcam bardzo do wizyty!) na spotkanie zatytułowane „P.O.P., czyli Poeci Opuszczają Piedestał”. Ania Karczewska rozmawiała z Joanną Lech o tym kim jest dziś poeta, czy poezja może się rozwijać w internecie oraz o opracowanej przez Joannę antologii Znowu pragnę ciemnej miłości, wydanej w tym roku przez W.A.B.


Jak promować w dzisiejszych czasach coś tak niszowego, jak poezja? Jak zauważyła Joanna Lech, w Polsce być może nie jest to zjawisko tak silne, ale za granicą wiele osób publikuje swoje wiersze na przykład na Facebooku. Internet może być więc dla poezji tak samo dobrym medium, jak każde inne. Zapytana o Rupi Kaur odpowiedziała, że ocenia ją jako pozytywne „zjawisko” – trzy miliony obserwujących, występ w programie Jimmy’ego Fallona, to wszystko z pewnością pomogło w popularyzacji poezji.

W trakcie spotkania rozwinęła się też dyskusja o podobieństwach i różnicach między wierszami a tekstami piosenek. Poetka stwierdziła, że te dwie formy wiele łączy – na nią osobiście oddziałują one w bardzo podobny sposób. Pani z publiczności zauważyła jednak, że jeśli chodzi o konstrukcję, tekst piosenki w większym stopniu podlega pewnym wzorcom, i wygłosiła przy okazji mały wykład na ten temat :). Wydarzenie zakończyło się poczęstunkiem, przygotowanym przez właścicieli antykwariatu. Miło!

Moje relacje z wydarzeń czwartkowych siłą rzeczy będą trochę okrojone, ponieważ kilka interesujących mnie spotkań miało miejsce w tym samym czasie, musiałam więc podzielić między nie swój czas. Zacznę od debaty w Pałacu Czeczotki, poświęconej tematowi mistyfikacji. Z pisarką Agnieszką Taborską i artystą Robertem Kuśmirowskim rozmawiała Natalia Palich.


Na wstępie goście pochwalili się trochę własnymi mistyfikacjami – Kuśmirowski opowiadał o swoich projektach artystycznych oraz o tym, jak podrabiał i sprzedawał fotografie starego Krakowa, które po pewnym czasie do niego wracały (z gorącym zapewnieniem sprzedawcy, że to autentyki – on zna nawet rodzinę, z której albumu pochodzą!), natomiast Taborska mówiła o swojej książce Senne życie Leonory de la Cruz, w której opisała historię zmyślonej XVIII-wiecznej świętej. Choć tytuł ukazał się w specjalnie w tym celu stworzonej przez wydawcę serii Mistyfikacje, w opisie nie było mowy o tym, że Leonora de la Cruz jest postacią fikcyjną; inaczej w wydaniach, które ukazały się za granicą – tam już wydawcy lojalnie uprzedzali. Mimo to naprawdę wielu czytelników „nabrało się” na tę historię, co zaskoczyło samą autorkę. Szczególnie zdziwiły ją reakcje uczestników festiwalu w Pirenejach, którego była gościem – choćby pytania, czy w archiwach watykańskich są jakieś informacje o Leonorze – zwłaszcza że cała impreza była poświęcona… właśnie mistyfikacjom :).

Prowadząca chciała wiedzieć, czy zdaniem gości uzasadnione jest oburzenie po ujawnieniu mistyfikacji. Kuśmirowski stwierdził, że dużo zależy tu od motywacji mistyfikatora. Jeśli jest ona finansowa (jak w przypadku pamiętników Hitlera wydanych jakiś czas temu w Niemczech) – oburzenie jest jak najbardziej zrozumiałe. W mistyfikacji, dodała Taborska, najważniejszy jest walor zabawy. Dlatego w takie zakłopotanie wprawiły ją reakcje „nabranych” czytelników – jako autorka chciała ich tylko rozbawić, nie sprawiać, by poczuli się oszukani, „bo nie złapali dowcipu”.

W dalszej części spotkania mowa była o tym, że kopiowanie może być również wartością i nauką i że może może dawać artefaktom drugie życie, jak choćby w przypadku dzieł sztuki. Mimo to odbiorcy pragną autentyczności – czy chodzi o programy w telewizji (reality show – choć, jak wiadomo, w tym wypadku autentyczność może być bardzo złudna), czy o literaturę. W odpowiedzi na pytanie, skąd tak duża popularność literatury non-fiction, Taborska stwierdziła, że jej czytanie polega przede wszystkim na przyswojeniu faktów; tymczasem powieści i opowiadania wymagają już więcej wysiłku, ponieważ uruchamiają wyobraźnię (o czymś podobnym mówiła Kristina Sabaliauskaitė!). Sztuka powinna być jednak wyzwaniem, warto więc na ten wysiłek się zdobyć.

Na spotkanie z greckimi pisarkami, Leną Kitsopoulou i Amandą Michalopoulou, wpadłam pod koniec, a do tego komunikacja między prowadzącą Kamą Buchalską a zaproszonymi autorkami trochę szwankowała – tłumacz, choć wyglądał na przesympatycznego człowieka, chyba niespecjalnie sobie radził. Dlatego ta relacja będzie krótka.


Pisarki opowiadały o atakach, których ofiarą padały jako piszące kobiety (Kitsopoulou wspominała, jak jedna z greckich partii o charakterze nacjonalistycznym doprowadziła do publikacji w gazecie jej zmanipulowanych zdjęć) oraz o dominacji mężczyzn w świecie literatury. Michalopoulou mówiła o przeprowadzonym w Grecji sondażu, w którym sześciu znanych pisarzy miało podać 10 ulubionych książek i na ich listach znalazły się wyłącznie tytuły autorstwa mężczyzn. Gdy zwrócono im na to uwagę, bronili się, że „uwielbiają kobiety” – zdaniem pisarki podobne słowa również brzmią lekceważąco, jak gdyby kobieta mogła być jedynie ozdobą, dodatkiem, nie równoprawnym partnerem intelektualnym. Czas, by dostrzegać płeć piękną nie tylko przez pryzmat urody, ale również doceniając jej umysł. Przykładowo Lucia Berlin [wspaniała! noszę w sobie jej Instrukcję dla pań sprzątających od kilku miesięcy, muszę w końcu ubrać wrażenia w słowa – przyp. mój], ciągnęła pisarka, pisała o amerykańskiej biedocie dużo lepiej niż choćby Raymond Carver. „Mogłabym podać więcej przykładów” – dodała.

Po Grecji przyszedł czas na Słowację. Pavol Rankov w rozmowie z Aleksandrą Hudymač opowiedział między innymi o tym, jak właściwie powstało nagrodzone Angelusem Zdarzyło się pierwszego września – dał swojemu ojcu (urodzonemu w tym samym roku, co późniejsi bohaterowie powieści) duży zeszyt i poprosił go, by spisał swoje wspomnienia.

Znamienne, że na pytania typu „Czy ta rodzina to byli Słowacy czy Węgrzy?” ojciec odpowiadał: „Trudno powiedzieć”. Doskonale pokazuje to, że złożone tożsamości, o których mówił Miljenko Jergović, były niegdyś na porządku dziennym. I w rozmowie z Rankovem pojawił się też motyw różnic między Słowianami zachodnimi a południowymi – zdaniem pisarza to właśnie nasze położenie między Niemcami a Rosją uchroniło nas przed wzajemną wrogością, jaką obserwuje się między narodami Bałkanów. A literatura Europy Środkowej, czym się charakteryzuje? Według autora jej kwintesencją jest twórczość Franza Kafki. W niej również objawia się „melancholijna groteska”, o której pisał Josef Kroutvor.


Pisarz przyznał się też do rozczarowania faktem, że jest zapraszany do szkół na lekcje historii. Nie miał bowiem ambicji tworzyć dzieła historycznego, napisał po prostu powieść. To prawda jednak, że rzeczy takie jak opisane w książce działy się naprawdę; skwitował to słowackim powiedzeniem „Tego byś nie wymyślił, to się mogło tylko wydarzyć naprawdę”. „Życie pisze takie historie, że grzechem byłoby ich nie opisać” – stwierdził.

Prowadząca pytała o postać Marii – dlaczego przez całą powieść pozostaje w cieniu, dopiero w końcówce pisarz oddaje jej głos? Rankov stwierdził, że w założeniu nie miała być aż tak tajemnicza, po prostu założył sobie, że na pierwszym planie będzie trójka głównych bohaterów; z czasem jednak jego również Maria jako bohaterka zaczęła fascynować, dlatego postanowił oddać jej ostatni rozdział powieści. Fakt, że Maria pozostaje wycofana, osnuta mgiełką tajemnicy, sprowokował jednak różne odważne interpretacje. Najczęściej pojawia się przypuszczenie, że postać ta to metafora Słowacji, jeden z krytyków zaś poszedł o krok dalej i zasugerował, że bohaterowie trzech narodowości rywalizujący o względy Marii to figura Czechów, Węgrów i Żydów zabiegających o względy Słowacji :).

Czym zaś dla niego samego jest przede wszystkim Maria? Symbolem ciągłości życia. Niezależnie bowiem od tego, kto przyjdzie, faszyści czy komuniści, życie toczy się dalej i znajdzie drogę, nawet w dżungli historii. A skoro znalazło ją nawet w tak ciężkich czasach, dlaczego miałoby nie znaleźć jej dziś? „Politycznie mamy dziś najlepszą możliwą sytuację dla młodych. Mimo to wielu z nich mówi, że nie chce mieć dzieci. Dlaczego? Kiedy mieliby mieć te dzieci, jeśli nie teraz? Lepiej nie będzie!” – skwitował pisarz :).

Wreszcie – wieczorne spotkanie z Elisabeth Åsbrink, które okazało się jednak trochę rozczarowujące. Przez dużą jego część prowadzący Maciej Zaremba Bielawski oraz autorka streszczali w zasadzie książkę Szwedki, 1947. Świat zaczyna się teraz. Zainteresował mnie co prawda wątek Simone de Beauvoir i jej miłości do Nelsona Algrena, ale na podstawie rozmowy nie zdołałam wywnioskować, dlaczego właściwie znalazł się w książce i co ma wspólnego z rodzinną historią, którą opowiadała Åsbrink. Żeby się dowiedzieć, będę pewnie musiała książkę przeczytać, może więc motywująca rola spotkania została spełniona :).


W odpowiedzi na pytanie, co w roku 2018 oznacza dla niej kobiecość, pisarka wspomniała o akcji #metoo, do której ma zastrzeżenia – zbyt bowiem generalizuje, przedstawiając wszystkich mężczyzn w ten sam sposób, a ze wszystkich kobiet robiąc ofiary. Wejście w taką rolę jest oczywiście kuszące, bo daje nam pewien rodzaj władzy, ale pisarka kieruje się w życiu ostatnim zdaniem z listu od jej ojca: „Niech ci nigdy nie będzie żal samej siebie”.

W czwartek odbyły się też pierwsze dwa spotkania z cyklu Przemysły Książki, zdecydowałam jednak, że wydarzenia z tego pasma opiszę na koniec w osobnym poście. Drugą część relacji więc niniejszym zamykam, i zapraszam na trzecią, już wkrótce!

Komentarze

  1. Podziwiam Twoją determinację i siłę, żeby zdążyć i aktywnie uczestniczyć w aż tylu spotkaniach :-).
    Bardzo ciekawa dyskusja o Maksie Blecherze. Przymierzałam się do kupienia pierwszej części trylogii, wydanej w serii Nowy Kanon przez wydawnictwo WAB - "Zabliźnione serca", a teraz widzę, że jest już właściwie niedostępna na rynku. Widać, że literatura cierpienia cieszy się zainteresowaniem właśnie teraz, prawie wiek później.
    Od dłuższego czasu mam ochotę na "Silva rerum" Kristiny Sabaliauskaitė (jak pięknie, egzotycznie brzmi jej nazwisko!) i jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym zamiarze po przeczytaniu Twoich obserwacji ze spotkania z pisarką. Opowiedzieć piękną historię "ku przestrodze", ale w niebanalny sposób - to sztuka. Chyba to pierwsza powieść o historii Litwy, napisana z takim rozmachem i trafiająca do serc polskich czytelników.
    Uśmiechałam się czytając o debacie na temat mistyfikacji. Tylko szkoda, że przypomniany "Senny żywot Leonory de la Cruz" ma wyczerpany nakład. I nie słyszałam, żeby - z okazji Targów np. - książka została wznowiona.
    "Zdarzyło się pierwszego września" jest jedną z moich ulubionych książek ostatnich lat, więc z przyjemnością poczytałam o tym, co było tłem tej wspaniałej historii. Mam na półce inną powieść Rankova - "Matki" - i wkrótce zamierzam się za nią zabrać Czy znasz ją może?
    Mam na półce książkę Elisabeth Asbrink "W lesie wiedeńskim wciąż szumią drzewa". Podczytywałam ją trochę. Dobrze, że jest Festiwal i przypomniałaś mi o tej pisarce.
    Pozdrowienia z Warszawy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten tydzień to dla mnie święto, nie tracę czasu :). Choć i tak w tym roku nie obchodziłam go tak intensywnie jak w poprzednich. Wybrałam tylko te wydarzenia, na których naprawdę mi zależało.

      To ciekawe, co piszesz o „Zabliźnionych sercach”, bo widziałam ich sporo w tanich książkach, sama zresztą w podobnym miejscu je kupiłam. Może wszystkie egzemplarze powędrowały do tanich książek i dlatego nie ma ich gdzie indziej :).

      Sabaliauskaitė to podobno po polsku Sobolewska :). I masz rację, że nikt wcześniej raczej nie pisał o historii Litwy na tyle ciekawie, żeby zainteresować też zagranicznych czytelników. Dobrze, że taka książka powstała. A że czyta się ją naprawdę pięknie – polecam, polecam!

      Faktycznie szkoda, że wielu książek, wokół których kręcą się festiwalowe dyskusje, nie można już dziś kupić. Podobnie z „Innym miastem” Michala Ajvaza, do którego przede wszystkim odwoływali się prowadzący piątkowego spotkania z autorem (piszę o nim w trzeciej części relacji). Takie spotkania to na pewno dobra okazja, żeby sprzedać trochę egzemplarzy. Z drugiej strony – może nie opłaca się to na tyle, żeby robić dodruki?

      Tak, czytałam również „Matki” Rankova. Powiem szczerze – ja nie jestem wielką fanką tego autora. „Matki” podobały mi się bardziej niż „Zdarzyło się pierwszego września”, ale wciąż niespecjalnie. Ale jeśli jesteś fanką „Zdarzyło się...”, to myślę, że „Matki” też Cię nie zawiodą.

      Dziękuję za uważną lekturę relacji i za komentarz oraz pozdrawiam aktualnie z Rzeszowa! :)

      Usuń
  2. Zazdroszczę tego spotkania dot. Blechera. Znam tylko jedną jego książkę i b. mnie zainteresował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Zabliźnione serca”? Mam je, ale jeszcze przede mną, nie zdążyłam przeczytać przed spotkaniem. Pewnie też inaczej słuchałoby się tej dyskusji, znając twórczość autora :)

      Usuń
    2. Tak, tę.;) Bardzo dobra rzecz, nastrojowa.
      Czasem lubię pójść na spotkania dot. autorów, o których wiem niewiele - później zazwyczaj od razu obkupuję się w jego dzieła.;)

      Usuń
  3. Po przeczytaniu tej części relacji znowu zaczęłam żałować, że nigdy się nie zainteresowałam "Silva Rerum". Spotkanie z autorką to musiała być nie lada gratka, bardzo ciekawe rzeczy udało Ci się spisać.
    I pomimo problemów z tłumaczem, to spotkanie z greckimi pisarkami też wydaje się szalenie interesujące. Szczególnie jeśli chodzi o poważanie mężczyzn w kanonie literackim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że ja też nie byłam wcześniej tym cyklem zainteresowana, ale od kilku miesięcy mam fazę na Litwę, a do tego pojawiła się opcja wywiadu z autorką w trakcie Conrada (co w końcu nie doszło do skutku), więc postanowiłam przeczytać. I wspaniale się złożyło, bo obydwa tomy są rewelacyjne. A na spotkaniu autorka też zaprezentowała się bardzo ciekawie (no i pięknie mówiła po polsku). Żałuję, że z tym wywiadem nie wypaliło.

      Szkoda mi też, że na greckich pisarkach byłam dopiero od połowy, w tym samym czasie w De Revo była dyskusja o kursach pisania, na której też bardzo mi zależało. Ale Karolinę z Niekoniecznie Papierowe to spotkanie z Kitsopoulou i Michalopoulou rozczarowało – mówiła, że z powodu tłumacza nie dało się tego w ogóle słuchać :(.

      Usuń
    2. To miałaś umówiony wywiad z Sabaliauskaitė? Faktycznie szkoda, że nie doszło do skutku. I zapamiętam sobie, żeby do tych książek kiedyś zajrzeć.

      Wyobrażam sobie, ciężki jest los tłumacza ustnego, ale faktycznie jeśli w kółko się jąkał i mylił na tym greckim spotkaniu, to zapewne było trudno zrozumieć, co chcą powiedzieć autorki. No trudno się mówi.

      Usuń
    3. Wstępnie, to znaczy zgłosiłam u wydawcy chęć jeszcze we wrześniu, ale potem się nie przypomniałam na czas i przepadło. Nauczka na przyszłość :). Ja też jestem dla tłumaczy wyrozumiała, jak się pochodzi na zajęcia z przekładu ustnego to człowiek zupełnie inaczej do tego podchodzi, a jeszcze ten naprawdę wyglądał na przesympatycznego człowieka! No ale jednak na takiej ważnej imprezie rozmowa musi być zrozumiała :(.

      Usuń
    4. Kurczę, nie wiedziałam, że tak to działa w takich przypadkach. I to miał być wywiad twarzą w twarz pewnie? :(

      Usuń
    5. Tak. Krótki miał być, miałam może ze cztery pytania, ale autorka miała już harmonogram wypełniony co do minuty niestety. Może ją kiedyś jeszcze dorwę ;).

      Usuń

Prześlij komentarz