Kociołek złości, księga frustracji – „Sprawy, na które przyszedł czas”, Petra Soukupová [recenzja patronacka]
Trudno mi czytać książkę Soukupovej inaczej niż ostrą krytykę społeczeństwa, w którym żyjemy – nawet jeśli nie taki był zamysł autorki. Bo Sprawy, na które przyszedł czas to nie tylko wielka księga frustracji i tłumionych emocji, ale i straszna parada toksycznych społecznych wzorców, w których żyjemy.
Ona – Alice, kobieta, matka Czeszka, którą dopadają wyrzuty sumienia, gdy zafunduje sobie jakąś małą przyjemność i zadręcza się, że za mało ćwiczy i nie wygląda tak, jak zadbana kobieta powinna. W małżeństwie targają nią sprzeczne nastroje, od krótkich chwil gwałtownej miłości do krótkich chwil gwałtownej nienawiści, od wściekłego „facet, a jęczy jak baba” po poczucie winy, gdy na moment obarczy męża opieką nad jego własnymi dziećmi. Wieczne napięcie, wieczna frustracja.
On – Richard, mężczyzna, powściągliwy, „niedotykalski”, skąpi czułości i rzadko mówi coś miłego. Chorobliwie uzależniony od pracy, twierdzi, że wszystko robi dla rodziny, ale nigdy nie pamięta, na którą trzeba odprowadzić dzieci do przedszkola i nigdy nie słucha, co najbliżsi mają do powiedzenia. O swoim synu myśli „beksa” i od małego siłą narzuca mu własne zamiłowanie do sportu. Bo przecież to chłopak, musi być twardy.
Dzieci są dla nich tylko kolejnym polem bitwy. Nie uznają nawzajem swoich metod wychowawczych – klasycznie: ojciec wymaga, matka ulega – więc zamiast ustalić wspólne, kompromisowe podejście, trwają przy własnych strategiach wychowawczych i na każdym kroku podkopują nawzajem swoje autorytety.
„Kiedy Richard idzie do toalety, Alice mówi: Nie martw się, dostaniesz lody, a Kája się do niej uśmiecha, niech Richard spada” (s. 84).
„Nie potrzeba mu jeszcze gadania matki (…) jaka ta ich Lola rozpuszczona, może to i prawda, ale co Richard ma do powiedzenia, skoro mała prawie bez przerwy jest z Alice, a ta we wszystkim jej ustępuje” (s. 97).
Poniżej oczekiwań
Uderzające, jak bardzo para z powieści Soukupovej od samego początku wydaje się niedobrana. Jej w nim podoba się głównie to, że ładnie pachnie, jemu w niej – że ma ładne nogi. On chce chodzić po górach, ona chce zadać szyku nową kurteczką, on narzuca tempo, ona się męczy, w końcu wybucha. I wydawałoby się, że na tej niezbyt udanej wycieczce wszystko powinno się zakończyć. A jednak się nie kończy, jednak – w jakiś nie do końca jasny dla czytelnika sposób, bo w następnym epizodzie przeskakujemy już do fazy związku – ta dwójka postanawia stworzyć parę, a później założyć rodzinę.
I myślę sobie: może zawsze tak jest? Godzimy się na coś mocno poniżej naszych oczekiwań, bo „tak trzeba“, bo nie chce się szukać czegoś innego, bo niemiło być samemu. „Małżeństwo? OK, ale z dość smutnych pobudek – bo już się nie chce dalej szukać. Bo jak nie teraz, to pewnie nigdy“ – pisałam kiedyś w recenzji Ciszy w Pradze Jaroslava Rudiša. Trudno się więc dziwić, że po dziesięciu czy piętnastu latach dwoje ludzi pozostających w takim związku szczerze się nie znosi i trwa przy sobie wyłącznie ze względu na dzieci.
Kropla smutku w oceanie złości
A przecież i na dzieciach to wszystko zostawia swój ślad. To dzieci muszą dociekać, co jest nie tak między ich rodzicami, to one zostają zderzone – trochę za wcześnie – z brutalną prawdą o damsko-męskich relacjach. Boją się, że to wszystko ich wina. W oceanie złości, jaki przelewa się przez strony powieści, tylko emocje dzieci są maleńką kroplą smutku.
„A może – ta myśl jeszcze bardziej przeraża Káję – tata chce odejść przez niego? Bo ma go dość? Sądzi wprawdzie, że tata ma go dość całe życie, ale co jeśli tym razem wkurzył go czymś, na przykład rezygnacją z basenu, do tego stopnia, że tata już nie chce z nimi mieszkać?” (s. 265).
W kontekście Spraw, na które przyszedł czas czeska krytyka pisała, że Soukupovą jak zwykle świetnie się czyta, ale nie serwuje właściwie nic nowego. Dla mnie ta powieść była jednak trochę zaskoczeniem. Bo we wcześniejszych powieściach autorki łatwiej jakoś było współczuć bohaterom, ich smutek był bardziej oczywisty, ich więzi w jakiś sposób silniejsze, bardziej szczere. Tym razem autorka serwuje nam kociołek pełen buzującej złości. Złości, że sami siebie zamykamy w niewidzialnych klatkach, a jako ludzie potrafimy się wyłącznie ranić.
Paweł z Melancholii Codzienności w swojej recenzji przekonuje jednak, że Sprawy… to jedna z tych książek, które odbiera się zależnie od tego, na jakim etapie i w jakim momencie życia sami jesteśmy. Więc może ta złość jest po prostu we mnie?
A co Wy znajdziecie w nowej Soukupovej?
***
P. Soukupová, Sprawy, na które przyszedł czas, przeł. J. Różewicz, wyd. Afera, Wrocław 2022.
Ja jeszcze nie znam tej autorki, ale mam ją w planach. Mam pytanie: Kája to imię męskie? Bo tak wynika z ostatniego cytatu. :)
OdpowiedzUsuńTak. Kája to zdrobnienie od Karel. Czesi mają dużo takich „żeńskich“ zdrobnień od męskich imion: Honza, Tonda, Jarda. ;) A do Soukupovej zachęcam bardzo! Od którego tytułu zamierzasz zacząć?
UsuńNie wiedziałam. :) Jeszcze nie wiem, od której zacznę, ale chyba od "Pod śniegiem". Kusi mnie ta zimowa sceneria.
UsuńSuper! „Pod śniegiem“ to moja ulubiona. :) Mam nadzieję, że Ci się spodoba!
UsuńNiedawno czytałam "Zniknąć", która zrobiła na mnie duże wrażenie, więc tym bardziej jestem ciekawa jej najnowszej powieści. Po Twojej recenzji wiem już, że będzie się działo.
OdpowiedzUsuńWidzisz, a ja z kolei mam w domu „Zniknąć“ nawet w dwóch wersjach językowych, a do dziś nie przeczytałam. Pozostaje nam chyba nawzajem nadrobić to, co jeszcze nieprzeczytane. :) Cieszę się, że moja recenzja zapowiada obiecującą lekturę!
UsuńŚwietny artykuł, czekam na więcej =)
OdpowiedzUsuń