Nowoczesne niewolnictwo – „Faktotum”, Charles Bukowski

Mały Hrabal w wypracowaniu na temat „Kim chciałbyś zostać, gdy dorośniesz?” odpowiedział, że bezrobotnym. Bo bezrobotni całymi dniami bawią się i pokrzykują. Bo są zawsze weseli, odprężeni i opaleni. Bo nie trzęsą się jak ci, co wstają wcześnie rano i wciąż się boją o swoją posadę.

Bukowski bez uśmiechu powtarza tę odpowiedź, mimo że ze szkolnych wypracowań już dawno wyrósł. „W małych betonowych wnękach, pod mostami i kładkami dla pieszych gnieździły się setki włóczęgów (…). Opaleni i zrelaksowani, wyglądali na ogół cholernie zdrowo, znacznie zdrowiej niż przeciętny biznesmen z Los Angeles” (s. 191). W jego świecie bezrobotni to jedyni ludzie naprawdę szczęśliwi.

Chinaski nienawidził pracy już jako dziecko. Widział, co ta suka robi z jego ojcem – odpowiedzialnym i praworządnym, tak w nią zapatrzonym, że mówił tylko o niej. W domu, przy obiedzie, w sypialni. Do ósmej wieczorem, kiedy gasiło się światło, bo przecież trzeba rano wstać. Była dla niego religią. Praca, praca, praca. Innych tematów nie było.

Jego syn postanowił nie dać się zamknąć w tej klatce. Więc nie przykładał się. Dryfował od miejsca do miejsca, od posady do posady. Wszędzie dwa, trzy dni, tydzień, czasem kilka. Gdy tylko nadzorca stracił go z oczu, pędził do najbliższego baru albo szukał kąta, by się zdrzemnąć. Wylatywał z hukiem, wracał jeszcze po zaległy czek, za zarobioną sumkę kupował mięso na gulasz i urządzał trzydniową popijawę ze swoją dziwką Jane. A potem znów do pośredniaka. I o tym jest ta książka.

Jak to zwykle u Bukowskiego, dominuje ton cudownie sarkastyczny i riposty ostre jak brzytwa. A pod retorycznymi gierkami – smutna i przerażająca rzeczywistość. Praca jako jakaś nowa forma niewolnictwa, czarnoskórzy szwacze skuleni nad swoimi maszynami bez chwili wytchnienia, w mętnym świetle trzydziestowatowej żarówki. O jednym z nich Chinaski mówi (ze słabo maskowanym współczuciem): „Wyglądał jak mała małpa. Stara, pełna godności małpa. A w dodatku dla tych kolesi z dołu był małpą” (s. 150).

Gdy sił już brak na ironiczną stylistykę, zaczyna płynąć potok szczerych słów. I kto by pomyślał – ten buńczuczny Chinaski się boi, jest przerażony! Nie ma odwagi, by pójść drogą lumpa, zbyt mu żal tego gulaszu i butelki dobrej whisky, więc próbuje znów, i znów daje się wykopać. Robi to z rozmysłem, ze strachu – przed zawodową machiną i tym, że zmieni się w dupka ze złotym zegarkiem na ręce. Bo najgorzej byłoby stać się częścią tego świata, tak przecież źle urządzonego:
No bo z jakiej, do cholery, racji, człowiek miał być zadowolony z tego, że wyrwany ze snu przez budzik, wyskakiwał z łóżka o 6:30 rano, wmuszał w siebie jakieś jedzenie, wysrał się, wysikał, umył zęby, przyczesał włosy, naużerał się z ulicznymi korkami, po to, żeby dostać się tam, gdzie przysparzać miał grubszych pieniędzy komuś innemu i gdzie w dodatku oczekiwano od niego wdzięczności za to, że mu taką szansę oferowano (s. 145).
„Factotum” to tyle co nasz „totumfacki”. Od łacińskiego „fac totum” – rób wszystko. Nie myśl, nie dyskutuj, nie protestuj. Wykonuj swoją pracę jak ta tresowana małpa. To mocne przesłanie – i podczas gdy o Listonoszu pisałam, że trudno traktować go jak poważną krytykę systemu, tak już gorzkie Faktotum taką krytyką w moich oczach jest. Co nie zmienia faktu, że brakuje jej ognia – to głos jak z dna studni, głos człowieka, który wie, że i tak nikt go nie usłyszy.

Czytałam tę książkę, sama szukając pracy. Sfrustrowana odchodziłam od komputera, gdzie nadal ofert brak, a skrzynka mailowa milczy jak grób, i narkotyzowałam się tą prozą. Pierwsze zdania – uśmiech, radość i euforia. Kocham cię Chinaski, kocham cię Bukowski. Powiedz, że to wszystko nieważne, mów do mnie jeszcze. Po kolejnych uśmiech znika. Po scenie finałowej odechciewa się żyć. Tak ogromna jest siła rażenia tej prozy. Powiem wam tak: są tylko trzej pisarze, którzy budzą we mnie tak silne emocje, że piszę o nich w gorączce, ledwie łapiąc dech. I Bukowski jest jednym z nich.

***
Ch. Bukowski, Faktotum, tłum. Jan Krzysztof Kelus, wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2014.

Za gorzką pigułkę i lek na rzeczywistość w jednym dziękuję pani Joannie i Oficynie Literackiej Noir Sur Blanc.

Inne książki Bukowskiego na Literackich skarbach:

Fotografie:
[1] Billy Wilson Photography / Foter.com / CC BY-NC
[2] nuzzu valea / freeimages.com
[3] Okładka książki ze strony wydawnictwa 

Anegdota o Hrabalu i bezrobotnych pochodzi z Takiej pięknej żałoby. 

Komentarze

  1. Mnie się odechciało czytać. tak po pierwszych 60 stronach.

    OdpowiedzUsuń
  2. I coś jest w tym co pisał mały Hrabal :-) - kilka lat mieszkałem w podwarszawskim mieście, codziennie idąc do pracy mijałem panów o zmęczonym wyglądzie, którzy już stali na rogu ulicy a gdy wracałem oni jeszcze tam stali. Tak sobie pomyślałem - tu człowiek musi chodzić do pracy, a ci się całe życie bawią :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać zabawa też może być ciężką pracą, skoro wyglądali na zmęczonych :D Ale też się nie dziwię małemu Hrabalowi, jak się jest dzień w dzień zamykanym w szkolnych murach, a serce rwie się na zewnątrz, to życie bezrobotnego musi się naprawdę wydawać bajeczne :)

      Usuń
  3. naia: wyjaśnienie jest tutaj: https://buksy.wordpress.com/2009/09/20/impas/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, szkoda! Schemat fabularny rzeczywiście się powtarza, ale mnie ta proza bardzo wciąga. Styl Bukowskiego jest – może trochę paradoksalnie – dynamiczny, konkretny. Ironiczne wstawki, wymiany zdań, cięte riposty, a potem ni stąd ni zowąd jakaś rozdzierająco smutna wizja... Dla mnie bomba :) A czytałaś inne jego książki? Podobała Ci się któraś?

      Natomiast trochę sobie tego nie potrafię wyobrazić w wersji filmowej (zresztą w ogóle żadnej książki Bukowskiego, nie tylko tej). Skoro piszesz, że film dobry, to może obejrzę, ale mam opory...

      Usuń
  4. naia: czytałam Hollywood i podobało mi się znacznie bardziej. Ale na pewno nie jest to mój ulubiony pisarz ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Hollywood”, no tak, inne środowisko, pewnie jest ciekawiej :). Jeszcze nie czytałam, ale kiedyś na pewno przeczytam, bo u mnie akurat awansował do rangi ulubionego i chciałabym przeczytać wszystko, co wyszło spod jego pióra. „Szmira” jest fajna, gdybyś jeszcze kiedyś zamierzała dać mu szansę :).

      Usuń
  5. Taaak, Bukowski w znakomity sposób uświadamia, że pęd za sławą, za karierą, za forsą to rzecz równie przykra jak wegetacja na ławeczce przy flaszeczce wina (chociaż trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, co jest gorsze). Porównanie pracy do klatki bardzo trafne - najgorsze jest to, że cała egzystencja zostaje podporządkowana tej jednej aktywności. Człowiek ma być wypoczęty, zrelaksowany, w miarę szczęśliwy, dobrze odżywiony, zdrowy, itd., a wszystko po to, by być bardziej wydajnym. Ech, uwielbiam twórczość Bukowskiego, ale jego lektury, pod skorupką ironii i kpiarstwa, są niezwykle gorzkie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ten sposób wypowiedzi, który w jego przypadku działa najlepiej. Czytasz sobie, czytasz, ot, zabawna opowiastka, a potem nagle jakaś smutna scena albo wyznanie, i jakby Cię ktoś wrzucił do lodowatej wody. I wszystko nabiera nowego znaczenia. Gorzko, bardzo gorzko.

      Ja też sama nie wiem, co jest gorsze – ta pijacka wegetacja czy dać się zamknąć w klatce pracy. Ale równocześnie wciąż jeszcze (naiwnie?) wierzę, że jest jakiś złoty środek, który w wizji Bukowskiego jakby nie istnieje. Że można uniknąć opętania pieniądzem, nie lądując na osiedlowej ławeczce z butelką winiacza w dłoni.

      Usuń
  6. Kłania się Marks i alienacja procesu pracy ;)

    Jeśli chodzi o "Faktotum", to uwielbiam ostatnią scenę i podsumowujące ją zdanie, będące jednocześnie puentą powieści. Polecam też ekranizację, moim zdaniem reżyser odwalił kawał dobrej roboty, nie przeniósł powieści na ekran w skali 1:1, ale starał się zinterpretować ją na swój sposób.

    Czekam na recenzję "Z szynką raz".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też byłam pod wrażeniem sceny końcowej i ostatniego zdania. Idealna kropka nad i. Smutek, gorycz, poczucie oszukania, wszystko na raz.

      Pozostaje mi rzeczywiście obejrzeć film. Jakoś ciężko mi przekonać się do samej idei przenoszenia Bukowskiego na ekran, ale na razie słyszałam o tej ekranizacji same dobre rzeczy, więc chyba się skuszę.

      „Z szynką raz” pojawi się u mnie na pewno. Jeszcze jej nie mam, ale po tych wszystkich entuzjastycznych głosach to już dla mnie książka-legenda. Nie mogę się doczekać, aż ją dorwę!

      Usuń
  7. Mam taki mało ambitny komentarz - och. Bo najpierw miałam napisać coś innego, ale końcówka Twojej notki mnie przygięła do ziemi. Mocne.

    Swoją drogą, po tej recenzji mam wrażenie, że to książka w jakiś sposób na podobny temat co "Fight Club". Tylko chyba lepiej napisana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak Bukowski przygina :). Ale raz na jakiś czas ta jego brutalna szczerość wśród powodzi uroczych literackich oszustw działa naprawdę oczyszczająco. A co chciałaś najpierw napisać? Z jakiego toku myślenia zawróciłam Cię tą końcówką?

      Nie czytałam „Fight Clubu” (więc też nie ocenię, czy lepiej czy gorzej napisana :)), oglądałam tylko film i to już dosyć dawno temu, ale chyba coś w tym jest. Grunt to mimo wszystko nie poddać się systemowi.

      Usuń
    2. Żebym to ja pamiętała :D... Wybiłaś mnie skutecznie ;) A filmu nadal nie obejrzałam, to znaczy "Fight clubu", bo jest za gorąco, żeby żyć :(

      Usuń
    3. No fakt, ja też mam ochotę tylko leżeć plackiem i nie myśleć o niczym, a tyle książek do przeczytania, filmów do obejrzenia, tekstów do napisania... Więc się mobilizuję i działam :). Przesyłam solidną dawkę energii i pozytywnych wibracji! A film – daję głowę, że Ci się spodoba.

      Usuń
  8. Faktotum jest zdecydowanie warte przeczytania. Obejrzenia w sumie też, bo i film jest niezły.
    zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak obejrzeć :). Dzięki za zaproszenie, będę wpadać!

      Usuń
    2. jeśli się spodoba, polecam też ćmę barową, to mój faworyt;)

      Usuń
    3. Dorzucam krótkometrażówkę na podstawie opowiadania z "Zapisków starego świntucha" https://vimeo.com/26032782

      Usuń
    4. Ależ się filmowo zrobiło! Kurcze, ale ja nie czytałam jeszcze „Zapisków”, więc może jeszcze z tym poczekam? Dzięki w każdym razie za linka, i żeby nie było, że gardzę tym, co podrzucasz – ten film z łazienką Henry'ego Millera w roli głównej w końcu obejrzałam, świetny był! Zajrzeć do świątyni dumania wybitnego pisarza – zawsze spoko ;).

      Usuń
  9. Nie, no super, mam jeszcze do przeczytania 7 części "Jeżycjady", bo jak już zaczęłam, to muszę skończyć, potem czeka na mnie "Księga szeptów" i jeszcze inne perełki, a Ty mi tu z tym "Faktotum" wyskakujesz i do tego jeszcze teraz, gdy jestem w temacie, bo też szukam pracy...ech... No to następna pozycja do stosiku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla tej książki warto zrobić trochę miejsca w stosiku! Naprawdę pozwala nabrać dystansu przy poszukiwaniu pracy (a przy okazji, jak u z tym u Ciebie, coś się pojawiło ciekawego na horyzoncie?). Ale Jeżycjada wchodzi szybko, raz dwa skończysz i jeszcze Ci będzie mało :). Czytasz od początku, od „Szóstej klepki”? Ja wróciłam ostatnio do „Kwiatu kalafiora”, czytaliśmy razem z Michałem i nawet mu się podobało (sukces!). A „Księga szeptów” też na mnie czeka i też już się jej nie mogę doczekać, ale na razie nadrabiam lekturowe zaległości przed Sopotem :).

      Usuń
    2. Jak ja ci zazdroszczę tego Sopotu! Jeżycjadę już niebawem kończę. Jutro zacznę "Język Trolli", ale najulubieńszą częścią jest jak do tej pory "Opium w rosole".

      Usuń
    3. Na pewno zdam szczegółową relację :). Ach, Geniusa Trombke Bombke Pompke, cóż to była za urocza postać! Widziałam na fb, że ZWL zniechęcał Cię do czytania „Trolli” i reszty części po „Kalamburce”. No cóż, może rzeczywiście to już nie to, a „Kalamburka” byłaby przepięknym zamknięciem i podsumowaniem całej serii, ale mimo wszystko wydaje mi się, że warto też te dalsze tomy poznać. Choćby po to, żeby się dowiedzieć, co było dalej z ulubionymi bohaterami i kto się z kim spiknął :).

      Usuń

Prześlij komentarz