Jak tata przemierzał Afrykę nie jest książką tak niezapomnianą, jak Śmierć pięknych saren, ale porusza nowe, świeże tematy. Pavel zachwyca się tu pięknem Czech, pisze o urokach wspinaczki wysokogórskiej i… zdradza swoje pisarskie rytuały.
Szczerze – moje odczucia towarzyszące tej lekturze zmieniały się trochę jak krajobraz czeskich gór, ustawiczne wznoszenie się i opadanie, jak wędrówka po Karkonoszach, tych „bochenkach pachnącego domowego chleba”.
Ota Pavel |
I podobnie w dalszej części. Po cudownym Biegu przez Pragę – gdzie w lekko dowcipny, ale podszyty smutkiem sposób autor opisuje upadek ideałów komunistycznych ojca – jest nijaki Plecak z jeleniej skóry, po którym z kolei uśmiech na twarz przywraca urocze Nagie piękno, czyli wspomnienie z wizyty w klubie ze striptizem. I dalej jeszcze kilka wzlotów i upadków, teksty mdłe i niezapadające w pamięć przeplatały się z rozkosznymi impresjami, pochwałami wygłaszanymi na cześć piękna południowych Czech, prostego życia wśród przyrody, niezwykłych ludzi.
O swoich ukochanych rejonach ojczystego kraju Pavel pisze z autentyczną miłością. Miasto, w którym ze względów praktycznych musi mieszkać, porównuje do żony, z którą żyje na co dzień, natomiast „do południowych Czech jeździ tak, jak się jeździ do kochanki” (s. 98). I to nie jest przypadkowe porównanie, bowiem bliskość z naturą ma dla niego wymiar niemal erotyczny, jak u Hrabala w Wariacji na temat pięknej panny:
Zagrzebuję się w siano, bawię się jego łodyżkami i listkami jak ustami kochanki. Całuję je, śmieję się i zapadam coraz głębiej jak w kobiece łono (s. 101).
Tym, co najbardziej urzeka w prozie Pavla, jest prostota, i tutaj widać to choćby w sposobie pisania o relacjach międzyludzkich. „Ale gdy umarła Rużena, to tak, jakby słońce ostygło” – i nie potrzeba już więcej słów, aby uzmysłowić ogrom rozpaczy bohatera po stracie żony. „Musiałem go czasami zobaczyć i posłuchać, tak jak potrzebuję powietrza, wody i słońca” – i od razu jest jasne, jak silna więź łączyła dwójkę przyjaciół.
Zdjęcie z czechosłowackiej wyprawy na Hindukusz w 1965, w której wziął udział również Vilém Heckel, wybitny fotograf i przyjaciel Oty Pavla. |
Raz przyjechaliśmy na nartach na pasterkę, zatrzymaliśmy się przed samym ołtarzem; mszę odprawiał proboszcz Prokeš i strasznie się wściekał. Nie chcieliśmy zrobić nic złego, tylko uważaliśmy, że narty to święta rzecz, dlatego należy na nich jeździć właśnie do kościoła (s. 105).
Pojawiają się tu również postaci w stylu świętych szaleńców Kerouaca i czułych barbarzyńców Hrabala. Na przykład Vilém Heckel – fotograf-alpinista, który zapomina o świecie, gdy widzi szansę na dobre ujęcie, który gotów jest zaryzykować życiem, byle tylko przywieźć z wyprawy jedną zapierającą dech fotografię. I w górach zginął, lecz nie w trakcie wspinaczki, a w obozie – podczas lawiny spowodowanej trzęsieniem ziemi w Peru. To ważna postać dla historii czeskiej fotografii, dla Pavla jednak – przede wszystkim przyjaciel, dlatego pisarz funduje mu piękny utwór-pomniczek.
Wtedy dopiero zrozumiałem, że prawdziwy fotograf powinien być przy wszystkim, w każdej chwili musi być gotów przepłynąć brudną rzekę, która wystąpiła z brzegów, po to tylko, żeby zrobić zdjęcie jaszczurki, która uniknęła śmierci, chroniąc się na liściu lilii wodnej. Wtedy dopiero można o nim powiedzieć: Pan Fotograf (s. 142).
Vilém Heckel |
Ten hołd dla zmarłego przyjaciela zmienia się w hołd dla wszystkich wspinaczy i dla samych gór, dla tej potężnej siły, która przyciąga ludzi jak magnes, łamie im serca, rzuca ich w szczeliny, ale przed niektórymi otwiera się ze wszystkimi swoimi bogactwami. I ta końcówka pięknie łączy to, co jest siłą całego zbiorku – fascynujących ludzi i naturę.
To nie byli zwyczajni ludzie. Wielki poeta napisał kiedyś, że drzewa umierają, stojąc. Także alpiniści umierają, stojąc (s. 157).
Dla tych kilku chwytających za serce tekstów, dla umiejętności spojrzenia na świat z uwagą i zachwytem, na jaki zasługuje, oraz dla ludzi – tych imponujących i tych na pozór „zwykłych”, bez których świat jednak byłby pusty – warto mimo wszystko sięgnąć po ten nierówny zbiór. Bo:
Nie każdy wie, że większą sztuką jest iść powoli i rozglądać się wokół siebie, niż gnać szybko i niczego nie rozumieć (s. 119).
***
O. Pavel, Jak tata przemierzał Afrykę, tłum. Urszula Lisowska, Jan Stachowski, wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004.
A gdyby ktoś był ciekaw, zdjęcia Heckela – naprawdę piękne! – można obejrzeć tutaj.
Fotografie:
[1] Okładka polskiego wydania / Zdjęcie własne
[2] ? / Wikimedia Commons
[3] www.vilemheckel.cz / Wikimedia Commons
[4] www.vilemheckel.cz / Wikimedia Commons
Fotografie:
[1] Okładka polskiego wydania / Zdjęcie własne
[2] ? / Wikimedia Commons
[3] www.vilemheckel.cz / Wikimedia Commons
[4] www.vilemheckel.cz / Wikimedia Commons
Czaiłam się na nowe wydanie tej książki, ale na razie trochę oszczędzam ;) Tego starego wydania niestety nigdzie u mnie nie ma. A swoją drogą, wreszcie może zbiorę się, by napisać o "Śmierci pięknych saren", bo byłam pod wrażeniem - ba, nadal jestem. Ładnie pisze ten Ota Pavel. Ciekawe, czy i mi ten wspomniany dynamizm tak bardzo by przeszkadzał...
OdpowiedzUsuńWidziałam, że jest nowe, ale szczęśliwym trafem natknęłam się na to w bibliotece w Krakowie, na półce było chyba z sześć egzemplarzy :). Rozumiem, że wahasz się co do kupna, i prawdę mówiąc nie wiem, czy Cię jakoś bardzo przekonywać – jak napisałam, niektóre teksty są ładne, ale „Śmierć pięknych saren” to to nie jest :). Lepszą inwestycją byłyby chyba te reportaże sportowe wydane właśnie przez Dowody na istnienie, zaczęłam czytać i jak na razie są naprawdę fajne.
UsuńA wracając do „Saren” – tak, tutaj wspiął się na wyżyny swojego talentu. W tym wrodzonym talencie, w prostocie i naturalności, tkwi chyba cały sekret jego pisarstwa, bo w tekście otwierającym „Jak tata przemierzał Afrykę” Pavel przyznaje się, że właściwie to czytanie nie było jego wielką namiętnością i tak naprawdę w życiu przeczytał niewiele. Nie uczył się usilnie pisania od innych, nie inspirował się, miał ten swój własny styl.
Będę wypatrywać u Ciebie recenzji :).