Nabokoviada po raz drugi: „Samotnia”, Charles Dickens

Zacznę znów od tego cytatu, bo nie bez powodu znalazł się właśnie w rozdziale poświęconym Samotni Charlesa Dickensa:
Choć czytamy za pomocą mózgu, siedzibą artystycznych rozkoszy jest miejsce między łopatkami. Dreszczyk, który tam odczuwamy, jest z pewnością najwyższą formą emocji, jaką zdołała osiągnąć istota ludzka w procesie ewolucji czystej sztuki i czystej nauki. Czcijmy zatem te ciarki wzdłuż krzyża. Bądźmy dumni z tego, że jesteśmy kręgowcami, bo jesteśmy kręgowcami zwieńczonymi głową, w której płonie boski ogień (s. 107).
Nie bez powodu, bo już lektura pierwszego akapitu tej książki serwuje nam potężną dawkę kręgosłupowych dreszczy. „Geniusz” – chce się krzyknąć, po raz pierwszy czytając ten fragment, po raz drugi – uświadamiając sobie, za sprawą wykładu Nabokova, jak bogata jest jego metaforyka. Panie i Panowie, przed Państwem Samotnia!

Mistrz obrazowości

Niewiele jest stwierdzeń w tym akurat wykładzie, z którymi bym się nie zgodziła. Bo niewątpliwie rację ma Nabokov, pisząc, że siła prozy Dickensa tkwi w jej obrazowości. Zaskakuje niecodziennymi, ale niezwykle trafnymi metaforami i porównaniami, zachwyca malowniczością, bawi, budzi sympatię lub doprowadza do szewskiej pasji za sprawą swoich wielowymiarowych, barwnych bohaterów. No i niesamowita zdolność operowania nastrojem – jak w przerażającym rozdziale opisującym śmierć Krooka czy tym, w którym pani Rouncewell wieczorem przy kominku snuje swoją opowieść o Chodniku Widma.

Do dziś Dickens jest pod tymi względami niedościgłym wzorem, a jego powieści to, także moim zdaniem, lektura absolutnie obowiązkowa dla młodych autorów. I to niezależnie od tego, czy marzy im się pisanie obyczajówek czy kryminałów, romansów czy powieści grozy, utworów psychologicznych czy sensacyjnych – na wszystkich tych polach Dickens błyszczy swoim talentem. Jak pisze Nabokov: „Współcześni autorzy wciąż mogą się upijać jego starym, szlachetnym trunkiem” (s. 107). I powinni!

Sprawne pióro i wrażliwe serce

Nasz zacny wykładowca analizuje oczywiście opisy Dickensa pod różnymi kątami, klasyfikuje je i charakteryzuje, bogato ilustrując przykładami. Pisze o „żywej ewokacji” czy „opisach w formie pospiesznej wyliczanki”, poświęca mniejsze rozdziały metaforom, porównaniom, powtórzeniom i pytaniom retorycznym. Zwraca uwagę na aliteracje (które Dickens naprawdę uwielbiał; jaka szkoda, że większość z nich ginie w polskim przekładzie!), gry słów i znaczące nazwiska. To wszystko pozwala w pełni docenić kunszt brytyjskiego mistrza pióra.

Zaułek Tom-Sam-Jeden.
Gdyby jednak wielkość prozy Dickensa opierała się wyłącznie na zręczności językowej i lingwistycznych sztuczkach, prawdopodobnie nie byłby do dziś jednym z najbardziej uwielbianych w swojej ojczyźnie (i nie tylko) autorów. Siłą jego pisarstwa jest również wrażliwość i serce. Nabokov podkreśla, że Dickens to jeden z pierwszych autorów, którzy wprowadzili do literatury prawdziwe ludzkie współczucie – coś, czego nie mieli starożytni.
Jak różny jest na przykład świat Dickensa od świata Homera czy Cervantesa? Czy bohater Homera naprawdę odczuwa boskie pulsowanie współczucia? Zgrozę, owszem – i coś w rodzaju ogólnego rutynowego miłosierdzia – ale czy jest w tej ujętej w daktyle przeszłości ów dojmujący, szczególny rodzaj współczucia, rozumianego tak, jak rozumiemy je dzisiaj? (s. 134)
To fakt – opisy, w których u Dickensa pojawiają się dzieci, zwłaszcza te zaniedbane, niekochane, brudne, naprawdę wyciskają łzy z oczu. Jeśli chodzi o małych bohaterów Samotni, szczególnie przejmujące są losy biednego ulicznika Jo, bezdomnej sieroty, zamiatacza ulic, popychanego i przeganianego przez wszystkich. Scena jego śmierci poprzedzonej modlitwą „Ojcze nasz” to chyba najbardziej wzruszający opis spod pióra Dickensa, jaki było mi dane czytać.

Postaci z krwi i kości

Pojawia się w tej powieści również niejaki pan Skimpole, który jest kimś w rodzaju „fałszywego dziecka”. Z początku rozbrajający ze swoim „ja nic nie wiem, jestem dzieckiem”, z czasem zaczyna swoją postawą coraz bardziej drażnić, aż w końcu okazuje się podłym wyzyskiwaczem, oszustem i manipulantem. Na tle jego groteskowej postaci prawdziwe dzieci rysują się tym bardziej niewinnie i anielsko, a doktor Woodcourt – jako szlachetny przedstawiciel profesji medycznej, a nie – przypadek Skimpole’a – jak nędzna karykatura lekarza.

Pani Bagnet (ze swoim szarym płaszczem i parasolem)
przyprowadza panią Rouncewell do George'a.
Ten bohater to dobry przykład tego, jak cudownie niejednoznaczne postaci potrafi budować Dickens. Zauroczona w pierwszej chwili panem Skimpole’em, z miejsca oznajmiłam Facebookowej społeczności, że to mój ulubiony bohater Samotni, z każdą kolejną stroną jednak moja sympatia słabła. Podobne przemiany w oczach czytelnika przechodzą również lady Dedlock i jej mąż, sir Leicester. Pierwsza – z pozoru nadęta dama z wyższych sfer, drugi – bogaty idiota, na końcu powieści okazują się kimś zupełnie innym.

Niejednoznaczności, niedoskonałości, zmienności – to wszystko sprawia, że powołani do życia przez Dickensa bohaterowie nie sprawiają wrażenia papierowych, lecz bardzo prawdziwych, z krwi i kości. „Jego postaci są żywymi ludźmi, nie zaś przebranymi za ludzi ideami i symbolami” – chwali Nabokov. I tak, po barwnej ferajnie opisanej na kartach Dawida Copperfielda, moją galerię ulubionych postaci zasilają kolejni: dzielna mała Charley, poczciwy, świadom własnych niedoskonałości dragon George, zaradna pani Bagnet i jej parasol-torebka…

A od siebie jeszcze mała osobista obserwacja: jak wielka jest siła woli i opanowanie bohaterek Dickensa! W przypadku lady Dedlock jest to wielokrotnie podkreślane, ale przecież i Estera właściwie była gotowa bez mrugnięcia okiem poświęcić swoją miłość, w imię słowa danego swemu opiekunowi. Przywodzi mi to namyśl Agnieszkę z Dawida Copperfielda, która cierpliwie przeczekała pierwsze małżeństwo Dawida, skrzętnie skrywając swoje uczucia. Mój podziw (z lekką nutą niedowierzania) jest bezgraniczny.

Wybitny czarodziej i kulejący gawędziarz

Oprócz tego, że Samotnia jest pięknie napisaną historią, jest również w pewnym stopniu satyrą społeczną i w pewnym stopniu kryminałem. Dickens otwarcie naśmiewa się z popularnego w jego czasach zaangażowania w działania charytatywne (na czym cierpią najbliżsi – pani Jellyby bardziej dba o małe Murzyniątka w Afryce, niż o własne dzieci) i krytykuje sąd kanclerski (w którym procesy ciągną się w nieskończoność, a całe to prawnicze bagno przywodzi skojarzenia z wszechobecną londyńską mgłą i błotem).

Sala z portretami Dedlocków w Chesney Wold.
Te wątki nie są jednak zdaniem Nabokova specjalnie ważne; satyra, choć zjadliwa i smakowita, jest nieco daremna, gdyż Dickensa opis funkcjonowania sądu kanclerskiego nie odpowiada realiom tamtych czasów – a w naszych okazuje się już zupełnie nieciekawy – natomiast wątek kryminalny nieco się gmatwa. Mimo to pod względem spójności fabuły i dokonań artystycznych Samotnia pozostaje jednym z najwybitniejszych dzieł swoich czasów. Jak podsumowuje Nabokov:
W najlepszych partiach na plan pierwszy wysuwa się Dickens-czarodziej, Dickens-artysta. W nieco słabszych widoczny jest wyraźnie w Samotni Dickens-moralista. W najsłabszych Samotnia ukazuje nam gawędziarza potykającego się co krok, choć ogólna struktura pozostaje wspaniałym osiągnięciem (s. 182). 
Po raz kolejny kończę lekturę wykładu Nabokova z uczuciem przyjemnej sytości. Za co jestem mu wdzięczna? Za aliteracje, za rozbiór na części pierwsze magicznych opisów Dickensa i za świetne analizy niektórych postaci, na czele z demonicznym panem Krookiem. A samemu Dickensowi? Za postaci, za miejsca, za nastroje, za śmiech, wściekłość, wzruszenie, oraz za to, że po raz kolejny udało mu się przenieść mnie do XIX-wiecznej Anglii. To wielka sztuka!

***
C. Dickens, Samotnia, tłum. Tadeusz Jan Dehnel, wyd. Czytelnik, Warszawa 1975.
V. Nabokov, Wykłady o literaturze, tłum. Zbigniew Batko, wyd. MUZA SA, Warszawa 2005.

***
A co na to Pyza? Sprawdźcie u niej na Pierogach pruskich!

Polecam Wam też wpisy Pyzy (wraz z bardzo ciekawą dyskusją w komentarzach!) i Tarniny na temat Samotni, opublikowane w ramach Pikników z klasyką.

Przypominam, że w ramach Nabokoviady omawiamy z Pyzą utwory analizowane przez Nabokova w jego Wykładach o literaturze. W następnej kolejności – Gustave Flaubert i Pani Bovary. O tym klasyku literatury francuskiej porozmawiamy 27 listopada. Zapraszamy!

Poprzednie teksty spod znaku Nabokoviady:
Jane Austen, Mansfield Park

Ilustracje: Wikimedia Commons 

Komentarze

  1. A wiesz, że ja z tym cytatem, który przytoczyłaś na początku, mam pewien problem? Czy może nie z samym cytatem (bo on, co tu dużo gadać, piękny jest :-)), ale z pewnym sposobem opisywania, jaki sobie Nabokov tutaj wybiera. Rysuje się wyraźne pęknięcie na czytelnika-takiego-sobie i czytelnika-uważnego, ale i taki przedziwny podział na analizatora spod znaku "literatury" i spod znaku "nauk społecznych", gdzie temu drugiemu się -- niezasłużenie, moim zdaniem -- obrywa.

    I cieszę się, że pan Skimpole jednak spadł u Ciebie w rankingu lubianych postaci: jak pamiętasz, czekałam na Twoją finalną reakcję przy tym wątku ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten podział faktycznie widać, jeszcze bardziej w tym fragmencie kilka linijek dalej, o którym wspomniałam u Ciebie, o komiksach :). Przytoczę w całości, może ktoś będzie ciekaw:
      „Jeśli niezdolni jesteśmy odczuwać ów dreszczyk, jeśli nie potrafimy odczuwać rozkoszy, obcując z literatura, dajmy sobie spokój i skoncentrujmy się na swoich komiksach, wideokasetach, książkach tygodnia” :).

      Nie da się ukryć, że Nabokov jest trochę snobistyczny i na czytelników-takich-sobie patrzy z góry. Ale z drugiej strony wydaje mi się, że każdy, kto jest choć trochę wrażliwy na słowo pisane, poczuje choćby leciutki dreszczyk czytając najlepsze opisy Dickensa. Nawet ten, kto jest bardziej nastawiony na wątki społeczne, kryminalne czy inne. I nawet jeśli nie ma na tyle wprawy i determinacji, żeby analizować wszystko w najdrobniejszych szczegółach na wzór Nabokova. Dreszcz moim zdaniem można odczuwać nawet nie będąc świadomym, skąd się bierze. Ale może tylko wydaje mi się to takie proste?

      Tak, byłam bardzo ciekawa, co z tym Skimpole'em się będzie dalej działo, raz po Twoim komentarzu, dwa, bo gdzieniegdzie, czytając o „Samotni”, trafiałam na gromy ciskane przez czytelników pod jego adresem, i nie mogłam się nadziwić, dlaczego komuś przeszkadza tak urocze stworzenie ;). Więc, cóż, nie jestem pewna, kto ostatecznie byłby moją ulubioną postacią z całej powieści, ale na pewno nie byłby to Skimpole :).

      Usuń
  2. Świetny tekst, gratuluję! Czekam na kolejną odsłonę Nabokoviady :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odkąd przeczytałam "Dziewczynę w błękitnej sukience" Gaynor Arnold, udramatyzowaną wersję historii rodzinnej Dickensa, podchodzę do jego współczucia i dobroduszności, którą pokazywał w swoich powieściach, ze sporym dystansem. Autorka przedstawiła go w ostrym świetle: według niej Dickens doskonale wiedział, jak zagrać na ludzkich umysłach, gdzie jest czuły punkt, uwielbiał publikę i pod nią wszystko robił, ale sam był strasznym kobieciarzem i przywiązywał małą wagę do swoich własnych dzieci. To prawda, że odseparował się od własnej żony, dając jej skromną sumkę na utrzymanie, swoje dzieci zostawił rodzinie i pozostawał w nieformalnym związku z młodziutką aktoreczką, której wynajmował dom.

    Nie czytałam jeszcze "Bleak House" i nie śpieszy mi się do tego, choć jak widzę, jest czego żałować, ale na pewno powinnam zajrzeć do Nabokova i jego wykładów;)

    Czekam na "Panią Bovary"!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, słyszałam o tych wybrykach Dickensa. Cóż, nie pierwszy to taki przypadek, że wielki pisarz okazuje się małym człowiekiem. W każdym razie w swoich dziełach jako dobrotliwy narrator wypada rzeczywiście bardzo wiarygodnie ;).

      Warto po tę „Samotnię” sięgnąć, bo choć tomisko to opasłe, ma kilka naprawdę genialnych fragmentów. A Ty, czytając w oryginale, na pewno tym bardziej je docenisz. Do Nabokova oczywiście też gorąco zachęcam, te wykłady są nie tylko bardzo pouczające, ale i dostarczają mnóstwa frajdy :).

      Usuń
  4. Cieszę się, że polecasz "Samotnię", bo ją mam i czeka na czytanie.
    Kilka lat temu co tydzień czekaliśmy na każdy kolejny odcinek serialu angielskiego nakręconego na jej podstawie. A był on emitowany bardzo wcześnie, bo o szóstej rano w sobotę. Nie wiem kto wymyślił te porę. Być może dlatego niewielu widzów serial miał. Chyba, że ktoś tak jak my dał się Dickensowi wciągnąć w snutą opowieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęściara z Ciebie, bo z tego co słyszałam, „Samotnia” to teraz biały kruk. Jest sporo osób, które marzą o jej przeczytaniu, ale nie mogą jej zdobyć.

      Rzeczywiście, serial emitowany o szóstej rano w sobotę to rzecz tylko dla zdeterminowanych :). Szkoda, bo może zyskałby dla twórczości Dickensa kilku nowych entuzjastów... Chętnie bym go gdzieś obejrzała, poszukam.

      Usuń
    2. Dostałam ja w prezencie a kupiona została dwa lata temu na allegro za dość spore pieniądze. Sama nie wiem czy bym się zdecydowała sobie ją kupić.
      http://www.efilmy.tv/serial,1804,Samotnia-BleakHouse-2016,sezon-1,odcinek-1.html

      Usuń
    3. Właśnie, te ceny jednak odstraszają. Ja swoją też mam z Allegro, ale, o dziwo, trafił mi się akurat niespecjalnie drogi egzemplarz. Z tego co pamiętam, kosztował ok. 30 zł, więc naprawdę niewiele, biorąc pod uwagę zwyczajowe ceny. Pięknie dziękuję za link! Pooglądam w wolnej chwili. Gillian Anderson jako lady Dedlock, to musi być coś :).

      Usuń

Prześlij komentarz