Spotkanie z Michalem Ajvazem (Miesiąc Spotkań Autorskich) – 8.07.2015


Swoje pierwsze spotkanie z Michalem Ajvazem malarz Pavel Čech opisuje tak: „Czekałem na niego i myślałem: Jeśli przyjdzie facet w marynarce, pod krawatem, a w trakcie spotkania trzy razy zadzwoni mu telefon, to będzie wielkie rozczarowanie. I nagle pojawił się człowiek jak utkany z pajęczyny i srebrnego światła, zupełnie jak bohaterowie jego książek. Byłem zachwycony”.

Na żywo Ajvaz rzeczywiście robi takie wrażenie. Drobny, siwy jak gołąbek starszy pan o spokojnym, jasnym spojrzeniu. Opanowany, skupiony, wyciszony.

W trakcie spotkania we Wrocławiu w ramach Miesiąca Spotkań Autorskich przeczytał obszerny fragment jednej ze swoich nowszych książek – Ogrodu Luksemburskiego. Była to opowieść w opowieści, historia paryskiego nauczyciela Paula, który pewnego razu zupełnym przypadkiem natyka się w internecie na informację o niezwykle tajemniczej postaci – amerykańskim pisarzu i naukowcu Rossie, konstruktorze manekina do złudzenia przypominającego jego utraconą żonę. Tekst bardzo intrygujący, przystępny (jak na Ajvaza), dobrany idealnie.

Ponieważ Michal Ajvaz jest autorem mocno kojarzonym z literackim obrazem Pragi, pierwsze pytanie prowadzącej spotkanie Anny Wanik brzmiało: dlaczego nie Praga? Skąd pomysł, by przenieść akcję w zupełnie inne rejony świata? Autor wyjaśnił, że w pewnym momencie zaczął być zmęczony tym zaszufladkowaniem i łączeniem go z ripellinowskim hasłem „Praga magiczna”, które w ostatnim czasie straciło swoje pierwotne znaczenie i stało się wytartym turystycznym sloganem.

Odejściem od Pragi był już wydany w 2001 roku Złoty wiek, historia współczesnego Guliwera, gdzie autor stworzył swoją własną, wymyśloną cywilizację. W powieści Puste ulice powrócił do stolicy Czech, ale dla odmiany nie do jej historycznego centrum, a na peryferia. Z kolei w Drodze na południe, która w przyszłym roku ma się ukazać po polsku, Ajvaz zgodnie z tytułem zmierza na południe – do Bratysławy, Lublany i kilku innych miast (polskich wśród nich nie ma; pozostaje nam poczekać na analogiczną Drogę na północ :)).

Już ten krótki przegląd twórczości autora pozwolił się zorientować, że istotną rolę w jego twórczości gra przestrzeń. Każda niemal jego historia wychodzi z pewnej charakterystycznej przestrzeni, to ona poprzedza opowieść, i często jest to miejsce konkretne, rzeczywiste – był tam, zobaczył je i poczuł, że jest idealne do umiejscowienia swej kolejnej historii. Tak właśnie było z Ogrodem Luksemburskim.

Resztę spotkania zdominował temat nowego języka, który chciałby stworzyć Ajvaz i który w formie krótkich wypowiedzi pojawia się w niektórych jego utworach. Na życzenie autor przeczytał jeden z takich fragmentów i przyznał, że brzmienie jego zmyślonego języka przypomina mu mowę orków z Władcy Pierścieni :).

Kiedy czytałam Ajvaza, zdarzało mi się nie raz zachwycić obrazowością jego prozy – badacz literatury skryty wśród stosów książek falujących niczym trawy, mroczne zakątki biblioteki pokryte trującymi lianami, zalatujące ziemistą wilgocią... Przy okazji odpowiedzi na pytanie o filmowość jego utworów autor potwierdził, że pisze obrazami i wyjaśnił, że to wpływ jego pasji malarskiej – ponoć do 15. roku życia wyżywał się artystycznie jako malarz.

Spotkanie nie było długie, ale zaspokoiło moją ciekawość. Miałam okazję zobaczyć i posłuchać „najwybitniejszego obecnie pisarza Europy Środkowej”, jak o nim mówi Jan Gondowicz, i zapoznać się z fragmentami jednej z jego najbardziej cenionych powieści, którą – już wiem – koniecznie muszę przeczytać. Warto więc było przejechać te ponad 200 km, by zawitać do Wrocławia.

Nie tylko dlatego. Wyprawa stała się też okazją do miłych literackich pogaduch z Magdą z Kącika z książkami, a dnia następnego – zgodnie z moją teorią, że istnieje coś w rodzaju książkowego przeznaczenia – natknęłam się na przeuroczy antykwariat, gdzie upolowałam m.in. kilka śmiesznie tanich numerów „Literatury na świecie”, w tym wydanie poświęcone Havlowi (którego biografię właśnie pochłaniam, a tutaj – jego wczesne sztuki i esej-legenda Anatomia gagu!) oraz to czerwone, bardzo czeskie, zdominowane przez Danielę Hodrovą i Jiříego Kratochvila.

Wrocławskie zdobycze.
Wypowiedź Petra Čecha:  http://brno.idnes.cz/vsechny-knihy-vidim-v-obrazech-rika-malir-a-spisovatel-pavel-cech-phs-/brno-zpravy.aspx?c=A100107_160324_brno_krc; tłumaczenie własne.
Zdjęcia: własne (wiem, fatalny ze mnie fotograf).

Komentarze

  1. O, widzę, że upolowałaś też Neffa :). A to pomarańczowe wydanie "Literatury..." jest bardzo zacne, zielone takoż, a czerwonego nie miałam w rękach, muszę się za nim rozejrzeć :). Ciekawa jestem tej opinii o "najwybitniejszym obecnie pisarzu...", bo już o kilku twórcach ją słyszałam. Ostatnio chyba o Jergoviciu, ale autora opinii nie pomnę ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zaraz po powrocie z Wrocławia zobaczyłam go też u Ciebie, miły zbieg okoliczności :). Było w tym antykwariacie jeszcze sporo książek, na które miałam ochotę, ale wybrałam Neffa, bo opis jest rzeczywiście bardzo intrygujący. Jeśli chodzi o Czechów to z tej serii KIK mam jeszcze „Miasto szczęśliwych miłości” Františka Kožíka, ale czeka na swoją kolej.

      Każdy ma swojego „najwybitniejszego” :). Ale o Jergoviciu faktycznie słyszałam dużo dobrego, no i na Conradzie zeszłorocznym też wypadł ciekawie. Przyszły na niego tłumy i chyba na żadnym innym spotkaniu nie padło aż tyle pytań od publiczności. W przyszłym roku Książkowe Klimaty mają chyba wydać jego „Wilimowskiego”, może to będzie dobra okazja do spotkania z jego twórczością :).

      Usuń
  2. pojutrze Rankov....masz bilet? :) Fajnie się było spotkać, zastanawia mnie, o który antykwariat zahaczyłaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dam rady :( Zrujnowałam się na książkach i konto mi świeci pustkami, zajechać do Wrocławia jeszcze bym zajechała, ale wrócić już bym nie miała za co :) Ale idź i napisz ładnie, jak było!
      A antykwariat się nazywał Szarlatan :)

      Usuń

Prześlij komentarz