Nie potrafię pisać „przyzwoitych” książek. Rozmowa z Markétą Pilátovą [wywiad]

Fot. Jiří Sobota

„W każdej mojej powieści staram się pokazać, że świat jest złożonym, barwnym miejscem. Można w nim dostrzegać tylko to co rzeczywiste, ale dla mnie to za mało” – mówi Markéta Pilátová, autorka powieści Ciemna strona.

Ten materiał mógł powstać dzięki Waszemu wsparciu na Patronite. Dziękuję!
Markéta Pilátová to czeska autorka, znana u nas m.in. z powieści Żółte oczy prowadzą do domu oraz Z Baťą w dżungli. Spotkałam się z nią przy okazji premiery nowej powieści Ciemna strona. W długim, arcyciekawym wywiadzie rozmawiamy o konfliktach pokoleniowych, wielowarstwowości świata oraz Kościele katolickim (i tym, co mógłby robić – a nie robi 😉). Autorka zdradza też, nad jakimi historiami pracuje obecnie.

Zainteresowała mnie informacja, że Rudy z pani powieści miał swój pierwowzór w rzeczywistości. Kim był ten człowiek i jak wiele z niego ma w sobie bohater Ciemnej strony?

Tak, to postać zainspirowana prawdziwym człowiekiem. Nigdy go nie spotkałam, ale słyszałam o nim, znali go mój teść i mąż. Był inżynierem i podobno jeździł do szpitala w Šumperku – gdzie jego żona pracowała jako pielęgniarka – by leczyć ludzi dotykiem, na przykład z bólu pleców. Poza tym i teść, i mąż byli świadkami, jak ku uciesze znajomych siłą woli wyginał łyżeczki.

Później obejrzałam o nim dokument w telewizji. Mówił tam o instytucie badań nad zjawiskami paranormalnymi, działającym pod nadzorem komunistycznej tajnej policji. Opisywał, jak jeździł do instytutu, jak wyglądała cała współpraca. Fascynowało mnie, że przez cały czas mówił o rzeczach między niebem a ziemią, ale brakowało w tym duchowości – traktował zjawiska paranormalne czysto technicznie, jakby to było coś fizycznego.

Wydało mi się to znamienne, bo Czesi są trochę narodem inżynierów, podchodzą do wszystkiego bardzo pragmatycznie. Próba wykorzystania zjawisk paranormalnych do rozwoju społeczeństwa socjalistycznego – to też brzmi jak coś typowo czeskiego.

Czy ważne dla pani było, aby uzdrowicieli było dwóch? Zauważyłam, że takich duetów w pani powieści jest więcej – Majka i jej babcia, Hella i Lipo, może również Kristian Nedoma i Jindřich Máslo… Czy to było celowe?

Tak, to świadomy zabieg. Chciałam przede wszystkim ukazać pewien konflikt, starcie pokoleń – pokolenie „boomerów”, ludzi, którzy żyli jeszcze w czasach poprzedniego ustroju vs. młodzi. Kiedy komunizm upadł, miałam 17 lat, moja generacja doświadczyła go już w bardzo schyłkowej postaci. Dlatego mamy skłonność krytykować naszych rodziców i dziadków, zarzucać im, że względem komunistów zachowywali się ulegle i tchórzliwie, nie buntowali się, nie emigrowali. Ja sama trochę wyrzucałam rodzicom, że nie wyjechali z kraju, choć mieli okazję. Uważałam, że mogłam mieć inne życie.

Ale to nie my musieliśmy decydować. Nie wiem, jak zachowałabym się pod presją, co zrobiłabym, będąc bitą w trakcie przesłuchania. To nieco naiwne podejście mojego pokolenia reprezentuje w powieści Mirek – najpierw wyrzuca Rudemu, że zaprzedał się ciemnej stronie, ale później sam znajduje się w trudnym położeniu, musi podjąć decyzję. Każdy taki konflikt rodzi napięcie.

Która z postaci jest pani osobiście najbliższa?

Myślę, że Rudy – bo to taki człowiek, którego łatwo ocenić jako postać negatywną. Sama zresztą z początku tak go postrzegałam. Z czasem jednak jako autorka zaczęłam go rozumieć. Lubię postaci negatywne, w literaturze i w życiu, bo wymagają wysiłku – trzeba postarać się zrozumieć motywy ich postępowania.

Czy dobrze rozumiem, że w takim razie Rudy jest dla pani postacią negatywną?

No właśnie, nie do końca – bo z czasem jako bohater zaczął się rozwijać. Starałam się go opisać w pełnej skali psychologicznego portretu. To mi sprawia przy pisaniu największą przyjemność, tworzenie postaci tak, by nie były papierowe, żeby były wiarygodne.

W takim razie udało się pani, dla mnie to była bardzo niejednoznaczna postać. Czasem zwraca się pani w swoich książkach bezpośrednio do czytelnika – czy to sposób nawiązania z nim kontaktu, czy po prostu rodzaj literackiej zabawy?

Chyba i to, i to. Sama lubię, kiedy jeśli autor puszcza do mnie oko, daje znak, że jesteśmy w tym razem. Dla mnie książka to taki magiczny przedmiot – ktoś napisał ją sto lat temu albo dawniej, ale tekst nas łączy. Książki w jakimś sensie przetrwają wszystko. To rodzaj duchowej łączności, która uskutecznia się poprzez czas i w jakiś sposób ten czas niweluje. Kiedy czytam Cervantesa, komunikuję się z człowiekiem, który nie żyje od kilkuset lat. Ale wiem o nim, że ma poczucie humoru, czuję radość, którą sprawiało mu pisanie.

Więc tak, to jakiś sposób komunikacji z czytelnikiem. Ale też zabawa – bo jeśli czytasz Ciemną stronę, to już na pierwszych stronach orientujesz się, że ta książka to gra. I masz dwie drogi: albo zdecydujesz się włączyć w grę, stwierdzisz „okej, zajrzę do tego pałacu myśli”, albo od razu uznasz: „Jezu, pałace myślowe, ta kobieta oszalała”.

Nie potrafię pisać „przyzwoitych” książek, o problemach współczesności, rodzinie, rozwodach, związkach, codziennym życiu. Takie historie są łatwiejsze w odbiorze, nie trzeba decydować, czy wejść do nieznanego sobie świata. Za to czytelnik moich książek zawsze musi taką decyzję podjąć – bo albo akcja rozgrywa się gdzieś daleko, w Ameryce Południowej, albo w zupełnie innym wymiarze…

Oprócz tego, że Ciemna strona burzy pewne przyzwyczajenia czytelnicze, porusza też wiele różnych tematów. Uzdrowiciele, badania nad zjawiskami paranormalnymi, historia regionu, różne formy duchowości, są tu też wątki feministyczne… O czym w pani odczuciu przede wszystkim jest ta książka?

W każdej mojej powieści staram się pokazać, że świat to złożone, barwne miejsce. Można w nim dostrzegać tylko rzeczywistość, ale dla mnie to za mało. Kiedy na przykład patrzę na roślinę w ogrodzie, od razu zastanawiam się, co dzieje się w jej korzeniach, wyobrażam sobie różne podziemne stworzenia. Czuję, że świat ma wiele różnych warstw. Frajdą jest dla mnie ich odkrywanie.

Mam też poczucie, że wszystko ma jakiś związek ze wszystkim. Lubię odkrywać te powiązania. Jeśli chcesz zrozumieć historię regionu, nie możesz się ograniczyć do jednej książki historycznej, powinieneś też poczytać o grzybach, które tu rosły, zajrzeć do miejscowej książki kucharskiej, dowiedzieć się, jak ludzie tu żyli, czym się zajmowali. Tak poznajemy jakiś ułamek rzeczywistości, jedną z warstw. Odkrywanie, co tworzy tę rzeczywistość, jest wspaniałe.

A w książce jest na to przestrzeń. W filmie nie ma takich możliwości – to oczywiście ciekawe medium, ale w porównaniu z tekstem literackim wydaje się bardzo płaskie. W książce możemy przejść od feminizmu przez historię regionu do biologii i wszystko trzyma się kupy. W tym sensie literatura jest barwna, eklektyczna. To mój styl pisania, ale i czytania – sama lubię teksty, które nie skupiają się tylko na jednej rzeczy czy jednym wątku, mają wiele płaszczyzn. Jeśli tego brakuje, to szybko się nudzę.

To teraz coś bardziej przyziemnego: jak w kontekście tego wszystkiego, wielowarstwowości świata, postrzega pani Kościół katolicki?

Na wstępie muszę zaznaczyć, że wypowiadam się jako Czeszka – dorastałam w świecie, gdzie Kościół katolicki nie odgrywał właściwie żadnej roli. Więc ten historyczny kontekst będzie inny niż w Polsce.

Ale pochodzę z katolickiej rodziny, moja babcia była mocno wierząca i zabierała mnie ze sobą na msze. Mamie się to nie podobało, bo w tamtym ustroju to był sposób, by zniszczyć sobie życie – mama nie mogła studiować właśnie ze względu na to, że babcia chodziła do kościoła. Dopiero teraz, po latach, moja mama odnalazła wiarę na nowo.

Dla mnie, małej dziewczynki, to było jakieś wielkie misterium. Kościoły były wtedy puste, w środku ledwie trzy czy cztery babcie klepiące zdrowaśki, śpiewało się, paliły się świece, panował półmrok… Myślę, że to z tej atmosfery zrodził się mój pociąg do czegoś magicznego. Wydawało mi się to wszystko fascynujące, choć niewiele rozumiałam – babcia nic mi nie wyjaśniała, nie czytała mi nic z Biblii, żadnego katechizmu, nic. Może myślała, że ciągle mamy religię w szkole.

Markéta Pilátová w trakcie festiwalu Kino na Granicy, 29.04.2023. Spotkanie prowadzi tłumaczka Ciemnej strony, Agata Wróbel. Fot. dla Kina na Granicy Norbert Burkowski

Podobało mi się też, że kościoły – inaczej niż dzisiaj – były cały czas otwarte. Często z tego korzystałam – po prostu siadałam w ławce i zachwycałam się, jak tam pięknie. Myślę, że moja miłość do historii też zrodziła się trochę w trakcie tych godzin spędzonych w kościele.

A jeśli chodzi o Kościół…

Mam mu za złe, że nie próbuje się zbliżyć dziś do ludzi. Upiera się przy różnych absurdach, potępia homoseksualistów, zakazuje aborcji. Straszna szkoda, bo przecież to ogromny rezerwuar mądrości, który powinien pomagać ludziom, służyć im wsparciem, uczyć sobie radzić z trudnościami, wybaczać. Kościół zajmuje się tymi kwestiami od dwóch tysięcy lat.

Napisałam niedawno taką książkę dla dzieci, Bába Bedla a dívka na hřebeni, o małej dziewczynce, która straciła obydwoje rodziców. Wie, kto ich zabił i chce się zemścić. W jej życiu pojawia się jednak tytułowa Babcia Bedla, która ma ją przekonać, by wybaczyła. Musiałam się zastanowić, jak ma to zrobić, i zadzwoniłam do jednego starszego księdza, do którego dostałam kontakt. Przez bite dwie godziny opowiadał mi o różnych stopniach wybaczenia, jak o tym mówić, jak rozmawiać o tym z dziećmi.

Więc Kościół ma to wszystko przemyślane, a przy tym marnuje tyle okazji, by zbliżyć się dziś do ludzi. Woli wykłócać się w sprawie praw kobiet lub czy homoseksualiści mają prawo do ślubu. Pod tym względem powinien się emancypować. Ale wiem, jaką ma na to odpowiedź – że jest tutaj już od dwóch tysięcy lat właśnie dlatego, że nigdy się nie emancypował i nigdy nie próbował się do nikogo zbliżyć. To już nie jest moja walka, to sprawa samego Kościoła.

W swojej twórczości często inspiruje się pani swoim miejscem zamieszkania. Byłaby pani w stanie pisać o miejscu, gdzie nigdy pani nie była?

Trudno mi to sobie wyobrazić. Być może dałabym radę, pomagając sobie dzisiejszymi technologiami, ale nie czułabym się swobodnie. Piszę raczej o tym, co dobrze znam.

Czasem ludzie pytają, czy wierzę w zjawiska paranormalne. Jeśli już w coś wierzę, to na pewno w genius loci. Są miejsca, gdzie człowiek nie jest w stanie wytrzymać ani pięć minut, a potem dowiaduje się na przykład, że kiedyś było tam miejsce egzekucji. Albo jest mu gdzieś bardzo dobrze, choć nie wie dlaczego. Dlatego tak ważne jest dla mnie pisanie o miejscach, które znam.

Gdzie w takim razie zamierza się pani wyprawić w swoich następnych książkach?

Pracuję aktualnie nad dwiema powieściami. Akcja tej pierwszej, którą nazwałam roboczo Cizí děti [Obce dzieci] – tę prawdopodobnie skończę najpierw – znów będzie się rozgrywać w Jesionikach. Jest zainspirowana historią mieszczącego się tu sierocińca dla niemieckich dzieci, które w trakcie wysiedlenia Niemców miały zostać przetransportowane do Berlina, ale nigdy tam nie dotarły. Niedawno odkryłam, że w Velkich Losinach, gdzie obecnie mieszkam, mieściła się dawniej porodówka nazistowskiego programu Lebensborn. Prawdopodobnie dzieci z tego sierocińca urodziły się właśnie tam.

Chciałabym, by akcja rozgrywała się równocześnie w przeszłości i teraźniejszości, a tematem powieści będzie ludzkie pragnienie doskonałości. Lebensborn to pewien epizod tej historii, dziś za to mamy kardiostymulatory, laserowo poprawiamy wzrok – dążenie do doskonałości trwa. Pojawi się tu również temat fake news, bo w końcu cały Lebensborn był jednym wielkim fake news – kobiety, które dobrowolnie dołączyły do programu, uległy sprawnej propagandzie.

Brzmi to fantastycznie. A druga powieść?

W tej drugiej chciałabym wrócić do Ameryki Łacińskiej. W trakcie swojego pobytu tam zetknęłam się z grupą czeskich Niemców, mieszkających na południu Brazylii. Mówią o sobie Bohemians, uważają się za Czechów, ale nie znają czeskiego, dlatego przychodzili do mnie na lekcje. To bardzo interesująca grupa, bo mieszkają tam już od połowy XIX wieku – nie doświadczyli więc tragedii XX wieku, ani wojen światowych, ani wysiedlenia.

Powieść nosi obecnie tytuł Hnízda [Gniazda], bo po przybyciu do Brazylii w pierwszej kolejności budowali sobie gniazdo na drzewie dla ochrony przed dzikimi zwierzętami. Głównym tematem powieści będzie tożsamość i to, czym właściwie jest – bo przecież ci ludzie uważają się za Czechów, ale mówią tylko po niemiecku i portugalsku. Czym więc jest ich tożsamość? Wspomnieniem czegoś, co tak naprawdę nigdy nie istniało? To fascynujące.

Bohaterem tej powieści będzie człowiek, ogrodnik, który wraca do Jesioników i próbuje tu uprawiać ananasy. To też nie jest pomysł wzięty znikąd – odkryłam, że na przełomie XIX i XX wieku w całej Europie była wśród szlachty moda na tzw. Ananashausy, szklarnie do uprawy ananasów. Równocześnie bohater jest zafascynowany ogródkami skalnymi, to też dawna europejska moda, przyszła z Wiednia i dziś w Czechach wszyscy mają na ich punkcie obsesję. Co ciekawe, takie ogródki z alpejską roślinnością można dziś oglądać w ogrodach botanicznych w Rio de Janeiro…

Piszę więc nie tylko o tożsamości ludzkiej, ale i roślinnej – o uprawianiu w różnych miejscach roślin, które wydają się tam absurdalne. A równocześnie o ludzkim pragnieniu czegoś egzotycznego. Ale to dopiero później – zacznę od niemieckich dzieci, na tę opowieść mam na razie większą ochotę.

Życzę więc, by obie historie dobrze się pisały – i może spotkamy się znów, gdy któraś z nich wyjdzie w polskim przekładzie? Dziękuję za rozmowę!

Powieść Ciemna strona (oryg. Senzibil) ukazała się w 2023 roku w przekładzie Agaty Wróbel nakładem wydawnictwa Afera. Więcej o książce piszę tutaj.

Komentarze

  1. Przeprowadziłaś świetny wywiad Aniu! Doskonale dobrane, interesujące pytania. A rozmówczyni to bardzo ciekawa osoba. Teraz trochę inaczej będę patrzyła na jej twórczość. Jej spojrzenie na literaturę, która służyć może do nawiązania duchowej łączności między pokoleniami - bardzo trafne, oryginalne spostrzeżenie. Uwielbiam książki, do których wchodzić można jak do innego, nieznanego świata, w których czuć, że pisarz dokonał wielkiej pracy, przekopał się przez materiały źródłowe.
    Muszę przeczytać koniecznie "Ciemną stronę", a tematy kolejnych powieści pani Markety są bardzo intrygujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awito, dziękuję za Twoje miłe jak zwykle słowa! :) A Markéta Pilátová to tak, bardzo ciekawa osoba, a do tego mądra i otwarta, wywiad z taką rozmówczynią to sama przyjemność. Mam nadzieję, że „Ciemna strona” Ci się spodoba – a ta książka to naprawdę jazda bez trzymanki! – i będziemy razem wypatrywać kolejnych powieści autorki. :)

      Usuń
  2. "Czesi są trochę narodem inżynierów, podchodzą do wszystkiego bardzo pragmatycznie. Próba wykorzystania zjawisk paranormalnych do rozwoju społeczeństwa socjalistycznego – to też brzmi jak coś typowo czeskiego" - bardzo mi się to skojarzyło ze zbiorem opowiadań "Straszydła na co dzień" Karela Michala. Każde z nich na dobrą sprawę zasadzało się jakoś na tym mechanizmie. Tam co prawda interpretowałem to jako wpływ stłamszenia przez system, ale może w jakiejś mierze to też po prostu czeska uroda. Może są w większym stopniu racjonalistami niż my.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że tak właśnie jest. Widzę to nawet w relacjach osobistych – moja wiecznie gorąca głowa vs. czeski chłód i rozsądek. A do tego Michala nadal nie dotarłam :( ale leży na kupce stołowej, czyli – pod ręką, do pilnego przeczytania!

      Usuń

Prześlij komentarz