Czeska książka w czasach zarazy. Svět knihy 2021 w Pradze [relacja]


Czy problemy rynku książki we Francji, Czechach i Polsce bardzo się różnią? Czy czeska literatura naprawdę nie nadąża za zmieniającym się światem – i czy jest to problem? Co w życiu debiutujących pisarzy z Czech zmieniają nagrody? Oto niektóre z tematów, na które dyskutowało się na tegorocznych targach książki Svět knihy w Pradze.

Ponieważ od kilku tygodni pomieszkuję w Czechach i byłam na miejscu, przynoszę Wam krótkie relacje ze spotkań, których miałam przyjemność posłuchać na praskich targach książki. Sporo o rynku książki, bo tym też zajmuję się obecnie naukowo, ale jest też i trochę literacko. 😊

Czy książka we Francji ma się lepiej?

Czwartkowa targowa debata zatytułowana Europejski rynek książki w dobie pandemicznej i postpandemicznej [Evropský knižní trh v době pandemické a postpandemické] z udziałem gościa z Francji przekonała mnie, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”, a tak naprawdę w każdym kraju rynek książki ma swoje problemy, najczęściej związane z ogólnoświatowym spadkiem czytelnictwa.

Podczas gdy Martin Vopěnka w roli przewodniczącego Stowarzyszenia Czeskich Księgarzy i Wydawców oraz Anna Štičková z platformy Knihex spierali się, czy należy wprowadzić stałą cenę książki czy nie, francuski gość – Nicolas Georges, dyrektor Departamentu Książki Ministerstwa Kultury Francji, a więc kraju, gdzie stała cena książki już obowiązuje – stwierdził stanowczo, że czeskie czy polskie (niedawno i u nas był uczestnikiem podobnej debaty) przekonanie, że stała cena rozwiąże wszystkie problemy, jest złudne. Że cenę i tak ustala wydawnictwo, nie państwo, że w praktyce przepis wcale wiele nie zmienia, że kluczowa jest różnorodność oferty. I że we Francji też nie jest fajnie, bo czytelnictwo spada, a rynek książki cierpi na nadprodukcję.

Od lewej: Anna Štičková, Martin Vopěnka, prowadzący Jonáš Zbořil i Nicolas Georges.

Nadprodukcja była drugim ważnym tematem debaty. 15 000 nowych tytułów rocznie w Czechach, 80 000 we Francji, koszt produkcji książki spada, więc wydaje się coraz więcej, a równocześnie honoraria osób pracujących w branży maleją. „Nikt nie czyta powieści, ale wszyscy chcą je pisać”. Jak w liberalnym państwie radzić sobie z tym niekontrolowanym zalewem książek – zastanawiał się gość z Francji. Równocześnie zwrócił uwagę, że przez niewystarczającą opiekę promocyjną wiele z tych tytułów natychmiast umiera, przepada, ginie jak kropla w morzu.

Czy czeska literatura ignoruje światowe trendy?

Pamiętacie ten głośny esej Evy Klíčovej, o którym pisałam niedawno? O tym, że czeska literatura nie nadąża za zmieniającym się światem i brak jej radykalności? Jego autorka – wraz z Petrą Hůlovą i krytykiem Janem M. Hellerem – w trakcie praskich targów książki wzięła udział w debacie pt. Czy czeska literatura ignoruje światowe trendy? [Ignoruje česká literatura světové trendy?].

Debata w zasadzie niczym specjalnie nie zaskoczyła – może poza ostrym spięciem między paniami pod koniec rozmowy – ale była ciekawa, mądra, dobrze się jej słuchało. Uczestnicy zastanawiali się, czy na pewno czeska literatura musi „doganiać” Zachód, w jaki sposób dzisiejsze postawy literackie i społeczne są związane z tym, co działo się w naszej części Europy w latach 90. i dlaczego w Czechach praktycznie nie istnieje literatura romska czy wietnamska. Zdaniem Klíčovej to przede wszystkim kwestia edukacji, która kładzie zbyt mały nacisk na dostrzeganie innych. Skutkiem tego mają być też dzisiejsze kampanie wyborcze (temat na czasie, bo wybory parlamentarne w Czechach już za dwa tygodnie), często wymierzone w pewne grupy osób.

Od lewej: Petra Hůlová, Jan M. Heller i Eva Klíčová.

Bardzo sensowne wydały mi się jednak – zresztą chyba nie tylko mnie, sądząc po jednym osamotnionym, ale jednak aplauzie – również słowa Hůlovej, że można oczywiście debatować o tym, czego w literaturze czeskiej brakuje i z czego to wynika, ale nie można „zlecić” pisarzom, by zaczęli wypełniać pewną lukę i pisać na zadany temat. To, o czym piszą wynika z ich wewnętrznych potrzeb (które oczywiście też mówią coś na temat społeczeństwa w jakim żyją). Według Hellera dominujące w czeskiej literaturze szwejkowskie postawy i oswajanie problemów śmiechem mogą stracić na sile wraz z dojściem do głosu następnego pokolenia, poważniejszym problemem jest jednak zalew opowieści, literackich i nie tylko, po których nic w nas nie zostaje. I to już nie tylko problem czeski.

Czy Nagroda Literacka Unii Europejskiej jest fair?

Dwa piątkowe „branżowe” spotkania, w których wzięłam udział, okazały się trochę rozczarowujące. Pierwsze opowiadało o kulisach wyboru laureatów Nagrody Literackiej Unii Europejskiej. Pavel Mandys, przewodniczący tegorocznego czeskiego jury, które zdecydowało o przyznaniu nagrody Lucie Faulerovej, oraz członkini jury, pisarka Ivana Myšková, opowiadali na temat nagrody mniej więcej to, co można wyczytać w sieci, była też dosyć szkolna prezentacja.

Pamiętając jednak, że po ogłoszeniu tegorocznej nagrody dyskutowano na temat składu jury i sposobu wybierania laureatów, postanowiłam zapytać o to, czy zdaniem gości w komisji zasiadać powinni również zagraniczni bohemiści. Pomysł nie jest oczywiście mój, jego autorką jest sama Myšková, więc i teraz potwierdziła, że jej zdaniem byłoby to dobre rozwiązanie, które wniosłoby nową perspektywę. Pavel Mandys miał za to wątpliwości – obawia się, że zagraniczni bohemiści nie są wystarczająco na bieżąco z czeską produkcją literacką.

Od lewej: Ivana Myšková, Pavel Mandys.

Inny ciekawy wątek, o który dopytywała pani z publiczności, to „reprezentacyjność” kandydata do nagrody na arenie międzynarodowej. Krótko mówiąc, wybierając laureata jury musi wziąć pod uwagę nie tylko jego talent literacki, ale również to, czy będzie w stanie dobrze zaprezentować się międzynarodowej publiczności, czy dobrze posługuje się językiem angielskim, czy będzie chętny udzielać wywiadów i brać udział w spotkaniach, także za granicą. Słuchaczka była ciekawa, czy były sytuacje, kiedy bardzo dobry pisarz został przez jury wykluczony z rywalizacji z powodu tego kryterium. Goście przyznali, że zdarza się, ale zdaniem Myškovej liczyć powinna się jedynie literatura i gdyby zależało to od niej, nie brałaby pod uwagę tego kryterium.

Ważny wydał mi się też inny wspomniany przez nią problem – że w przypadku Nagrody Literackiej Unii Europejskiej „zwycięzca bierze wszystko”. Kradnie praktycznie całą uwagę zagranicznych tłumaczy i wydawców (Jezioro Bianki Bellovej doczekało się już ponoć piętnastu przekładów – a pluh.org twierdzi nawet, że osiemnastu), podczas gdy nominowani często pozostają praktycznie niezauważeni. I choć nominowana też trzy lata temu Únava materiálu Marka Šindelki wydaje się tu chlubnym wyjątkiem – naliczyłam już dziewięć wydanych przekładów, a ponoć kolejne trzy są w drodze – to po polsku faktycznie książka do dziś się nie ukazała (chlip, chlip! wiadomość z ostatniej chwili jednak – wydawnictwo Afera kupiło prawa do jej przekładu, może więc wkrótce się doczekamy), podobnie jak trzeci nominowany wtedy tytuł, Rubikova kostka Vratislava Maňáka.

Drugie spotkanie zatytułowane było Czy festiwale literackie i rezidencje przetrwają pandemię? [Přežijí literární festivaly a rezidence pandemii?] i wystąpili w nim goście z Czech i Francji. Gości było jednak dużo, spotkanie trwało tylko 50 minut, a główny temat utonął trochę we wzajemnych uprzejmościach i opowieściach o dokonaniach. Jedynym barwnym elementem wydawał się Petr Minařík, organizator Miesiąca Spotkań Autorskich, który bez ogródek ogłosił Brno czeską stolicą literatury 😉 i podkreślił, że w programie MSA celowo kładą nacisk na autorów, którzy na język danego kraju nie byli jeszcze tłumaczeni, bo celem festiwalu nie jest promocja konkretnych książek, a zaprezentowanie czytelnikom nowych nazwisk, czegoś nieznanego i świeżego.

Czy czescy pisarze czytają recenzje?

Sobotnie spotkanie z nagradzanymi autorami z wydawnictwa Argo miało bardziej charakter literackich ploteczek niż poważnej dyskusji o literaturze. Atmosfera była dość rodzinna, bo na widowni siedzieli i raz po raz włączali się do rozmowy bliscy, przyjaciele i redaktorzy gości, sporo też było żartów i śmiechu.

Spośród czwórki pisarzy na scenie polskiego przekładu książkowego doczekał się na razie jedynie Josef Pánek i to ze względu na niego postanowiłam wziąć udział w spotkaniu. I nie rozczarowałam się, bo okazało się, że to nie tylko świetny pisarz, ale i uroczy człowiek – wieczny chłopiec, śmieszek, który swoimi opowieściami całkowicie skradł całe show. Na pytanie, jak jego życie zmieniło się po Magnesii Literze i czy zalały go propozycje odpowiedział, że nikt nic od niego nie chce, a jeśli chce, to „dělá mrtvého brouka”, a potem z rozbrajającą szczerością przyznał, że nową książkę ma gotową, ale jakoś „nefunguje”.

Od lewej: prowadzący Pavel Mandys, Lenka Elbe, Vratislav Kadlec, Pavla Horáková i Josef Pánek.

Pavla Horáková zapowiadała swoją nową książkę Serce Europy – która już się drukuje, ponoć wcale nie jest zabawna, a na okładce znajdzie się kotlet 😉 – Vratislav Kadlec zdradził, że wraz z żoną, czyli znaną również w Polsce Ivaną Myškovą, zastanawiają się nad napisaniem książki dla dzieci, a Lenka Elbe opowiadała o kulisach powstania swojego świetnie przyjętego debiutu URaNovA (ponoć powstawał aż sześć lat).

Każdy z autorów odpowiedział też m.in. na pytanie, jak radzi sobie z krytyką – Kadlec i Elbe byli zaskoczeni pozytywnym odbiorem swoich książek, Horáková po lekturze tekstów na temat swojej powieści postanowiła sama już nigdy nie pisać recenzji, a Pánek przyznał, że recenzje swojej powieści co prawda gromadził, ale do dziś żadnej nie przeczytał – za bardzo się bał, co w nich znajdzie.

Drugie sobotnie wydarzenie, którego byłam słuchaczką, miało już większy ciężar. Polska pisarka Martyna Bunda została zaproszona do dyskusji z czeską bestsellerową autorką Karin Lednicką, rozmowę poprowadziła zaś czeska tłumaczka Bundy, Barbora Kolouchová. Mowa była przede wszystkim o doświadczaniu historii i trudnych losach mieszkańców dwóch różnych regionów, będących scenerią utworów zaproszonych autorek – Kaszub oraz okolic Karwiny blisko granicy z Polską. Na spotkanie się spóźniłam, a warunki były spartańskie – mała sala, tłum ludzi, miejsca już tylko stojące – nie miałam więc jak robić notatek i ta minimalistyczna relacja musi wystarczyć. 😉

Od lewej: Karin Ledincká, prowadząca Barbora Kolouchová, Martyna Bunda, tłumaczka [???].
***
Podoba Ci się to, co robię? Proszę, wesprzyj mnie na Patronite. Dziękuję!

Komentarze

  1. Ciekawa relacja! Jeśli chodzi o rynek książki, to faktycznie zarówno w Polsce, jak i w Czechach konkluzje z różnych debat są podobne: spadek czytelnictwa i nadprodukcja. Tego pierwszego zjawiska w ogóle nie widzę - wręcz przeciwnie - coraz więcej osób wokół mnie czyta książki i rozmawia o książkach (Warszawa). Natomiast nadprodukcja jest przytłaczająca... wybór dobrej książki coraz trudniejszy, spośród kilkudziesięciu nowości października chciałabym przeczytać koło dziesięciu, a jest to przecież niemożliwe. Samo czytanie recenzji też zajmuje coraz więcej czasu. Mam wrażenie, że teraz trzeba stawiać psychiczny opór nadmiarowi nowości, zamiast po prostu cieszyć się, że się pojawiają i spokojnie zdążę je przeczytać. Zresztą żywot nawet świetnie promowanej nowości jest coraz krótszy...
    Świetnie napisałaś o Josefie Pánku - z tym większą przyjemnością sięgnę po jego książkę wiedząc, że to dowcipny, pełen uroku facet.
    Ja z kolei jestem pod wrażeniem uroku, elokwencji i charyzmy Jaroslava Rudiša, którego spotkałam na Warszawskich Targach Książki. Byłam na spotkaniu autorskim dynamicznie i dowcipnie prowadzonym przez Mariusza Szczygła. Mam autograf na jego najnowszej powieści (która podobno ukazała się w Polsce wcześniej niż w Czechach) - "Ostatnia podróż Wintenberga".
    Gdybyś kiedyś spotkała się z badaniami czytelnictwa w Czechach, to bardzo chętnie poczytałabym o tym, co czytają Czesi, czy jest to głównie ich własna literatura, czy czytają (i jakie) książki tłumaczone, czy aktywne są u nich takie fora internetowe jak u nas lubimyczytac.pl, czy lubią zakładać dyskusyjne kluby książki?
    Pozdrawiam serdecznie i napisz, co teraz czytasz :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Co do czytelnictwa – według ostatniego raportu BN w Polsce jest chyba minimalnie lepiej, ale obawiam się, że w dużych miastach, jak Warszawa czy Kraków, może chodzić o efekt bańki, sytuacja wygląda tu na pewno lepiej niż gdzie indziej. :(

      Masz oczywiście rację z nadprodukcją, m.in. dlatego też ograniczyłam się do czeskich książek – łatwiej nadążyć, choć i to nie do końca mi się udaje. :) Mam za to silne poczucie, że coś mi umyka, bo znajomi co rusz dzielą się zachwytami nad nowymi tytułami spoza czeskiego obszaru i jest to dość frustrujące. Więc tak, zgadzam się ze wszystkim tym, co w tym temacie piszesz.

      A Rudiš rzeczywiście jest przesympatycznym człowiekiem, to jeden z tych autorów, których chce się czytać nie tylko dla ich książek, ale i ze względu na nich samych. Tyle jest w nim entuzjazmu, życzliwości, humoru, że każdą rozmowę z nim ogląda się z przyjemnością. Tę, o której piszesz, śledziłam dzięki transmisji na Facebooku, a oprócz tego obejrzałam niedawno 30-minutowy wywiad z autorem w czeskiej telewizji i byłam jak zwykle oczarowana. Nawiasem mówiąc, wiesz, że dostał właśnie order zasługi od prezydenta Niemiec? Wspominam o tym w najnowszym newsletterze. A „Winterberg” tak, ukazał się minimalnie wcześniej w Polsce niż w Czechach, bo na obydwa języki musiał być tłumaczony – powstał po niemiecku. :)

      Jeśli chodzi o badania czytelnictwa w Czechach, zajmuje się nimi czeski promotor mojej pracy doktorskiej, mam kilka jego książek na ten temat. :) W luźniejszej chwili spróbuję jakiś tekst o tym przygotować.

      A czytam aktualnie książkę polską – „Bestiariusz nowohucki” Eli Łapczyńskiej. Ale niestety z dużymi przerwami, bo jestem dosyć zaabsorbowana stypendium naukowym, na którym jestem w Czechach. :)

      Usuń

Prześlij komentarz