Groza i piękno – „Kolekcjoner śniegu”, Jan Štifter [zapowiedź + recenzja patronacka]


Tu, gdzie jesteśmy teraz, pięćdziesiąt czy sto lat temu żył ktoś inny. Duchy są wszędzie wokół nas. Można się ich bać, ale można też spróbować je zrozumieć, a może nawet odnaleźć w nich przyjaciół. O tym pisze Jan Štifter w balladowo pięknej powieści Kolekcjoner śniegu, która dziś ma swoją premierę.

Powieść Štiftera rozgrywa się na trzech czasowych płaszczyznach – w latach trzydziestych, pięćdziesiątych i współcześnie, w roku 2017. Tego, co łączy bohaterów, dowiadujemy się stopniowo.

Od razu za to otrzymujemy informację, że jeden z nich, chłopiec Josef, nie żyje. Jego mama rzuciła się wraz z nim do rzeki, gdy Niemcy przegrali wojnę. Każdej nocy więc Josef wraca do trumny, do mamy, dni natomiast spędza na zabawach z Karlosem i Adolfem, dwójką swoich żywych przyjaciół zamieszkałych na Šmídovnie – powstałym po wojnie osiedlu w Czeskich Budziejowicach.

Rozpaczliwy azyl

Šmídovna jest miejscem rozpaczliwym, siedliskiem patologii. Ci, którzy trafili lepiej, mają tu mieszkanie ze ścianami; ci, którzy gorzej – tylko skrawek przestrzeni w wielkiej hali, oddzielony od reszty rozwieszonymi na sznurach brudnymi kocami.
To nie przytułek, raczej azyl, gdzie po wojnie sprowadzono najdziwniejsze postaci, dobrane przede wszystkim ze względu na pochodzenie. Czesko-niemieckie rodziny, upodlone przez wojnę i jeszcze bardziej przez to miejsce (s. 12).
Lata pięćdziesiąte i smutne losy mieszkańców Šmídovny wydają się główną osią powieści; rozgrywająca się w latach trzydziestych historia przedsiębiorcy pogrzebowego Františka vel Franza Pumprle wyjaśnia nam po części, skąd wzięli się bohaterowie, a lata współczesne z ich bohaterem Dominikiem, młodym Romem prześladowanym nocą przez ducha nieznajomego chłopca, pokazują, że przeszłość nie rozpływa się we mgle, ale może być – nomen omen – wciąż żywa.

Duchy wokół nas

Štifter skłania nas, by na rzeczywistość spojrzeć głębiej, pomyśleć o tych, którzy byli tu przed nami. Przekonuje (podobnie jak m.in. Jaroslav Rudiš w Ostatniej podróży Winterberga), że przeszłość i historia tworzy również nas. I miejsca, w których żyjemy – co symbolizuje m.in. delikatny sygnał wykrywacza duchów przy łóżku, gdzie kiedyś stało inne łóżko, w którym ktoś prawdopodobnie dokonał żywota. Czytając, myślałam o tym kącie mieszkania, w którym śpię dziś ja – a gdzie niecałe dwadzieścia lat temu zmarł we śnie mój dziadek. Czy jakaś część jego wciąż tu jest? Co pokazałby tu wykrywacz duchów?


Cienie osób, które kiedyś żyły w tym miejscu co my, są jak śniegowe bałwanki zbierane przez Dominika. Rozpływają się, ale przy odrobinie wysiłku możemy je zatrzymać, uchwycić, zamrozić. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nakładają się zaś na siebie – na to, co widzimy dziś z okna, pięćdziesiąt czy sto lat temu patrzył ktoś inny. Na przykład na niepozorną studnię na środku podwórka.

Balladowa groza

Mimo że autor pokazuje ten świat umarłych jako coś, co można oswoić, w Kolekcjonerze śniegu nie brak obrazów i scen, w których wieje grozą. Wspomniana studnia, makabryczny „dom” Josefa, duchy, które wywlekają śpiącego z łóżka i doprowadzają do obłędu, tajemnicza skrzynia, o której opowiadają sobie chłopcy, uśmiercająca każdego, kto odważy się ją otworzyć. Opuszczone domy, ciemne piwnice, upiorne lasy.

Jest w tym wszystkim coś, co przywodzi na myśl romantyzm. Groza powieści Štiftera ma w sobie coś balladowego – to w końcu świat w jakiś sposób naturalny, a mimo to przerażający. Opowieść snuta przez wiejskie ciotki Anežki, o włóczącej się po okolicy ze stadem psów Marunie, przypomina mi obłąkaną Wiktorkę z Babuni Boženy Němcovej. A równocześnie blisko jej jakoś do tych „dzikich” kobiecych postaci z powieści Olgi Tokarczuk – jak choćby do Kłoski z Prawieku i innych czasów.

Seks i polityka

Wątków i tematów w powieści Štiftera jest jednak dużo więcej. Męskich bohaterów ze wszystkich płaszczyzn czasowych łączy na przykład zwierzęca chuć. Franz Pumprle i jego ojciec są wręcz opętani myślą o seksie; nie potrafią dochować wierności, choć są świadomi, że sprawiają w ten sposób ból swoim partnerkom (tu: koszmarne flashbacki z lektury Nieznośnej lekkości bytu). Kobiety uciekają od tego w rozpacz lub w cynizm.

Dominik z kolei traktuje kobiety instrumentalnie, niczym kawałek mięsa. Jego epizod z Kristýną wydaje się ważny w kontekście dzisiejszych, tak ważnych i potrzebnych, kampanii o obopólnej zgodzie na seks – dziewczyna czuje się wykorzystana, bo tak naprawdę tego nie chciała, on jednak uważa, że skoro nie posunął się do przemocy, nie zrobił nic złego.

I jeszcze jedna ludzka właściwość, która nie zmienia się mimo czasów – podatność na manipulacje polityczne. W latach trzydziestych to oczywiście fascynacja Hitlerem i Henleinem; we współczesności wątek ten nakreślony jest bardzo delikatnie, ale również się pojawia – ojciec Dominika (mimo że sam jest przedstawicielem mniejszości romskiej, a więc zna doświadczenie „obcego”) chwali Babiša i narzeka na napływających do kraju uchodźców.

Sama kwestia romska także dochodzi w powieści Štiftera do głosu, ale przedstawiona zostaje mocno niejednoznacznie. Z jednej strony autor poświęca Romom uwagę, opowiadając historię również z ich perspektywy (Karlos i Dominik) i zwracając uwagę na dyskryminację, z którą się dziś spotykają. Z drugiej – sugeruje, że dyskryminacja ta nie jest zupełnie nieuzasadniona (Dominik sam przyznaje, że jego ziomkowie często kradną, niszczą i nie szanują własności).


Kolekcjoner śniegu nie tylko więc zabiera nas w magiczną, pełną grozy i piękna podróż przez historię XX wieku, balansując między światem martwych a żywych. Oferuje nam też tematyczne bogactwo, z którego każdy – w zależności od tego, w jakim miejscu jest i wokół czego krążą jego myśli – wybierze coś innego. Co zostanie po tej lekturze z Wami?

***
J. Štifter, Kolekcjoner śniegu, przeł. A. Radwan-Żbikowska, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2023.

A jeśli chcecie zobaczyć, jak wyglądała Šmídovna zpowieści Štiftera  zajrzyjcie np. tutaj. Nietrudno sobie wyobrazić, że w tej gromadzie dzieciarni stoją też Karlos i Adolf (oraz Josef, którego nie widać).

Okładki polskiego i czeskiego wydania pochodzą ze stron wydawców.

Komentarze

  1. Przepraszam, ale czy nie ma polskiego odpowiednika dla słowa "flashbac"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj akurat „flashback” bardzo mi pasował przez swoją dwuznaczność – to też termin używany w psychiatrii, i o ile oczywiście nie używałam go w tym znaczeniu, to moim zdaniem dzięki temu wyraźniej niż na przykład „migawka” sugeruje coś nieprzyjemnego. Staram się raczej w otwarty sposób podchodzić do języka, moim zdaniem nie zawsze zapożyczenie jest brudem, którego należy unikać. :)

      Usuń
  2. Właśnie posłuchałam sobie rozmowy Teresy Drozdy z Anną Radwan-Żbikowską, tłumaczką "Kolekcjonera śniegu" (podcast Drozdowisko). Dzieciństwo w Czeskich Budziejowicach - jakże może być ciekawe! Wszelkie pogranicza i miejsca wieloetniczne mają jakąś magię. A i tajemniczy kolekcjoner śniegu ...kim jest i dlaczego robi to, co robi? Myślę, że dla samej zagadki chciałabym sięgnąć po tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, a ja się przymierzam do wysłuchania tej rozmowy już od kilku dni, ale nie jeżdżę samochodem, rzadko gotuję, więc i do słuchania mam niewiele okazji – ogólnie jestem z tych bardziej czytających niż słuchających. :) Miałam posłuchać dziś w pociągu w drodze do Ostrawy, i zapomniałam! Może w drodze powrotnej się uda. :)

      Co do tej wieloetniczności – dzięki tym trzem płaszczyznom czasowym książka ładnie pokazuje, jak ta różnorodność, przynajmniej w naszej części Europy, na przestrzeni XX wieku malała; na skutek różnych totalitaryzmów stawaliśmy się wspólnotą coraz mniej barwną. Trochę jak w „Zdarzyło się pierwszego września” Rankova, tam też to widać.

      Usuń

Prześlij komentarz