„Ludzkie życie to nic innego jak grób. Kiedy jest pan młody, kopie pan dół, a potem zasypuje go tymi wszystkimi śmieciami… Nasze życie to nic innego jak wilgotna, bezimienna mogiła w lesie Svíb pod Königgrätz...” (s. 457).
Z każdą kolejną książką u Jaroslava Rudiša robi się jakoś szarzej, smutniej, tragiczniej. Ostatnia podróż Winterberga, pierwsza napisana po niemiecku powieść autora – hołd dla kolei, piwa, historii i Europy Środkowej – jest również przejmującą opowieścią o śmierci.
Wenzel Winterberg, stary Niemiec z Liberca, rusza w swoją ostatnią podróż – do Sarajewa – w towarzystwie wysłużonego bedekera z 1913 roku oraz swojego opiekuna, asystenta, pielęgniarza, „żołnierza armii ostatniej nadziei”, tego, który miał go przeprawić na drugi brzeg, ale okazało się, że jeszcze na to za wcześnie – Czecha Jana Krausa. Każdy z nich zabiera też w drogę swoje traumy. Winterberg – wspomnienie utraconej przed laty ukochanej, których śladów zamierza szukać. Kraus – tragiczną czechosłowacką przeszłość oraz rzesze tych, którym pomógł odejść, na czele z jedną szczególną podopieczną, swoją wielką miłością.
Piwo, kotlety i cmentarze
Jadą więc przez Europę Środkową, ten beautiful landscape of battlefields, cemeteries and ruins. Zawsze koleją, tylko koleją, bo przecież „transport autobusowy to Königgrätz komunikacji pasażerskiej”. Kłócą się z innymi podróżnymi (gdyż Winterberg łatwym współpasażerem nie jest), piją piwo, jedzą kotlety. Śpią w hotelach polecanych w bedekerze – bo, o dziwo, większość z nich zmieniła co prawda nazwę, ale po stu latach nadal stoi. Jadą, a każdy z nich trochę ucieka, a mimo tej ucieczki zmierza do prawdy o samym sobie, jak to w podróżach bywa. „I cesta může být cíl” – jak śpiewają Mňága a Žďorp.
Niesamowity jest w Ostatniej podróży Winterberga ten klimat środkowoeuropejskich miasteczek i dworców kolejowych, który zresztą Rudiš doskonale zna, sam bowiem spędza pół życia w podróży koleją (polecam śledzić pisarza na Instagramie – niektóre z tych kolejowych obrazków zapierają dech w piersiach!). I już dla niego samego warto sięgnąć po tę 600-stronicową cegłę. Ale powieść Rudiša ma o wiele więcej do zaoferowania.
„You are like Germans”
Fakt, że właśnie ten tekst Rudiša powstał w języku niemieckim, jest dosyć znamienny, bo relacje czesko-niemieckie są ważnym tematem powieści. Choć być może nie tak oczywistym i pozostającym trochę w tle. Autor rozkłada akcenty inaczej niż inni czescy pisarze zajmujący się tą kwestią, nie stawia w centrum uwagi wzajemnych win i oczyszczenia – jak choćby Radka Denemarková w Pieniądzach od Hitlera czy Kateřina Tučková w Wypędzeniu Gerty Schnirch – a sięga dalej, głębiej, do historycznych korzeni. Ukazuje pokrewieństwa i podobieństwa.
Czasem robi to z humorem. „Mali Niemcy”, mówi się żartobliwie o Czechach, i zdają się to potwierdzać słowa powieściowego chorwackiego kierowcy autobusu: „You Czechs are more Germans than Germans are Germans. You are the worst (…). You are like Germans. You just drink and make this stupid jokes all the time”. Choć tak wiele stuleci upłynęło Czechom pod znakiem nienawiści do wszystkiego co niemieckie, wygląda na to, że są do Niemców bardziej podobni, niż im się wydaje. Zresztą – czy sama relacja Krausa i Winterberga nie jest trochę figurą tego czesko-niemieckiego przyciągania i odpychania? Kraus bezustannie próbuje się uwolnić od Winterberga, uciec mu, ale jednak nie jest w stanie. Są na siebie skazani.
Ten okropny czeski humor
A „stupid jokes”? No właśnie, czeski humor to motyw, który pojawiał się już we wcześniejszych dziełach Rudiša – zawsze podszyty smutkiem. Tu autor, ustami Winterberga, mówi wprost: „Mieszkaniec Czech nie jest zabawny, jest melancholijny, często rozmyśla o śmierci, tak, tak, również o śmierci z własnej ręki, ponieważ mieszkaniec Czech wszędzie jest odrzucany, z powodu swej melancholii i tego okropnego czeskiego humoru, który jest niczym innym jak tylko smutkiem”. (Tylko z tezą o odrzuceniu bym polemizowała – bo czyż „okropny czeski humor” nie jest właśnie tym, co od lat podbija serca Polaków? 😉).
I żeby potwierdzić, że Czesi to tak naprawdę wielkie smutasy, innym ważnym tematem powieści Rudiš czyni śmierć. Jest ona wszechobecna. Jest w krajobrazie, przez który jadą bohaterowie (pola bitwy i cmentarze!). Jest w bezustannej paplaninie Winterberga, w wersji bardzo cielesnej i dotkliwej – o „zwłokach, które nie przedstawiały pięknego widoku” opowiadał bohaterowi jego ojciec, dyrektor krematorium. Jest we wspomnieniach Krausa – jako słabnięcie, niknięcie, odpływanie. I jest też w kolejowych metaforach Winterberga („nad lękiem przed śmiercią i nad samą śmiercią można przerzucić tory”). Wszyscy siedzimy w pociągu, który zmierza gdzieś w przepaść. A Rudiš pisze o tym w tym kolejowym, hipnotycznym rytmie.
Winterberg jak stryj Pepin
Nie bez powodu niektórzy czescy krytycy porównywali Winterberga do hrabalowskiego stryja Pepina. Powieść Jaroslava Rudiša znów ma w sobie wiele ze środkowoeuropejskiego ducha spod znaku Hrabala i Haška – są nieskończone monologi, anegdoty, włóczęga, jest tragizm i komedia oraz piwo, które zagłusza ból istnienia.
Czesi – najzabawniejszy i najsmutniejszy naród na świecie.
***
J. Rudiš, Ostatnia podróż Winterberga, przeł. Małgorzata Gralińska, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2021.
Hm, konto na Instagramie wyświetla się jako prywatne.;(
OdpowiedzUsuńCieszy mnie Twoja pozytywna recenzja i bawią cytaty, bo książka czeka od jakiegoś czasu na swoją kolej. Mam nadzieję, że też mi się spodoba.;)
Oj! To nie zdawałam sobie sprawy, myślałam że jest dostępne dla wszystkich. Szkoda. Zostaje w takim razie jeszcze Facebook, niektóre materiały autor publikuje i tu, i tu, choć na fb, jak to na fb, więcej linków, informacji o spotkaniach itd.: facebook.com/jaroslavrudis
UsuńCo do samej powieści, może z recenzji to aż tak mocno nie wybrzmiewa, ale dla mnie jedna z najważniejszych czeskich (mimo że powstała w języku niemieckim) książek ostatnich lat. Niech Cię nie zwiedzie objętość, bo czyta się błyskawicznie.
I dobrze, że cytaty bawią, bo przy całym tragizmie tej książki, zgodnie z tą rudišovską ideą czeskości, faktycznie jest tu sporo śmiechu. Sama postać Winterberga ma zresztą w sobie duży ładunek komizmu. :)
Cieszę się, że znów pojawiłaś się tutaj :-).
OdpowiedzUsuńKolejowa melancholia... Nie przypominam sobie, żebym czytała jakąś książkę z tym motywem (jako głównym), choć o podróżowaniu (w przestrzeni, czasie i jednocześnie w głąb siebie, czy o życiu jako podróży) już całkiem sporo.
Zajrzałam na Facebooka pisarza i rzeczywiście zdjęcia są genialne! Będę teraz inaczej patrzeć na podróżowanie pociągiem - to może stać się tematem ciekawego zdjęcia. Jedną z moich największych przyjemności życiowych jest podróżowanie pociągiem z książką w ręku. Już chciałabym wsiąść do pociągu byle jakiego, ale zamiast kamyka zielonego trzymać w ręku np. "Ostatnią podróż Winterberga". Będzie to możliwe (po ponad dwuletniej przerwie) dopiero latem.
Dzięki, Awito! Ciężko było mi się ostatnio na czymkolwiek skupić, nie tylko przez wojnę, ale i problemy osobiste. Ale zawsze wracam i zawsze wracać będę. :)
UsuńCo do kolei, myślę, że ma ona rzeczywiście pewien romantyczny urok, który czyni ją świetnym literackim tematem – myślę, że jeśli pogrzebać, to w historii częściej eksploatowanym, niż nam się zdaje. Ja również bardzo lubię podróżować pociągiem z książką. O ile oczywiście warunki w przedziale/wagonie są sprzyjające – z takim rozwrzeszczanym gadułą jak Winterberg z pewnością nie byłabym się w stanie skupić na czytaniu. ;)
A skąd u Ciebie tak długa przerwa w podróżowaniu koleją? Czemu najbliższa okazja dopiero latem?
Nie podróżowałam w związku z COVID-em, a najbliższy wyjazd to na krótki urlop (na Mazury). Jestem równie zapracowana jak Ty, zapewne
Usuń- pracuję w organizacji pozarządowej pomagającej dzieciom niepełnosprawnym; właściwie to ją prowadzę :-).
Ale może wcześniej uda mi się pojechać (pociągiem) do Krakowa na wystawę o kotach do muzeum sztuki japońskiej? Uwielbiam motyw kota w literaturze i sztuce :-): https://manggha.pl/wystawa/ja-kot
Mam nadzieję, że będziesz niedługo w Warszawie, bo zbliżają się targi książki i Big Book Festival.
Pozdrawiam serdecznie.
Ooo, to piękną masz pracę! I bez porównania więcej wartą niż wszystkie te moje wypociny. :) Podziwiam bardzo. Ale mam nadzieję, że uda Ci się wyrwać gdzieś na chwilę. O tej kociej wystawie w Mandze słyszałam, chyba fajna. :)
UsuńCo do Warszawy – nie jestem pewna, niestety. :( Terminy i targów i Big Booka niezbyt mi pasują, bo pod koniec maja oddaję duże zlecenie, a w niedzielę 26 czerwca muszę już być w Pradze w związku z Kongresem Światowej Bohemistyki Literaturoznawczej. Targi wydają się na razie bardziej realne, ale wszystko zależeć będzie od pracy. W Warszawie jednak bywam dość często, bo mam tam rodzinę, więc innych, niekoniecznie literackich okazji na pewno nie braknie. :)