Bez wzruszenia i zachwytu o rzekomym arcydziele - "Malowany welon", William Somerset Maugham

Ilekroć przeglądam opinie na temat Malowanego welonu mam wrażenie, że to nie ta sama książka, którą ja czytałam. Już widniejące na okładce entuzjastyczne kawałki z "New York Times" i "Spectator" o tym, jakim to wspaniałym dziełem sztuki jest ta powieść Maughama, budzą mój niepokój, cała armia zachwyconych czytelników sprawia zaś ostatecznie, że czuję, jakby coś było ze mną nie tak.

Sama historia, owszem, jest niezła. Kitty jest rozkapryszoną, płytką i głupią panienką z dobrego domu. Walter, którego zostaje żoną, to człowiek nieśmiały, cichy i nieporadny towarzysko. Nie miałby u niej szans, gdyby nie nagłe zagrożenie, że siostra Kitty, siedem lat młodsza i do tego brzydsza (!) wyjdzie za mąż wcześniej. Po desperackim, pospiesznym ślubie para wyjeżdża do Chin, gdzie Walter pracuje jako bakteriolog. Tam Kitty szybko nawiązuje romans z miejscowym zastępcą gubernatora. Kiedy zdrada wychodzi na jaw, Walter daje jej do wyboru rozwód – pod warunkiem, że jej kochanek weźmie winę na siebie, rozwiedzie się z żoną i poślubi Kitty – albo wyjazd z nim do Mei-tan-fu, gdzie panuje epidemia cholery. Okazuje się, że wbrew nadziejom Kitty bawidamkowi Charlie'mu wcale niespieszno do ślubu z nią, toteż wiarołomnej żonie pozostaje tylko druga opcja. Dopiero w samym sercu zarazy ma się nauczyć prawdziwego życia, jakże innego niż dotychczasowy barwny teatrzyk, w którym główną rolę grała ona i jej zachcianki.

Wszystko to jednak napisane jest językiem tak drętwym, napuszonym, sztucznym, że miejscami aż boli. To, co zgrzytało mi już cztery lata temu, przy pierwszej lekturze tej książki, teraz raziło sto razy bardziej. Znów musiałam znosić Kitty sześć czy siedem razy „ledwie powstrzymującą się od krzyku” w chwilach zupełnie tego nie tłumaczących, śledzić papierowe dialogi i nawet to, co miało wzruszać, budziło raczej moje politowanie. Chyba tylko jedna scena, jeden motyw wywołał u mnie większe emocje – „A zdechł właśnie pies” Waltera. Zakończenie – z założenia pewnie triumfalne – było wymuszone, przemiana Kitty zupełnie nie przekonywała, podobnie zresztą jak sama jej postać. Czasem przemykało mi przez myśl, że skoro świat jest tu widziany oczyma tej bohaterki, może miał być z założenia opowiedziany tak płytko i beznamiętnie... Ale nie, moim zdaniem ta powieść jest po prostu napisana nieudolnie. Co z tego, że czyta się lekko, skoro pozostaje niesmak?

Natomiast nakręcony na podstawie tej książki film jest podobno doskonały – i nie dziwi mnie to, historia jest naprawdę dobra, a dzięki odpowiedniej oprawie wizualnej i dźwiękowej na pewno można z tego zrobić cudeńko. Chętnie tę ekranizację obejrzę, ale do książki już raczej nie wrócę.

***
W.S. Maugham, Malowany welon, wyd. Świat Książki, Warszawa 2007.

Komentarze

  1. Zaskoczyłaś mnie. Ja odwrotnie, książkę uważam za całkiem udaną, natomiast film to dla mnie dno. Książka ciekawie budzi rodzące się przebudzenie kobiety w dziewczynce, zakończenie już wali po oczach feminizmem. A film sprowadzono do smętnej historii miłosnej, której w książce zwyczajnie nie było. Ale wiesz, musiałabym przeczytać ją po raz drugi, żeby się przekonać, czy faktycznie była dennie napisana ze sztucznymi dialogami, jednak jest to książka na raz i nie miałabym ochoty do niej wracać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezbyt fortunnie, ale w tym przypadku zaczęłam znajomość od filmu. Książka dopiero przede mną. I o ile o obrazie kinowym również słyszałam wiele dobrego, to pisarstwo Maughama nie zbiera współcześnie zbyt pozytywnych opinii. Albo to ja trafiam tylko na te krytyczne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Maugham pokazowo zmarnował taki temat, jakim jest życie Gauguina, tego się nie wybacza:P Czyta się go, jakby się przeżuwało kawałek tektury.

    OdpowiedzUsuń
  4. Naia - uffff... w końcu ktoś napisał opinię bardzo podobną do mojej ;) Zmęczyła mnie ta książka okrutnie. Oto, co napisałam w odpowiedzi na zapytanie "Dlaczego nie podobała Ci się ta książka?": Pomysł też mi się wydawał ciekawy, ale wykonanie marne. Tak przeciętne, typowe, stereotypowe, nic świeżego, ciekawego. Dialogi sztuczne, wydarzenia mało realistyczne, przeciętny warsztat. Książka aż denerwująca swoją przeciętnością, a siląca się na coś "wyższej klasy".

    Zacofany - tektura... coś w tym określeniu jest ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie był to niezły portret dość głupiego dziewuszyska. Najbardziej podobało mi się to, że po wielkim przełomie i bolesnych przemyśleniach, przy pierwszej okazji znów wskoczyła do łóżka ze swoim loverboyem.
    W tym kontekście zakończenie z jego dętym feminizmem odbieram raczej jako ironiczne:).

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja nie czytałam tej książki, ale bardzo częśto zdarza mi się nie widzić w książce nic ciekawego, pomimo, że inni się nią zachwycają.

    OdpowiedzUsuń
  7. O, więc jednak aż takim dziwolągiem nie jestem? :)

    Kornwalio, film obejrzałam wczoraj wieczorem i rzeczywiście, relacje między Kitty a Walterem zostały przesadnie zmelodramatyzowane, wyszła przez to dość luźna interpretacja książki... Ale ogólnie nie było źle; nie był to film godny aż takich pochwał, z jakimi się spotykałam, ale pod pewnymi względami wydał mi się głębszy i ciekawszy od książki.

    Maiooffko, to chyba jakoś dziwnie szukamy, skoro ja z kolei wszędzie widziałam tylko głosy na tak :) jeśli są jednak i negatywne opinie, to pocieszające, że nie jestem jedyna. A Tobie jak się film podobał?

    Zacofany.w.lekturze, zapamiętam więc, aby i od "Księżyca i miedziaka" trzymać się z daleka :) obawiam się zresztą, że ogólnie od Maughama będę już stronić, bo rzeczywiście, masz rację z tym przeżuwaniem tektury.

    Ksiazkowo, faktycznie wygląda na to, że wrażenia miałyśmy bardzo podobne, zgadzam się z tym co napisałaś. Mogło być coś dobrego, a wyszło niezbyt głębokie, drętwe czytadło.

    Iza, bo mnie to właśnie tak wygląda, jakby żadnej przemiany tak naprawdę nie było, niby taka się zrobiła z niej współczująca i wrażliwa kobietka i niby żałowała potem tego, co zrobiła z Charliem, ale ja w niej cały czas widzę tę głupiutką laleczkę z pierwszych stron, zupełnie mnie nie przekonała. Może i masz rację, może zakończenie miało być ironiczne... ale ja bym i tak najchętniej wyrzuciła z tej książki wszystko to, co działo się już po wyjeździe Kitty z Mei-tan-fu ;)

    Maya, masz więc najwyraźniej unikatowy gust :) ja z reguły kiedy przeczytam coś, co wszyscy chwalą, a mnie się nie podoba, czuję się nieswojo, doszukuję się rzeczy, które mogły mi umknąć, zastanawiam się, co inni w tej książce widzą, a co być może i ja powinnam była dostrzec. Stąd ta ostrożność i tym razem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie czytałam, ale film oglądałam, tylko dość dawno. Pamiętam z niego ładne zdjęcia... i hmmm... to wszystko. Tzn. pamiętam dobrze, na czym polegała fabuła, ale żadne emocje we mnie nie zostały i chyba w trakcie oglądania też ich za dużo nie było. Może dlatego nigdy mnie do pierwowzoru nie ciągnęło.

    OdpowiedzUsuń
  9. Eee tam, czytać o rozpuszczonych pannicach jest nudno, zwłaszcza, że jak sama piszesz z powieści żadne dzieło

    OdpowiedzUsuń
  10. Lilybeth, skoro więc film nie zrobił na Tobie wrażenia, to wydaje mi się, że książka tym bardziej nie zrobiłaby.

    Śmietanko, dokładnie ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Naiu,
    ten brak przemiany, czy tez pozorna przemiana, był właśnie dla mnie plusem. Bardzo to prawdziwe spostrzeżenie, że większość ludzkich "przemian" to pozory.

    Już po ukazaniu się Twojej notki surfowałam trochę po blogach anglojęzycznych.wszędzie jednoznaczne zachwyty nad językiem, czyżby więc coś z tego języka zostało zgubione w tłumaczeniu?

    OdpowiedzUsuń
  12. Iza - może masz rację, nie patrzyłam jakoś na to wcześniej w ten sposób. Może na siłę szukałam w osobowości Kitty czegoś, czego tam nie było i z założenia być nie miało, przeceniłam ją. Ciekawa koncepcja. Tym bardziej, że w filmie wszystko zostało poprowadzone inaczej, tak, jak spodziewałabym się tego w książce, tak jakby twórcom też nie podobało się oryginalne zakończenie. (Czyżby dlatego, że podobnie jak ja go nie zrozumieli?). Dzięki wielkie za ten nowy punkt widzenia.

    Co do języka... Dziwią mnie te zachwyty, bo choć oczywiście tłumaczenie mogło bardzo tej książce zaszkodzić, to wydaje mi się, że aż tak totalnie jej zepsuć nie mogło. Może z ciekawości zajrzę kiedyś do oryginału, jak będę mieć czas, ale póki co - o ile w kwestii zakończenia jestem teraz skłonna zwrócić Maughamowi honor, o tyle języka wciąż mu wybaczyć nie mogę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Absolutnie wszystko z Tobą w porządku! Miałam dokładnie takie same odczucia, zagłębiając się w lekturze "Malowanego welonu". Również opis niebezpiecznej ekspedycji do chińskiej prowincji, jaki wydawca zamieścił na obwolucie książki („W tym niezwykłym miejscu kobieta powoli i boleśnie uczy się prawdziwie kochać”) sprawił, iż odniosłam wrażenie, że przeczytałam inną powieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko dowodzi, że opisom wydawców nie należy ufać :) Cieszy mnie, że jest więcej osób, które podobnie jak ja oceniły tę lekturę - i że jednak wszystko ze mną OK ;-)

      Usuń

Prześlij komentarz