Moja historia nie jest niezwykła – miałam kilkanaście lat, kiedy po raz pierwszy przeczytałam Buszującego w zbożu i z miejsca pokochałam Holdena Caulfielda. Zżyłam się z nim jak z żadnym innym książkowym bohaterem, żałowałam, że nie jest prawdziwy, chciałam go mieć za przyjaciela. Nie potrafiłam dokładnie powiedzieć, dlaczego. Jego wrażliwość, szczerość, emocjonalność („Lubię, kiedy się ludzie czymś szczerze przejmują”)? Rycerski stosunek do małej Jane Gallagher? Nieskrywane uwielbienie dla małej siostrzyczki Phoebe i zmarłego brata Alika? I te niekończące się monologi, w których mówił o świecie tak pięknie i prosto, że aż chciało się z nim porozmawiać i zwierzyć z własnych problemów...
Moja historia nie jest niezwykła, bo choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, tysiące młodych ludzi poczuło się po tej lekturze tak jak ja. Dla wszystkich zahukanych, niepewnych, nieśmiałych Holden był bohaterem, który odważnie wypowiada wojnę światu, odmawia potulnego wejścia w formy, w które jest wciskany, mimo przylepionego do twarzy papierosa i pozowania na dorosłego patrzy na świat oczyma dziecka i nie chce dorastać. Ale nie tylko dlatego budzi sympatię. Mimo ostrych słów krytyki na temat otaczających go ludzi ten młody buntownik ma w sobie niespotykane pokłady ciepła. Kocha ludzi. Niestety bez wzajemności.
Jest bliższy czytelnikowi też dlatego, że przemawia językiem nastolatka, bardzo prostym i dosadnym. Tak dosadnym, że Salinger bał się o jego odbiór. Nie ze względu na cenzurę, choć bolało go, że rodzice i nauczyciele mieliby chować przed dziećmi jego powieść; przede wszystkim ze względu na swoich bliskich i przyjaciół. „Pragnął, by wszyscy zrozumieli, że chciał napisać dobrą książkę. Nie bestseller, ale dobrą książkę” [1].
Holden Caulfield istniał naprawdę...
I napisał. Szybko stała się kultowa, młodzi ludzie nosili ją wszędzie przy sobie, „zaraźliwe ukąszenie Caulfielda” objęło cały kraj. „Holden Caulfield był Jamesem Deanem przed Jamesem Deanem, był cool, zanim modne stało się słowo >>cool<<” [2]. Dał podwaliny rewolucji obyczajowej i Beat Generation. Krytycy oszaleli. „Pierwsze pełnokrwiste stworzenie, jakie wyłoniło się z oparów radioaktywnego pyłu” – pisali o Caulfieldzie. Był na ustach wszystkich, łącznie z wielkimi nazwiskami amerykańskiej literatury, takimi jak Faulkner i Hemingway.
Autor Buszującego w zbożu znalazł to, czego wielu pisarzy na próżno szuka przez całe życie – klucz do serc czytelników. Na jego sekret składa się wiele rzeczy, przede wszystkim jednak to, że głos Holdena jest głosem Salingera, a stworzony bohater jest dla autora czymś więcej niż jego alter ego. „Mówił, jakby Holden naprawdę istniał” – wspomina pisarka Leila Hadley. Buszujący to niezwykle osobista książka, a jej pisanie było sposobem na oczyszczenie się ze wspomnień nieszczęśliwych – choć opływających w dostatki – lat dziecięcych. „Moje dzieciństwo niewiele się różniło od tego, które przypisałem chłopcu w książce. Poczułem naprawdę wielką ulgę, mogąc o tym powiedzieć innym” – pisał Salinger.
…i był skrzywdzonym przez wojnę chłopcem...
Jest to jednak nie tylko opowieść o nie pogodzonym ze światem nastolatku, a Salinger nie leczył się tylko z problemów dzieciństwa. Leczył się także z dużo poważniejszego urazu – wojennej traumy. „Salinger odnalazł Holdena na europejskich polach bitew” – pisze Andy Rogers, według którego nastoletni Caulfield ma więcej wspólnego z wojennym weteranem niż z wyalienowanym chłopcem. Ma na głowie siwe włosy i udaje w miejscach publicznych sam przed sobą, że dostał kulkę w brzuch. To znak tajemnicy, którą nosi – krzywdy i tragicznych wspomnień, jakie musiał przełknąć i schować głęboko w sobie dla lepszego samopoczucia innych. „Nagle rozpłakałem się, ale nie mogłem powstrzymać łez. Płakałem cichutko, żeby nikt nie słyszał, ale płakałem” [3].
W końcu pisał Buszującego, mając jeszcze przed oczami wojenną grozę. Pierwsze sześć rozdziałów nosił przy sobie jak talizman, który miał go ocalić. Gdzieś w głębszych warstwach powieści, pod falą młodzieńczej, dosadnej krytyki, wibruje wściekłość i niemoc. To ona dochodzi do głosu, kiedy po śmierci chorego na białaczkę Alika – czyżby symbolizującego wojenne ofiary, w tym bliskich przyjaciół Salingera? – Holden zamyka się w garażu i rozbija pięścią wszystkie szyby w oknach.
Po powrocie z piekła nie można już patrzeć na świat jak dawniej. Każde ciało przywodzi na myśl zwęglonego trupa, z nozdrzy nie znika zapach spalonego ludzkiego mięsa, a człowiek wydaje się przyczajoną bestią. Wszystkie małe niedociągnięcia rażą w tym świetle jeszcze bardziej, wszelki fałsz i hipokryzja stają się nie do zniesienia. Holden cierpi. Miota się między miłością do ludzi a tym skumulowanym gniewem, mroczną stroną jego natury.
...którego gniew wyczuwali mordercy
Właśnie te złe wibracje odebrali Mark David Chapman, John Hickley i Robert Bardo, trzej zamachowcy, którzy działali pod wpływem Buszującego w zbożu. Pierwszy w imię ideałów Holdena zastrzelił Johna Lennona, drugi zaplanował zamach na prezydenta Reagana, trzeci pozbawił życia aktorkę Rebeccę Schaeffer. „Zamachy i próby zamachów nie są dziełem przypadku; są wyrazem przerażająco przenikliwej interpretacji powieści – mordercy wyczuwają w niej podskórną powojenną wściekłość i przemoc” [4].
Absurdem byłoby mimo to sądzić, że Holden miał w sobie zalążki mordercy. Choć wiele razy wyraża swoją wściekłość i chęć rozwalenia komuś łba lub wypchnięcia go z okna, wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę, że nie byłby do tego zdolny. Momenty wzburzenia nie przekreślają jego głębokiej wiary w ludzkość. Sam Chapman zresztą „oczyszcza” go częściowo z zarzutów, tłumacząc: „Nie chciałem nikogo zabijać i naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Walczyłem przeciw tej mojej drugiej naturze przez długi czas (...). Jestem pewny, że moja lepsza natura to Holden Caulfield, główny bohater książki. A ta zła to Szatan” [5].
***
Dziś rozumiem, za co pokochałam Holdena – za braterstwo doświadczeń i podobne spojrzenie na rzeczywistość. Salinger pisze o swoim bohaterze tak: „Holden przyszedł na świat nie tylko silnie uzależniony od piękna, lecz także przeszyty nim na wskroś” [5]. I to sprawia, że współczuje się mu i rozumie się go. Ideały, które boleśnie roztrzaskują się w zderzeniu z rzeczywistością, miłość do ludzi, która pozostała nieodwzajemniona, niemożność pogodzenia się z tym, że dzieci dorastają i tracą czystość spojrzenia; pragnienie ratowania ich – pragnienie bycia strażnikiem w zbożu. I jeszcze ta straszna samotność, bo choć tak wielu czytelników odnalazło w Holdenie samego siebie, w powieści jest on sam, sam jak palec. „Nagle poczułem się okropnie samotny. Prawie że miałem ochotę umrzeć” [6].
Każdy jest mniej lub bardziej poharatany. Każdy na jakimś etapie życia czuje się nieodwracalnie okaleczony. I każdy szuka ratunku. Niesie go w pewnym stopniu Buszujący w zbożu. Trudno powiedzieć jakim sposobem – wiesz, że ten cień nadziei na końcu nie jest lekiem na całe zło. Po prostu czujesz się uleczony na bardzo głębokim, nieartykułowanym poziomie [7].
To jest klucz do zrozumienia. Dla niektórych Buszujący to po prostu zbitek wariackich monologów jakiegoś chłopca, który pije, pali i zamawia do hotelu prostytutkę. Ale jeśli tylko czujesz się w głębi serca podobnie poharatany, jeśli chodziły ci kiedykolwiek po głowie myśli, które wypowiada Holden, jeśli w podobny sposób widzisz świat i czujesz, że nie tak to powinno być – zrozumiesz.
***
J.D. Salinger, Buszujący w zbożu, przeł. Maria Skibniewska, wyd. Iskry, Warszawa 2004.
Cytaty:
[1] D. Shields, S. Salerno, Salinger, przeł. Hanna Baltyn-Karpińska, Malwina Zaremba-Skulimowska, wyd. PWN, Warszawa 2014, s. 224.
[2] Dz. cyt., s. 257.
[3] J.D. Salinger, Buszujący w zbożu, przeł. Maria Skibniewska, wyd. Iskry, Warszawa 2004, s. 189.
[4] D. Shields, S. Salerno, s.575.
[5] Dz. cyt., s. 481.
[6] Dz. cyt., s. 252.
[7] J.D. Salinger, s. 50.
[8] D. Shields, S. Salerno, s. 241.
Fotografie:
[1] SethBahl / Foter.com / CC BY-NC
[2] Gayle Nicholson / Foter.com / CC BY-SA
[3] Hablando del asunto / Foter.com / CC BY-NC-SA
Jakoś nie polubiłem Holdena, pewnie dlatego że poznałem go dopiero na stare lata, kiedy już zdążyłem zapomnieć o własnych rozterkach wieku dojrzewania :-)
OdpowiedzUsuńMożliwe :) Jedni dorastają szybciej, drudzy wolniej, a jeszcze inni nie dorastają nigdy – jak Salinger. I ja, dlatego wciąż Holdena uwielbiam :)
UsuńNie przeczytałam ani słowa z Twojej recenzji, bo nie chcę się niczym sugerować, ale cieszę się, że tekst jest, bo wrócę do niego po "Buszującym" :)
OdpowiedzUsuńTo taka recenzja-nie recenzja, ale słusznie, nie sugeruj się. Będzie tu na Ciebie czekać :)
UsuńCzytałam lata temu, już niewiele pamiętam z tej książki. W wolnej chwili chętnie ją sobie przypomnę ;)
OdpowiedzUsuńA stosunek do głównego bohatera? Bo większość ludzi zapamiętuje albo gwałtowną sympatię albo gwałtowną niechęć. Ciekawa jestem, w której jesteś „drużynie” :)
UsuńCzytałam Buszującego bardzo dawno temu i miałam głębokie przemyślenia jeśli chodzi o tytuł i tę całą metaforę z łapaniem dzieci w zbożu. Pamiętam, że Holden mnie z jednej strony denerwował, a z drugiej go podziwiałam. Myślę jednak, że powinnam sobie powtórzyć Salingera. Zdecydowanie. Dzięki za bardzo fajny tekst:)
OdpowiedzUsuńCzyli jesteś „pół na pół”? To ciekawe, myślałam, że budzi tylko skrajne emocje, albo bardzo „na tak” albo bardzo „na nie” :) Ja też czułam już potrzebę odświeżenia sobie tej lektury i było cudownie, poczułam się, jakbym po latach spotkała się z ulubionym kumplem. Więc polecam :) i pozdrawiam!
UsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń