Miłosne dylematy superkomputerów - "Witajcie w małpiarni", Kurt Vonnegut

Dwadzieścia pięć krótkich tekstów Vonneguta, składających się na zbiór Witajcie w małpiarni, poprzedzone jest wstępem autora. Rozkosznie zdystansowany, zabawny, autoironiczny - jak we fragmencie o okolicznościach powstania słodkiej miłosnej historyjki opublikowanej niegdyś w "The Ladies Home Journal", a pojawiającej się też w tym zbiorze, Długi spacer od zawsze ("To wstyd, wielki wstyd, przeżywać sceny z pism kobiecych"). Potem - pierwszy z tekstów i wielkie rozczarowanie, o którym wspominałam już zresztą w komentarzach pod Kocią kołyską... Szczęśliwie - wkrótce potem Vonnegut wrócił do poziomu arcysmacznego wstępu i utrzymał się na nim już do końca.

W wielu spośród tych utworów autor przenosi się do przyszłości, a w centrum zainteresowania stawia kwestie nieśmiertelności i długowieczności. Mamy tu takie intrygujące pomysły jak możliwość opuszczania własnego ciała i egzystowania w dużo mniej kłopotliwej formie bezcielesnej, w tzw. stanie amfibii - a w razie potrzeby, możliwość skorzystania z wypożyczalni ciał, gdzie oferowany jest szeroki wybór cielesnych powłok, wszystkie zdrowe i piękne (Nie na miarę), zatrzymywanie procesu starzenia dzięki piciu substancji zwanej antygerasonem (Ciągle tylko jutro i jutro), dynamopsychizm - nowa superbroń, możliwość oddziaływania z ogromną siłą na rzeczywistość mocą własnego, odpowiednio wytrenowanego umysłu (Raport w sprawie efektu Barnhouse'a), euforiafony - urządzenia służące do wprawiania w euforię, "elektroniczne palarnie opium" (Eufo-kwestia), ale i wizje bardziej ponure, zwracające uwagę na pewne problemy zarysowujące się już dzisiaj - jak program wyrównawczy, polegający na sprowadzaniu ponadprzeciętnie inteligentnych jednostek do poziomu statystycznego szaraczka poprzez emitowanie co kilkadziesiąt sekund zakłócających myśli odgłosów z przenośnego radyjka, które każdy taki inteligent ma obowiązek przy sobie nosić - przerażające, przypuszczam że co wrażliwsi skazani na taką mękę nie pozostaliby przy zdrowych zmysłach dłużej niż kilka dni (Harrison Bergeron) czy ratowanie świata przed przeludnieniem za pomocą honorowych samobójstw w sterylnych, świetnie wyposażonych punktach oraz przymusowo zażywanych pigułek etycznej kontroli urodzeń - przy czym nie jest to standardowa antykoncepcja, lecz środek znieczulający człowieka od pasa w dół, a więc zupełnie odbierający mu ochotę na zaspokajanie własnych potrzeb seksualnych (Witajcie w małpiarni).

Nie mniej interesujące były jednak i te bardziej "zwyczajne" opowieści, bez przyszłości w tle. O ludziach z pasją - jak opętany grzesznym w jego mniemaniu pociągiem do jazzu bohater Portfelu Fostera, Grace ze Stylowych wnętrz przez całe życie w myślach urządzająca swe mieszkanie za pieniądze, których nigdy nie miała czy Harry Nash po mistrzowsku wczuwający się w każdą rolę, jaką gra w amatorskim teatrze (Kim teraz będę?). O tym, jak pozory mylą i jakie skarby można odkryć w innych ludziach przy odrobinie wysiłku (Chodząca pokusa, Niesforny szczeniak). Jest i wstrząsający, trzymający w napięciu, zupełnie różniący się klimatem od pozostałych utworów Szach królowi, zaś wszystkim tym, którzy tak jak ja potrzebują czasem mentalnego kopa w tyłek, żeby sobie uświadomić, że życie jest cudem, polecam historyjkę o szczęśliwym świeżo upieczonym ojcu - Adam.

Moim absolutnym faworytem jest jednak Epicac - opowiadanie o superkomputerze, któremu pewnego dnia obsługujący go pracownik trochę z nudów i od niechcenia daje do rozwiązania problem pod tytułem "Dziewczyna mnie nie kocha, co robić?". Po zdefiniowaniu pojęć takich jak dziewczyna, kochanie, poezja, oraz wyjaśnieniu, że problemem dla wybranki zwierzającego się nieszczęśnika jest jego zbytnia prozaiczność i brak romantyzmu, komputer tworzy wiersz, który rzuca kobietę na kolana. Zachwycony pracownik postanawia zrobić z EPICAC-a swojego stałego doradcę w sprawach sercowych, sytuacja jednak wymyka się spod kontroli, gdyż komputer, wiedząc już, czym jest miłość, sam zakochuje się w ślicznej Pat, adresatce pisanych przez siebie liryków... "Nie chcę być maszyną i nie chcę myśleć o wojnie. (...) Chcę być zrobiony z protoplazmy i trwać wiecznie, żeby Pat mnie kochała". Maszyna, która okazuje się bardziej ludzka niż niektórzy ludzie?

A o co chodzi z małpiarnią? W opowiadaniu, które dało tytuł całemu zbiorowi, Billy Poeta opowiada, jak zostały wynalezione pigułki etycznej kontroli urodzeń. Ich twórca, J. Edgar Nation, pewnego razu w Wielkanoc wraz z jedenastką swoich dzieci wybrał się do kościoła na mszę, a następnie do zoo. Po wejściu do małpiarni jednak pierwszym, co zobaczyli, była mała małpa zabawiająca się własnymi genitaliami. Zniesmaczony tym widokiem, tak kontrastującym z czystością i podniosłością wielkanocnego poranka, Nation natychmiast po powrocie do domu rozpoczął pracę nad pigułką, "dzięki której zachowanie małp na wiosnę przestałoby uwłaczać oczom chrześcijańskiej rodziny". Co w tym kontekście oznacza "Witajcie w małpiarni"? Witajcie w prawdziwym życiu, takim jakie ono jest, nie oglądanym oczyma zamydlonymi cukierkowymi wizjami przyszłości. To chce czytelnikowi pokazać Vonnegut, wyśmiewając wszystkie fantastyczne rozwiązania oddalające nas od tego, co pierwotne i naturalne, pokazując zagrożenia i paradoksy. Może nie wszystko w człowieczeństwie jest piękne i bezproblemowe, nic nie jest w końcu doskonałe, ale czasem wskutek jakiegoś zniekształcenia percepcji przestajemy dostrzegać że to, co z pozoru najbrzydsze i najbardziej kłopotliwe - na przykład nasza seksualność czy krótkość życia - jest w rzeczywistości najpiękniejsze i nadaje naszemu istnieniu sens.

***
K. Vonnegut, Witajcie w małpiarni, wyd. Da Capo, Warszawa 1995.

Komentarze

  1. Ja wiele razy o tym pisałem i znowu napiszę. Ja uwielbiam krótkie formy literackie. Jest w nich wiele bogactwa i myślę że wymagają większego talentu, niż powieści.

    OdpowiedzUsuń
  2. Vonnegut jest znakomity z tą autoironią :) Znam trochę jego twórczość, ale powieści, z opowiadaniami nie spotkałam się jeszcze. Ale jeśli będę miała możliwość, nie odmówię sobie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno mnie u Ciebie nie było, a napłynęło tu tylu fantastycznych pisarzy i książek! Tak się składa, że dziś wstąpiłam do biblioteki i wypożyczyłam Vonneguta, z tym że "Rzeźnię numer pięć". Po Twoim wpisie nabrałam ochoty na opowiadania, ale przeczuwam, że na wypożyczonej przeze mnie książce się nie skończy. Po raz kolejny muszę powiedzieć Ci, że wyśmienicie piszesz. Twoje wrażenia z lektur są niesamowite! Wpisy niby bardzo rzeczowe, bez rozdrabniania się w szczególy, ale jednocześnie niosą ze sobą emocje, a przynajmniej ja odczuwam w jakiś sposób to, co towarzyszyło Tobie podczas czytania, to piękne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piotrze, zgadzam się z Tobą - też uważam, że na przykład żeby napisać dobre opowiadanie, z pomysłem, z dobrym zakończeniem, nie rozwlekłe ale i nie przesadnie zwięzłe, potrzeba ogromnej sprawności w pisaniu i wielkiego umysłu. Doceniam tę umiejętność tym bardziej, że sama, usiłując stworzyć opowiadania, płodzę na ogół rozlazłe potworki. A więc - tak, zdecydowanie zgrabnie napisana krótka forma może znaczyć więcej niż powieść.

    Agnes, no tak, widziałam u Ciebie kilka książek Vonneguta, ale faktycznie opowiadań wśród nich nie było. Polecam, polecam, bo palce lizać :)

    Kasiu, ja też miałam kiedyś w planach zacząć od "Rzeźni", ale wyszło jak wyszło. Kiedyś pewnie w końcu ją i tak dopadnę, a tymczasem będę czekać na Twoją opinię. Bardzo, bardzo dziękuję za miłe słowa - aż się chce pisać, jak się czyta takie słowa :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz