Zbawienne konstelacje cudów - "Dziewczynka w zielonym sweterku", Krystyna Chiger, Daniel Paisner

Niewiele do tej pory czytałam wspomnień z czasów wojny, dotyczących Holokaustu, książka Krystyny Chiger była więc dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. I wrażenie, muszę przyznać, zrobiła ogromne.

Autorka opowiada najpierw skrótowo o okresie przed wybuchem wojny, kiedy to jej rodzina mieszkała w obszernym lokum w lwowskiej kamienicy i opływała w dostatek, a następnie – czas okupacji radzieckiej na początku wojny oraz, od roku 1941, okupacji niemieckiej, kiedy to Chigerowie umieszczeni zostali w getcie. Wreszcie, po ostatecznej likwidacji getta – ponad rok spędzony z rodzicami, bratem Pawełkiem i kilkoma innymi Żydami w ukryciu w kanałach, pod opieką Polaka Leopolda Sochy.

Czytając Dziewczynkę w zielonym sweterku wiele razy nie mogłam uwierzyć, raz, oczywiście – że można było żyć w takich warunkach, w ciemności, w ciasnocie, wśród robaków i szczurów, tyle czasu, a nawet donosić ciążę i urodzić dziecko w kanale jak Weinbergowa, i nie tracić mimo wszystko nadziei, a dwa – jak wiele było w historii Chigerów szczęśliwych zbiegów okoliczności, dzięki którym udawało się tym ludziom wyjść z opresji. Tyle razy ocierali się o śmierć! To było chwilami zupełnie jak – wybaczcie porównanie, jeśli jest nie na miejscu – śledzenie filmu akcji, w którym raz po raz bohater „w ostatniej chwili” rozbraja bombę, wyskakuje z mającego wybuchnąć budynku, uskakuje spod kół samochodu itd. itp. i oczywiście zawsze budzi to lekkie rozbawienie, bo „w rzeczywistości nie byłoby tak różowo”, tymczasem tutaj mam autentyczną historię, w której roi się od takich przypadków! Bo tak – rok 1943, akcja w getcie, Niemcy zabierają wszystkie żydowskie dzieci. Ignacy Chiger, ojciec Krysi, ukrywa ją, jej brata oraz ich matkę w specjalnej skrytce w piwnicy. Niemiecki żołnierz odkrywa jednak podstęp, rodzice rzucają mu się do stóp, błagają, by nie zabierał ich dzieci. I oto Niemiec, jeden z tych bezlitosnych i nieugiętych, zdawałoby się – maszyn do zabijania, po dłuższej chwili zgadza się, i jeszcze zostaje z nimi do wieczora, na wypadek gdyby wkroczył tam któryś z jego pobratymców i chciał dokonać dzieła za niego. Następnie – porachunki między ojcem a Obersturmführerem SS Grzimkiem, Chiger zostaje skazany na śmierć, już stoi na placu nagi, z pętlą na szyi, przerażona matka i dzieci patrzą na wszystko z okna, i w ostatniej chwili Grzimek zmienia zdanie, tak po prostu, i puszcza ojca wolno. I te wszystkie graniczące z cudem przypadki już w kanałach, odnalezienie ojca w plątaninie podziemnych tuneli po rozdzieleniu się, woda zaczynająca nagle opadać w momencie gdy sięgała już szyi dorosłych i lada chwila miała zatopić kryjówkę, ugaszenie pożaru... Raz po raz przychodziło mi do głowy, że chyba jednak rzeczywiście musiał nad nimi czuwać jakiś potężny Anioł Stróż, a może tak właśnie miało być, może mieli przeżyć, żeby to wszystko zapamiętać i po latach opowiedzieć?

Trochę studzi mnie w końcówce sama autorka. Nie byli jedynymi szczęściarzami. Wspominając czasy już wiele lat po wojnie, po przeprowadzce całą rodziną do Izraela, pisze: „Prawie każdy z Żydów, którzy nas otaczali, ocalał dzięki jakiejś szczególnej konstelacji cudów”. Było więcej Aniołów Stróżów. Zarazem jednak wielu zabrakło...

Cała książka chwyta za serce i dla co wrażliwszych pewnie mocnym przeżyciem będzie brnięcie przez niewesołe losy bohaterów, ale największe wzruszenie wywołała we mnie wizja małego Pawełka zaraz po wyjściu z kanałów, który wedle relacji jego siostry rzucił się do stóp rosyjskiego żołnierza jako wybawcy i zaczął całować jego brudne wojskowe buciory. Do tej pory mam „świeczki w oczach”, kiedy tylko ten obraz przywołuję.

Oczywiście to nie jest jakieś wybitne dzieło literackie. Język, jakim spisane są wspomnienia Krysi Chigerowej jest bardzo prosty, niektóre fragmenty brzmią wręcz jak wyjęte z dziecięcego pamiętnika, dodaje to jednak tej opowieści autentyczności. Podobnie zresztą jak filmik z dołączonej do książki płyty DVD – choć to, co mówi Chigerowa jest po prostu streszczeniem wydarzeń opisanych w książce, to zupełnie inne są odczucia, kiedy patrzy się na twarz tej kobiety, słucha jej, obserwuje się jej reakcje, jej łzy w oczach, zwłaszcza na wspomnienie ich opiekuna z kanałów, Sochy. Jeden tylko epizod, który pojawił się w relacji na filmiku, a nie było go w książce, zapadł mi szczególnie w pamięć, zaszokował wręcz – kiedy Chigerowa opowiada o tym, jak na pogrzebie Sochy ktoś powiedział głośno, że ten tragiczny wypadek to kara od Boga za ratowanie Żydów w czasie wojny. Trochę nie mieści mi się w głowie, że ktoś mógł naprawdę tak myśleć.

Pisałam niedawno, à propos jednego z opowiadań Vonneguta, o mentalnych kopach w tyłek, jakich czasem, jako wieczny malkontent, potrzebuję żeby sobie uświadomić, jak wielkie mam szczęście, że moje życie wygląda tak jak wygląda. Dziewczynka w zielonym sweterku jest jednym wielkim takim kopem. Postaram się ją sobie przypomnieć, kiedy po raz kolejny będę narzekać, że taka jestem nieszczęśliwa i nikt na świecie nie ma gorzej niż ja. I zawstydzić samą siebie tym wspomnieniem.

***
Za książkę – bardzo ładnie wydaną, nawiasem mówiąc – dziękuję wydawnictwu PWN.

***
K. Chiger, D. Paisner, Dziewczynka w zielonym sweterku, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011.

Komentarze

  1. Ja tak i nie na temat i na temat. Obiecałam sobie jakiś czas temu, po takiej prawdziwej (nie szkolnej) lekturze Borowskiego oraz wielu innych książek związanych z zagładą Żydów, że nie sięgnę przez najbliższe lata. I po książki i po filmy. Nie dlatego bynajmniej, że mnie przywiązuję do Holocaustu wagi lub, że nie doceniam bohaterstwa tych, którzy ryzykowali życie by pomóc innym. Ja po prostu tego nie ogarniam, a tak zmaltretowana psychicznie, jak wtedy, gdy miałam natłok takich lektur, to nigdy nie byłam. Dlatego jak tylko mogę unikam tej tematyki. Być może jako tchórz, a być może jako czytelnik świadomy.
    Tak się musiałam wygadać. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. O książce czytałem wiele dobrego, ale póki co czytałem o książce...nie samą książkę. Jestem nią zainteresowany :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam tej książki. Może dlatego, że zbyt mocno kojarzy mi się z książką Romy Ligockiej "Dziewczynka z czerwonym płaszczyku". Czy ten tytuł jest świadomym odniesieniem, czy niedopatrzeniem? Swoją drogą Ligocką bardzo polecam (jednak wskazana przerwa). Miałam podobne odczucia przy czytaniu Dziewczynki w czerwonym płaszczyku, nie mieściło mi się w głowie, że wtedy dało się żyć. Ba ludzie się zakochiwali, płodzili dzieci, doświadczali cudu narodzin. Aż mam ciarki. Ja mam za sobą dużo książek o tej tematyce, zarówno beletrystyki, jak i literatury faktu. I zdarzyło mi się czasem czytać o czymś (czy to Holocaust, czy Gułagi, czy marzec 68), a potem oglądać dokument i zawsze obraz tych ludzi, wyraz ich twarzy, zawieszenie głosu, łzy, mnie rozkładały na części pierwsze. A przecież ja już te historię znałam z książki. Jednak...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się jak zakończyłaś swoją recenzję. To dobrze, że nadajesz tym książkom o wojnie pewną rolę, większą niż tylko "och, to było straszne", tylko taką, która odnosi się jakoś do naszego współczesnego życia. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... Czy ta książka ma coś wspólnego z książką pt. "Dziewczynka w czerwonym płaszczyku"? :)

    Pozdrawiam
    Sol

    OdpowiedzUsuń
  6. sQrko, potrafię sobie to wyobrazić, chociaż we mnie dzieła dotyczące Holocaustu nie wywołują aż tak silnych emocji. I nie sądzę, aby na miejscu było tu określenie "tchórz". Czytelnik świadomy - prędzej. Tak, to na pewno oznaka dużej świadomości czytelniczej i wrażliwości. Pozdrawiam!

    Piotrze, to w takim razie trzeba nadrobić zaległości, skoro wiele słyszałeś dobrego to coś musi w tym być :)

    Papryczko, o tym tytule widziałam już sporo dyskusji, ale nikt tak do końca chyba nie wie, jak to z nim było. Nie sądzę, aby był wymyślany "na siłę" żeby go podciągnąć pod Ligocką, bo sam zielony sweterek akurat miał w tej historii duże znaczenie, zresztą książka ukazała się pierwotnie po angielsku, w USA, gdzie tytuł "The Girl in the Green Sweater" chyba nie budził już tak wyraźnych skojarzeń (wiem, że Ligockiej książkę przełożono też na angielski, ale byłaby tam aż tak znana?). A "Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku" też planuję przeczytać. Masz rację, to niesamowite, że nawet w takich warunkach toczy się jakoś normalne życie - wychodzi na to, że nawet do tak ekstremalnych sytuacji człowiek potrafi jakoś "przywyknąć", nauczyć się w nich funkcjonować, wierzyć, mieć mimo wszystko nadzieję... Pozdrawiam ciepło.

    Kornwalio, to fakt, staram się wyciągnąć z tych historii pewne wnioski, nauczyć się z nich czegoś; skoro już stało się, jak się stało, to niech nam ta historia do czegoś posłuży. Również pozdrawiam :)

    Sol, wydaje mi się, że tylko tematyka jest podobna... A brzmienie tytułu przywodzące na myśl książkę Ligockiej to tajemnicza sprawa, ale o tym więcej w odpowiedzi na komentarz Papryczki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Również wydaje mi się to trochę nie do wyobrażenia, jak można żyć w takich warunkach. Po podłej pozycji Grossa i jego "Złotych żniwach" dobrze jednak, że taka książka się pojawiła. Choć rzeczywiście ta "zbawienna konstelacja cudów" jest trochę mało prawdopodobna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bibliofilko, ja akurat "Złotych żniw" nie czytałam i wiem na ich temat tyle ile słyszałam od znajomych lub wyczytałam w internecie, ale też mi się wydaje, że dobrze, że dla równowagi i książki takie jak wspomnienia pani Chiger się pojawiają. Postać Leopolda Sochy, wybawcy jej i jej rodziny, nie jest bez skazy, ale została przedstawiona niezwykle ciepło, widać było zarówno ogromne przywiązanie małej Krysi do jej opiekuna, jak i jego do dziewczynki - piękna scena, kiedy pokazuje pogrążonej w depresji Krysi światło przez kratkę kanalizacyjną, i zapewnia ją, że niedługo sama tam będzie, będzie patrzeć na świat i wąchać kwiaty! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj,
    z zainteresowaniem przeczytałem o Twoich wrażeniach z lektury wspomnień Krystyny Chiger. Ten temat "chodził" razem ze mną nie tak dawno, a to z racji premiery najnowszego filmu Agtnieszki Holland, który zajmuje się właśnie historią ocalonych w lwowskich kanałach.

    Być może zainteresuje Cię wywiad, jaki przeprowadziłem z Agnieszką Holland z tej okazji:

    http://wizjalokalna.wordpress.com/2011/11/12/agnieszka-holland-w-ciemnosci/

    Pozdrawiam

    PS. Na Twojego bloga trafiłem niedawno. Widzę, że poruszasz się po obszarach literatury, które i mnie zajmują :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Amicusie,

    Przepraszam że odpowiadam tak późno, ale dopiero teraz miałam czas przeczytać Twoje wrażenia z filmu Agnieszki Holland i wywiad z nią. Bardzo mnie zainteresowały i pomogły mi spojrzeć na całą tę historię, na problem różnych sposobów prezentowania Holocaustu w kinematografii, stosunku Polaków do Żydów, bardziej wielowymiarowo. I tym bardziej zachęciły mnie do obejrzenia tego filmu - ciekawa jestem tego pozbawionego sentymentalizmu ujęcia reżyserki. Wiadomo, że lektura wspomnień kogoś, kto osobiście przeżył ten dramat, to coś zupełnie innego i ciężko tu o brak wzruszeń.

    Cieszę się, że zainteresowały Cię tytuły i autorzy, o których piszę. Mam nadzieję, że zostaniesz stałym gościem u mnie, zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz