Postna zupka z papieru i marionetek – „Kraina Chichów”, Jonathan Carroll

Thomas Abbey to kolekcjonujący maski nauczyciel, który pewnego dnia, pragnąc zrobić coś niezwykłego i odmienić swoje życie, postanawia napisać biografię Marshalla France'a – autora książek, którymi zaczytywał się jako dziecko, między innymi tytułowej Krainy Chichów. W towarzystwie niedawno poznanej Saxony, która podziela jego fascynację, udaje się więc do Galen, małego miasteczka, gdzie jego idol spędził większość życia. Co tak bardzo fascynuje w tym artyście Thomasa? Przede wszystkim niesamowita zdolność powoływania do życia słowami postaci z krwi i kości (jak się wkrótce okazuje, niekoniecznie nie dosłownie).

Tego, co tak podziwiał w Marshallu Abbey, z przykrością odmówić muszę samemu Jonathanowi Carrollowi. Swą historię snuje w tak suchy i beznamiętny sposób, że momentami bolały od tego zęby, a jego papierowe postaci przypominają marionetki, którymi pasjonowała się Saxony. Kiedy o tym myślę, narzuca mi się pewne kulinarne porównanie. Czytanie Krainy Chichów jest jak jedzenie cienkiej zupki, którą łyka się łatwo – bo lektura tej książki jest, owszem, lekka i bezproblemowa – ale wartości odżywczych jak na lekarstwo i bez kotlecika i ziemniaczków nie ma mowy, by się najeść. Zostaje niedosyt.

Za namiastkę głównego dania mięsnego można jedynie uznać refleksje na temat wolnej woli i nieświadomości tego, co nas spotka w przyszłości. Podejrzewam, że nie było nikogo, kto po przeczytaniu tej powieści nie zacząłby się zastanawiać nad tymi fundamentalnymi, choć w rzeczywistości, jaką znamy, zbyt oczywistymi, by je roztrząsać, kwestiami. Czy gdybyśmy mieli możliwość dowiedzieć się, jak będzie całe nasze życie wyglądało, łącznie z tym, kiedy i w jaki sposób umrzemy, czy zdecydowalibyśmy się, czy wolelibyśmy trwać w słodkiej nieświadomości? Z jednej strony – ogromny komfort, bo w końcu nie muszę się bać śmierci, skoro wiem, kiedy nastąpi, nie muszę się niczym martwić, bo i tak z góry wiem co i kiedy się stanie, z drugiej – niepewność, która wszystko czyni małym cudem, każdej chwili nadaje posmak tej pierwszej i tej ostatniej zarazem. Kolejna kwestia – czy bylibyśmy w stanie żyć w opiekuńczej tyranii, w jednym miejscu przez wszystkie swoje lata, w izolacji, ale wciąż w tej jakże wygodnej świadomości swoich przyszłych losów? Czy nawet mając świadomość, że jeśli podejmiemy próbę ucieczki, umrzemy, nie próbowalibyśmy? I jak w ogóle poradzić sobie z jałowością własnego życia, bez żadnego Boga, bez żadnego nieba ani piekła, wiedząc, że jesteśmy tylko zlepkiem słów, kawałkiem papieru, że nic lepszego nas nigdy nie czeka?

Jednocześnie wiadomo, że ludzie France'a zostali niejako zaprogramowani, by nie mieć takich dylematów. Mroczna strona ludzkiej natury, dla której te warunki i brak sankcji byłyby doskonałą pożywką, również się u tych tworów nie ujawnia, bo zostali stworzeni jako dobrzy z natury. Paradoks na paradoksie, paradoksem pogania, ale to jest akurat przyjemnie stymulujące. Więc za pomysł na stworzenie tego pokracznego świata – duży plus. (Drugi, mały – za to, że Marshall France nie lubił pomidorów, i ponoć sam Carroll też nie lubi; ja sama z największym niesmakiem biorę je do ust, więc wyczuwam tu bratnie dusze. I to by było na tyle, jeśli chodzi o plusy).

I jeszcze coś, co nie wiem, czy liczyć na korzyść czy na niekorzyść Krainy Chichów – w końcu emocje to emocje i dobrze gdy książka je budzi, nieważne czy złe czy dobre. Bohaterowie tej książki wręcz doprowadzali mnie do szaleństwa. Raz – wymoczkowaty i rozmiękły jak galareta Abbey, który mimo związku z Saxony ochoczo wskakuje do łóżka Anny (w końcu nie jest żonaty, czemu miałby mieć wyrzuty sumienia?), i ciągnie tę farsę nawet gdy już jego dziewczyna o wszystkim wie. A fakt, że jego kochanka regularnie sypia z kimś innym, czy to naprawdę nie ujma dla prawdziwego mężczyzny? Ha, no tak, ale trzeba by założyć, że Thomas jest takowym. Dwa – nieszczęsna Saxony, która zamiast posłać go w diabły pokornie czeka aż do niej wróci, pachnący jeszcze perfumami kochanki i usmarowany jej szminką. Rozczulające? Poświęcenie w imię miłości? Trudno mi w ten sposób myśleć, kiedy z największą uciechą przywitałabym kopniak lub dwa w czułe miejsce Abbeya z nogi Saxony.

Zabrakło mi magii! Zupełnie nie dostrzegłam tego, o czym z takim entuzjazmem mówią wielbiciele Carrolla (ponoć wyjątkowo liczni w Polsce). Nie było cudów, napięcia, śmiechu, płaczu, przerażenia. Była po prostu historia.

***
J. Carroll, Kraina Chichów, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2005.

Komentarze

  1. Bardzo lubię tę książkę. Nie do końca się z Tobą zgodzę co do papierowych postaci. Owszem pozostaje pewien niedosyt, można sobie wyobrazić lepsze rozwiązania, może i autor idzie na łatwiznę, ale stawia ważne pytania, zmusza do myślenia, patrzy na świat podobnie jak np. Cortazar, stosując jednak inne narzędzia, jest to jedyna książka Carrolla, która nie ma żadnych niedoróbek, ani jednego zbędnego zdania, w przeciwieństwie do wielu pozostałych. Ja raczej odbierałem "Krainę" jako pewnego rodzaju horror. Nie jest to książka wybitna ale po prostu dobre czytadło. Z dużą przyjemnością przeczytałem Twój tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie, że się nie zgadzasz; jakże by było nudno, gdybyśmy się wszyscy ze sobą zgadzali! :) To, że zmusza do myślenia to oczywiście niezaprzeczalny plus, i doceniam, że Carroll spojrzał na świat z zupełnie innej perspektywy, podzielił się tym z czytelnikami i tym samym wywrócił także ich widzenie do góry nogami. Tyle że dla mnie mimo wszystko to było zbyt suche i papierowe, niewielką miałam przyjemność z czytania. Może to ta kwestia osobistej wrażliwości, bo recenzji pozytywnych widziałam od groma, nie jesteś więc jedyny. Cieszę się, że mimo tej różnicy zdań dobrze Ci się mój tekst czytało. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Nie lubię książek, które nie wzbudzają emocji i zgadzam się z Tobą, że "dobrze gdy książka je budzi, nieważne czy złe czy dobre". A gdy ich nie ma to nie zapada w pamięci, nie ma w niej magii.

    Nie czytałam jeszcze nic Carrolla, choć zawsze miałam w planach,teraz raczej szybko się na niego nie skuszę. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, czasem spotykałam się z książkami które - zwykle za sprawą zachowania bohaterów właśnie - sprawiały, że miałam ochotę nimi cisnąć o ścianę, podeptać, zmielić w maszynce do mięsa i oblać kwasem solnym, ale uświadamiałam sobie wtedy, że na tym właśnie sztuka polega, na tym wzbudzaniu emocji. Chociaż tak bywało zwykle kiedy wyczuwałam, że to działanie celowe ze strony autora, że ten bohater miał być wkurzający, a w przypadku Abbeya nie jestem jakoś co do tego przekonana. Ale ucinam temat, zanim zacznę wysnuwać jakieś bezsensowne i zbyt daleko posunięte wnioski na temat osobowości samego autora.

      Mam nadzieję Bibliofilko, że nie zdarzy się na przykład tak, że za kilka czy kilkanaście lat sięgniesz jednak po Carrolla, zakochasz się w nim i stwierdzisz że przeze mnie zmarnowałaś cały ten czas, w którym mogłaś już pochłaniać jego książki :) Cóż to za odpowiedzialność, polecać książki lub je odradzać! Pozdrawiam również :)

      Usuń
  3. naście late temu miałam koleżankę, która była fanką Carrolla więc i ja po niego sięgnęłam, po Krainę Chichów właśnie, bo chyba najgłośniejsza.
    Ta książka wzbudza emocje owszem i tez negatywne. Wszystko tu było naiwne i nadmuchane. Nie pamiętam zupełnie treści pamiętam za to niesmak po zakończeniu. Zupełnie nie moja bajka i tej magii też nie dostrzegam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to był dłuższy łańcuszek, chłopak ma kolegę, który "Krainę Chichów" zalicza w poczet książek ulubionych (nie ustaliłam jednak jeszcze, co go tak w niej fascynuje), i sprawił mi w prezencie, żeby przy okazji samemu przeczytać ;)

      No właśnie, niesmak i niedosyt, zresztą samo zakończenie też było jakieś marne. Ha, więc nie jestem jedyną nieczułą na uroki prozy Carrolla! Bo obawiam się, że jeśli z "Krainą..." nie chwyciło, to z niczym nie chwyci. Ty próbowałaś może czytać jeszcze jakieś inne jego książki, była to szeroko zakrojona akcja ze strony koleżanki-fascynatki? :)

      Usuń
  4. Zaczytywałam się w książkach Carrolla, gdy tylko zaczęto go w Polsce publikować. Później jednak mi przeszło. Mam kilka jego książek do dziś, ale do nich nie wracam. Może kiedyś...
    Muszę przyznać, że nie pamiętam dokładnie treści "Krainy Chichów", więc nie mogę się odnieść do Twojego tekstu, ale cieszę się, że go napisałaś, bo widać w nim pasję. O ile pamiętam, nie miałam tak negatywnych odczuć po lekturze:) Największym sentymentem darzę chyba "Śpiąc w płomieniu". Proza Carrolla robiła na mnie duże wrażenie. Pamiętam, że wiele zdań z jego książek było świetnymi sentencjami, które w swoim czasie bardzo do mnie przemawiały. Może w wolnej chwili powinnam sobie przypomnieć jego książki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szalenie lubię, kiedy ktoś twierdzi, że w moich wypocinach widać pasję, bo nie ukrywam, że zależy mi, żeby to było widać. Tak dużo w sieci beznamiętnych relacji z przeczytanych książek, że chciałabym dla równowagi tworzyć coś innego. Byle nie przegiąć w drugą stronę, bo takie ryzyko też jest :) Widzisz Kaye, a na mnie jakoś zupełnie wrażenia Carroll nie zrobił. Może gdybym trochę wcześniej po niego sięgnęła, też odebrałabym go inaczej? Może już jestem za stara i zbyt zgorzkniała, żeby doceniać takie czary? :) A swoją drogą, ostatnio akurat czytam trochę mniej klasyki, ale był czas, że pochłaniałam niemal wyłącznie mięsiste, pełnokrwiste tomiska oszałamiające zarówno formą jak i treścią, i kiedy dla odmiany sięgnęłam po coś bardziej "czytadłowatego", moja ocena była miażdżąca. Może to to jeszcze we mnie siedzi? Ale ale, skoro mam lat raptem 24 i już mam wymagania tak wyniesione na wyżyny przez klasykę, to co będzie, gdy będę mieć lat 60 i na koncie dużo więcej Wielkiej Literatury? Strach się bać :) Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  5. Mogłabym się podpisać pod komentarzem Kaye, też w liceum zaczytywałam się Carrollem, gdy wydawano co miesiąc jego książki (nie pisał tak szybko, tylko tak szybko wydawano stare powieści). Ale to książki, z których się wyrasta. Robią wrażenie, gdy najważniejsza jest historia, gdy autor pokazuje światy, których się nie znało. Jednak gdy trochę już się dobrej literatury liznęło, widać - jak potwierdzasz - niedoróbki pisarza. Nie wracałam nigdy do Carrolla, więc nie wiem, jaki byłby mój odbiór jego powieści teraz, ale nie sądzę, bym odnalazła w nich dawną pasję.
    Najbardziej też podobało mi się "Śpiąc w płomieniu", mam nawet w niej autograf pisarza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! W takim razie jestem już niemal pewna, że to kwestia wieku i czytelniczego doświadczenia. Nie będę więc brnęła za bardzo w przygodę z Carrollem, skoro mój czas już minął :) Tylko jeszcze to "Śpiąc w płomieniu" mnie zainteresowało, skoro i Ty, i Kaye darzycie sentymentem. A ciekawe tym bardziej, że nigdy wcześniej z tym tytułem się nie spotkałam, a większość książek Carrolla siłą rzeczy kojarzę "ze słyszenia".

      Usuń
    2. Wlasciwie moglabym napisac to samo co Chihiro, bo moja przygoda z Carrollem brzmi niemal identycznie. Czytalam kilkanascie lat temu i zachwycalam sie namietnie, po czym mi przeszlo. Rowniez nie wrocilam do jego ksiazek. Oprocz "Spiac w plomieniu" lubilam "Zaslubiny patykow". Kilka ostatnich ksiazek Carrolla nie zachwycilo mnie wcale, nie wiem czy to forma juz spadla, czy ja juz sie bardzo zmienilam i oczekuje czego innego podczas lektury.

      Usuń

Prześlij komentarz