Frajda pytania, frajda dociekania – „Czy to prawda, że...”, Christoph Drösser

Kiedy jest się dzieckiem, wszystko wokół człowieka zadziwia i z zapałem bombarduje tych starszych i doświadczonych setkami pytań. A później się z tego wyrasta. Niestety! Na szczęście jednak nie wszystkich to dotyczy, i dla takich, którzy ciekawość świata wciąż w sobie pielęgnują, Christoph Drösser powołał do życia specjalną rubrykę w niemieckim czasopiśmie Die Zeit, dla którego pracuje. Czy to prawda, że... jest właśnie książkową wersją odpowiedzi udzielonych przez niego – w konsultacji z odpowiednimi specjalistami, rzecz jasna – na intrygujące czytelników pytania.

Drösser w poszukiwaniu wyjaśnień dociera do ekspertów z wielu rozmaitych dziedzin. Czasem zadaje im pytania, które wydają się zupełnie absurdalne (i podejrzewam że sami specjaliści mieli niezły ubaw słysząc je) a wiedza nabyta dzięki odpowiedzi na nie jest oderwana i pozbawiona znaczenia praktycznego, służąca raczej własnej satysfakcji i zabawie, trochę jak poczynania Adama Savage'a i Jamiego Hynemana z Pogromców mitów. Jest tu jednak i sporo zagadnień, które w życiu codziennym mogą się bardzo przydać. Autor poddaje weryfikacji różnego rodzaju legendy na temat tego, co jest dla nas zdrowe a co nie, co można jeść bez ograniczeń, a z czym należy uważać, zakrada się do świata zwierząt i opowiada o intrygujących zdolnościach niektórych z nich, drąży różnice między płciami (zastanawiając się między innymi czy zgodne z prawdą i mające podstawy fizjologiczne są stwierdzenia, że mężczyźni gorzej rozróżniają kolory, czy że kobiety bardziej marzną) i przywołuje różnego rodzaju ciekawostki technologiczne (na czele z całym szeregiem zagadnień z dziedziny motoryzacji, które jednak akurat zupełnie mnie nie zainteresowały, bo nigdy za kółkiem nie siedziałam i o prowadzeniu samochodu ani tym bardziej tajnikach jego budowy nie mam zielonego pojęcia).

Dobór zagadnień uważam za interesujący, gorzej z samymi wyjaśnieniami. Pierwsza sprawa to że autor nigdy nie brnie w szczegóły, rzuca zwykle ogólnikami i natychmiast się wycofuje, co jednak w ostateczności mogłoby zostać uznane i za zaletę (bo o ile ja na przykład chętnie bym się zagłębiła w genetyczne czy biologiczne zawiłości, o tyle o szczegółach technicznych budowy pojazdów czterokołowych na pewno nie miałabym ochoty czytać, a ktoś inny zupełnie na odwrót – wszystkim nigdy nie dogodzi, a od drążenia tematu są w końcu specjalistyczne książki). Bardziej drażniły mnie logiczne nieścisłości. Wielokrotnie zdarzało się, że Drösser na początku kwitował dyskutowane stwierdzenie stanowczym „Prawda” lub „Nieprawda”, a po przeczytaniu wyjaśnienia można było dojść do zupełnie odmiennych wniosków. Dla przykładu, już choćby pierwsze zagadnienie – hasło „Nie można popełnić samobójstwa przy użyciu gazów spalinowych nowoczesnych samochodów” zostaje uznane za prawdziwe, a zaraz potem przywołana zostaje historia pacjenta jednego ze szpitali, który w ten sposób dokonał żywota. Co prawda nie z powodu wysokiego stężenia pochodzącego ze spalin tlenku węgla we krwi, bo to było grubo poniżej śmiertelnego, lecz z powodu wysokiego poziomu dwutlenku węgla lub też niskiej zawartości tlenu w powietrzu, ale w końcu nie tego dotyczyło pytanie, lecz tego, czy da się w ten sposób zabić czy nie. Wyjaśnienia autora trudno mi więc uznać za jasne i klarowne. A ilustracje, o których często się wspomina, pisząc o tej książce – no cóż, mnie ich humor zupełnie nie bawił, uznałabym go raczej za ten z gatunku „sucharowatych” :)

Mimo jej niedoskonałości jednak nie uważam czasu poświęconego na tę lekturę za stracony. Ot, lekka rozrywka i kilka niekoniecznie oczywistych faktów, którymi można zaimponować znajomym, co ja osobiście ochoczo czyniłam. (No i następnym razem, gdy automat nie będzie mi chciał przyjąć monety, nie będę nią tarła o obudowę jak idiotka, tylko dlatego, że ktoś kiedyś stwierdził że „tak się powinno”). W przerwie między poważniejszymi lekturami, dla tych, którzy jeszcze nie zabili w sobie zupełnie ciekawości dziecka.

Za książkę dziękuję wydawnictwu PWN.

***
 C. Drösser, Czy to prawda, że..., wyd. PWN, Warszawa 2012.

***
Na koniec krótko się pożalę – Dzień Książki, a ja ledwie znalazłam chwilkę by go uczcić kilkoma przeczytanymi stronami. Półki uginają się pod ciężarem smakowitości czekających na moją uwagę, odłogiem leży wypożyczona trzy miesiące temu Kacica Kohouta, która pewnie wkrótce powędruje z powrotem do bibliotecznych czeluści nieprzeczytana (nie znoszę tego, do tej pory w zasadzie zdarzyło mi się to tylko raz – z Kwiatami zła i do dziś mam wobec Baudelaire'a potworne wyrzuty sumienia), w kącie pokrywająca się kurzem reklamówka z opracowaniami do matury z polskiego, na które znając życie rzucę się dopiero na dwa dni przed, w skrzynce dziesiątki maili czekających na odpowiedź, i nie mam bladego pojęcia jak to się dzieje, że im więcej robię, tym bardziej pracy przybywa i czasu brakuje. Skręca mnie z zazdrości, gdy widzę czytających ludzi w parkach i autobusach. I cierpię na drastyczny niedobór Hrabala. Czy tak już zawsze będzie, czy tak dorosłość wygląda?

Komentarze

  1. Z dzieciństwa pamiętam takie urocze książeczki z "głupimi" pytaniami, w stylu Dlaczego niebo jest niebieskie - i ślicznymi ilustracjami Edwarda Lutczyna. Jak żałuję, że gdzieś mi je wcięło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) moim źródłem wiedzy o świecie w okresie tego szaleństwa pytań byli raczej rodzice, ale też pamiętam książeczki z dzieciństwa które ubóstwiałam, a które teraz gdzieś się zapodziały... "Babcię Zynię i potwora Kazoara" do dziś z tatą wspominam :) szkoda, że takie rzeczy zwykle giną, bo byłaby to spuścizna jak znalazł dla własnych dzieci, kiedyś.

      Usuń
  2. Joly, mam taką jedną! Albo miałam...

    Naia, nie martw się, dorosłość tak wygląda, ale na szczęście nie cały czas. Masz po prostu wgłębienie na sinusoidzie pod tytułem "mam czas" i tyle :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to chociaż tyle, że zdarzają się jakieś przebłyski. Gorzej, że jak już znajdzie się wolna chwilka, to zamiast ją wykorzystać na coś pożytecznego, zwykle tak potrzebuję odmóżdżenia, że tracę czas na bzdety. W każdym razie dzięki za krzepiące słowo :)

      Usuń
  3. Witam:)
    Piszę by prosić Cię o pomoc. Zbliżają się najdłuższe wakacje w moim życiu (pomaturalne) i moje plany na nie zawierają nadrobienie zaległości w czytaniu. Chcę przeczytać jak najwięcej książek się da:) Może mogłabyś mi polecić coś ciekawego? Zaznaczę, że nie lubię czarno-białych bohaterów. Lubie dylematy i kontrowersje moralne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam witam, co za rozkoszna prośba i jak mi pochlebia, że stałam się jej adresatką! :) Oj pamiętam dobrze te swoje pomaturalne wakacje, też zrobiłam z nich czytelniczą ucztę, to były czasy! Zazdroszczę. Jeśli chodzi o dylematy i kontrowersje moralne to to co mi na gorąco przychodzi do głowy to klasyka - "Lolita" Nabokova (naprawdę ciężko było mi Humberta jednoznacznie potępić choć wszystko tak stanowczo świadczyło przeciwko niemu), "Anna Karenina" Tołstoja (którą właśnie czytam po raz drugi i utwierdzam się w przekonaniu że to dzieło wybitne) i, podobny problem, kobieca zdrada i jej konsekwencje dla rodziny - "Lucy Crown" Irwina Shawa (o tej nawet u siebie pisałam: http://literackie-skarby.blogspot.com/2011/04/dzieciecy-swiat-brutalnie-odebrany-lucy.html). Ale listę można by w tym wypadku ułożyć naprawdę wielgachną, nie chciałabym się nad nią tu rozwodzić, napisz do mnie maila (adres jest w profilu) a obiecuję się zastanowić i zaserwować Ci solidną porcję tytułów. Pozdrawiam :)

      Usuń

Prześlij komentarz