O Annie Kareninie, czyli powrót do rozkoszy klasyki!

Ostatnio inspirujące myśli przychodzą mi do głowy w kąpieli. (I tu mała dygresja – tak jak w początkach istnienia tego bloga byłam maksymalnie zdystansowana i pary z ust o tym kim jestem i co robię na co dzień prócz czytania nie puściłam, tak chyba teraz powoli zamieniam się w taką blogo-książkową Nigellę Lawson, która prócz – a może zamiast? – pichcenia recenzji zabiera Was na spacer po swoim domu i zaprasza do łazienki podczas posiadówy w wannie. Ale co mi tam!). Przychodzą to właściwie mało powiedziane, tłoczą się, atakują i każą natychmiast po wyjściu się spisać, więc pędzę świeżutka i pachnąca prosto z łazienki dać upust ich życzeniu – mam już nawet specjalne miejsce opatrzone nazwą „Notatki kąpielowe”. Tym razem kąpielowe myśli skrystalizowały się wokół przeczytanej właśnie po raz wtóry Anny Kareniny.

Anna Karenina w wydaniu Sophie Marceu
Podobna jest ta Anna do Emmy Bovary. Nie ze względu na charakter i osobowość, bo z Emmy było, co tu dużo mówić, rozwydrzone i nieczułe stworzenie. Ale ze względu na to, co miał Flaubert na myśli (a przynajmniej tak mi się wydaje, bo gdzie mnie zgadywać myśli Wielkiego Pisarza) mówiąc „Emma Bovary to ja”. Bo obie chciały od życia czegoś lepszego, jak każdy z nas. Bo obie marzyły, bo rzeczywistość była szara i przykra, bo były nieszczęśliwe. Bo wszyscy mówią nam, że życie jest piękne, ale kiedy na co dzień się tego nie widzi, to jak nie chwycić jedynej niteczki, będącej nadzieją na to wszystko co z dawna obiecywane? I jak później, nie korzystając z tej szansy, żyć przez wszystkie kolejne lata ze świadomością, że może przegapiło się najcenniejsze?

Anna zaryzykowała, ale taka osoba jak ona, której po jednym uśmiechu świat padał do stóp, którą wszyscy uwielbiali, nie mogła długo wegetować w stanie powszechnej pogardy. A może by i mogła, gdyby nadal czerpała siły z tej jednej miłości, dla której wszystko zostawiła; kiedy jednak zaczęła się zapętlać w sieci niedomówień i pretensji i zaczęło jej się wydawać, że nawet miłości już nie ma, nie pozostało jej nic. Znamienne jest to, na co nie zwróciłam przy pierwszej lekturze uwagi – że w ostatnich chwilach życia (dajmy sobie spokój ze spoilerami, wszyscy wiedzą, jak to się kończy) wcale nie myślała o tym, że wszyscy traktują ją jak trędowatą i nie ma już nadziei na odzyskanie syna, że śmierć uwolni ją od jej męki, lecz przede wszystkim o tym, że w ten sposób najdotkliwiej ukarze Wrońskiego za niedostatek (brak?) miłości. Okrutne, ale to nie wyrachowanie, to już czyste szaleństwo. Nawet silnej psychice trudno byłoby znieść to bezustanne napięcie psychiczne, podejrzenia, zmęczenie topione co wieczór w morfinie. Jaka straszna jest ta tołstojowska wizja miłości! Najpierw porwała Annę jak rwąca rzeka wątłą trzcinkę, a później pochłonęła, rozszarpała na kawałki, zmiażdżyła pod kołami pociągu.

Wspaniałe jest to, czego też nie doceniłam przy pierwszym czytaniu kilka lat temu – to zestawienie z historią Kareniny opowieści o Lewinie i Kitty. Początek akcji – to Anna szczęśliwa, jeszcze stateczna mężatka, jeszcze wraz z synem, grzejąca się tylko w cieple spojrzeń rozkochanego Wrońskiego, i załamana Kitty, bo to na nią miały być zwrócone te pełne miłości oczy. Później akcja się rozwija, Anna brnie w rozpaczliwą sytuację a Kitty leczy złamane serduszko i stopniowo, wkrótce już przy Lewinie, odżywa. Jak zupełnie inne są więzy które łączą te dwie pary – to niepewne, oparte na sympatii i zaufaniu zauroczenie księżniczki Szczerbackiej i Lewina i ta ognista, nie bacząca na przeszkody namiętność Kareniny i Wrońskiego! I sami bohaterowie totalnie się różnią, jak dwa żywioły, dwa przeciwne bieguny. Spokój, ciężka praca, szczerość i bezpośredniość kontra powierzchowność i elegancja, pod którą kryją się wieczne wybuchy emocji, tych złych i tych dobrych. Gdy myślę o Kitty, widzę lekko uśmiechniętą, mlecznobiałą blondynkę siedzącą w słońcu na werandzie z dzieckiem w ramionach, gdy myślę o Annie – widzę kobietę piękną i w rozpaczy, trochę w typie Balladyny, z ciemnymi rozwianymi włosami, w samym środku burzy. Przepiękny kontrast.

Wybaczcie mi, jeśli popadam w egzaltację, ale to jest naprawdę Wielka Literatura. Przy scenie śmierci Anny płakałam jak dziecko, nie zważając na to że siedziałam akurat w pociągu i otaczały mnie rozchichotane nastolatki. Poza tym syci nie tylko jakością, ale i objętością – uwielbiam takie opasłe tomiszcza, nawet jeśli ich lektura ciągnie się przez dwa miesiące. Literacko rozbudzona, pożądliwie patrzę teraz na tych wszystkich Balzaków, Dickensów, Dostojewskich rozpierających się na moich półkach. O tak, klasyki mi było trzeba!

***
L. Tołstoj, Anna Karenina, wyd. Zielona Sowa, Kraków 2005.

***
Jeszcze ciekawostka – na październik zaplanowana jest w Polsce premiera nowej ekranizacji Anny Kareniny (reż. Joe Wright), w której główną rolę gra Keira Knightley, zaś Jude Law wciela się w postać Karenina. Więcej informacji na przykład tutaj. Ciekawa jestem tego filmu, choć wcześniej postaram się obejrzeć starsze ekranizacje, bo nie widziałam jeszcze żadnej.

Keira Knightley jako Anna Karenina

Komentarze

  1. Tak to jest Literatura przez duże "L". Teraz kolej na "Wojnę i pokój". :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie! Zapomniałam w poście wspomnieć o tym, że mam teraz sto razy większą ochotę na "Wojnę i pokój", choć i wcześniej chęć ta była niemała :) Marzą mi się tylko takie długie wakacje, takie dwa czy trzy miesiące w których nic by mnie rozpraszało i mogłabym wreszcie zabrać się za te bardziej wymagające lektury, skończyć wreszcie Prousta, zająć się tymi kilkoma zaległymi książkami Virginii Woolf, które mam na półce, przeczytać "Wojnę i pokój"... A nie zanosi się, niestety. Aż mam ochotę złamać nogę albo coś w tym stylu, choć wiem że to brzmi strasznie. Czytelnicza desperacja :) Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  2. Czytałam "Wojnę i pokój", ale "Anny Kareniny" nie, jeszcze nie! Wstyd! Moja Anna Karenina ma zdecydowanie twarz Sophie Marcue. Nie wiem, czy Keira Knightley (w moim odczuciu jest ona zbyt manieryczną aktorką) mnie przekona, ale też jestem niezmiernia ciekawa tego filmu i będę wyczekiwać premiery. Wcześniej postaram się przeczytać tę powieść, w przerwie od lektury dwudziestowiecznych arcydzieł w ramach mojego wyzwania;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się z kolei wstydzę i zazdroszczę "Wojny i pokoju". Koniecznie muszę to nadrobić.

      Co do Keiry w roli Anny - przypuszczałam, że to wzbudzi pewne kontrowersje. Też nie jestem jakąś jej wielką entuzjastką ale będę na pewno z zaciekawieniem wyglądać premiery, żeby zobaczyć jak się sprawdzi. Poza tym bardzo, bardzo mnie intryguje ten Jude Law w wydaniu mniej cukierkowym, a zdecydowanie bardziej brzydkim i antypatycznym, niż zwykle :) Już prędzej z Wrońskim się kojarzy, ale ponoć sam sobie wybrał tę ambitniejszą rolę, chwalebnie. A co do Wrońskiego - z tego co widziałam na fotosach ma być blondynem i już to samo jest dla mnie rozczarowaniem, bo w książce stoi jak był że miał ciemne włosy, i tylko tak go sobie wyobrażałam. Zresztą w wersji z Sophie Marceau Wrońskiego grał z tego co wiem Sean Bean, też w wersji blond, więc nie wiem skąd się to bierze.

      A książkę polecam, może gdyby nie to że lista profesora Tomkowskiego obejmowała szersze ramy czasowe niż tylko XX wiek, to i Karenina by się na niej znalazła, bo to naprawdę dzieło z górnej półki. Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. A, jeszcze jedno - poważnie jesteś krakowianko-rzeszowianką? :) To podobnie jak ja!

      Usuń
    3. O tak! Może lepiej odwrotna kolejność: rzeszowianko-krakowianka;) Pochodzę z Rzeszowa, a w Krakowie mieszkam od czasu studiów. W blogosferze książkowej mam zatem naprawdę sporo krajanek:)

      Usuń
    4. Czyli nawet nie podobnie, a dokładnie tak jak ja. Też się w Rzeszowie urodziłam a od pięciu lat w Krakowie studiuję i pewnie tu zostanę (choć Rzeszów jest moim zdaniem bez porównania bardziej urokliwy). Miło :)

      Usuń
  3. Książkę czytałam, za to nie oglądałam chyba żadnej ekranizacji. Tę nową na pewno zobaczę!
    "Wojnę i pokój" znam tylko z kilkuodcinkowego serialu. Przebrnęłam przez dwa tomy co prawda, ale potem odłożyłam. Serial super, treściowo świetnie, ale styl tak mnie denerwował, że odłożyłam. Może bym dotrwała do końca, gdyby to nie były cztery tomy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, naprawdę? Czyli styl "Wojny i pokój" jakoś wyraźnie różni się od tego "Anny Kareniny"? Nie napisałaś właściwie, czy Karenina Ci się podobała czy nie, więc nie wiem czy to nie problem ogólnie z Tołstojem u Ciebie? Mam nadzieję że mnie z "Wojną i pokojem" nie będzie szło tak opornie :) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. No właśnie sama się dziwiłam, Anna Karenina mi się bardzo podobała! Fakt, że czytałam ją parę lat temu, a "Wojnę i pokój" w te wakacje chyba próbowałam - ale nie wiem, czy aż tak się zmieniłam? W każdym razie spotkanie zaliczam do rozczarowujących.

      Usuń
  4. A ja "Wojnę i pokój" przeczytałam po raz pierwszy w liceum. Potem jeszcze powtórzyłam lekturę i ponownie się w niej pogrążyłam ze szczętem :) Zmienił mi się może trochę ogląd tego dzieła, bo w liceum głównym bohaterem był dla mnie książę Bołkoński, ale cóż, taki jest przywilej młodości, że zawsze woli się takiego Bołkońskiego niż Bezuchowa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie do kwestii wyższości Bołkońskiego nad Bezuchowem tudzież na odwrót wrócimy jak już przeczytam :) A ze zmianą perspektywy tak to już jest, ja też na bohaterów książek czytanych kilka lat temu patrzę dziś inaczej, choćby i na tych z "Anny Kareniny". Szczególnie ta różnica jest widoczna kiedy pierwsza lektura przypada na burzliwy okres dorastania, jak u Ciebie z "Wojną i pokojem" :)

      Usuń
  5. "Anna Karenina" to niezwykła książka, naprawdę. Pełna uroku dostępnego tylko i wyłącznie klasyce i to wielkiej. Pamiętam jak dziś, że porządkowałam książki i w pewnej chwili od niechcenia przeczytałam pierwsze zdanie powieści Tołstoja i... nie było wyjścia! Wsiąkłam.

    Ale...Neio, czy Anna była szczęśliwa na początku powieści? Jak pamiętam to cierpiała na ogromny brak miłości ze strony Karenina, tego wyrachowanego człowieka, przelewając całą miłość w serce ukochanego synka. Tak to zapamiętałam, ale mogę się mylić, gdyż powieść czytałam jakieś 2 czy 3 lata temu.

    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że z Anną było trochę "pomiędzy" - w momencie kiedy ją poznajemy żyje otoczona pozorami szczęścia. Wydaje się zadomowiona w obecnych warunkach życia, przy boku Karenina pewnie nie jest jej jakoś cudownie ale sprawia wrażenie, jakby nie była tego do końca świadoma. Zadowala się tym, co jest - ma dobrobyt, ma pozycję, przyjaciół, syna. Pojawienie się Wrońskiego i jego adoracja są dla niej momentem przebudzenia - uzmysławia sobie wtedy, że to co ma jednak jej nie wystarcza i że nie jest szczęśliwa (choć ostatecznie niestety po krótkiej chwili wśród chmur przechodzi od jednego nieszczęścia do drugiego). Dużo zależy od tego jak zdefiniujemy szczęście :) ale masz rację. Również pozdrawiam :)

      Usuń
  6. No i tak napisałaś, że jakbym miała książkę pod ręką, zaraz bym się chwyciła. Bo do tej pory omijałam jakoś, widzę, że niesłusznie, widzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A owszem, myślę że niesłusznie :) Jak tylko będzie okazja, nadrabiaj!

      Usuń
  7. Jude Law jako Karenin? to zaburzy odbiór. Trudno mi będzie zrozumieć, dlaczego Keira go porzuca. Może jej się zdaje, że jest sztywny jak kij od szczotki, ale widocznie nie przyjrzała się uważniej. I również nie dowierzam, że młodszy od Keiry aktor, 22-letni blondynek,może spojrzeć tak, że jej się w głowie przewróci. A wszak to pierwsze spojrzenie (Anna-Wroński) w pociągu jest kluczowe.;)

    Lubię tę powieść! Wątek Anny zdecydowanie ważniejszy od Kitty i Lewina, bo Lewin (pewnie porte-parole Tołstoja) strasznie później przynudza. A Kitty może sobie siedzieć spokojnie na altance, aż dziecko jej z ramion wyskoczy i pójdzie sobie w świat. Lewin w tym czasie będzie prowadził księgi rachunkowe gospodarstwa. Zaziewa się dziewczyna emocjonalnie, że hej. I tylko ręce urobi. ;)

    Fatalizm Anny, to że koniecznie musi zapłacić za wszystko cenę (bez jakiejkolwiek prowizji!) naprawdę boli. Przypomniałaś mi te emocje ostateczne - więc to tak było, że chciała ukarać Wrońskiego. Pamiętałam tylko, że rzuca się głównie z powodu braku gruntu, który miał się wydawać niezatapialny. czyli: nie ze względu na ostracyzm czy ból macierzyński.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młodziutki blondynek też mnie nie przekonuje, zupełnie, ale Karenina naprawdę jestem ciekawa - czy uda mu się zrzucić urokliwą skórkę i przeobrazić w odpychającego urzędasa? :)

      Racja, że u Lewinów ładnie i po bożemu, ale nudnawo. Pan Tołstoj chciał pokazać jak to im dobrze, i chyba przesadził. Ale w końcu i Dolly, ponoć jego uosobienie idealnej kobiety, tęskni za uniesieniami jakie przypadły Annie i siłą, by wyjść z roli udręczonej matki i żony choć na chwilę, więc trochę to chyba nie do końca tak...

      Anny rozmyślania na minuty przed końcem mnie też uderzyły, jakoś zupełnie mi to za pierwszym razem umknęło i inaczej to pamiętałam. A to chyba ważne. Pozdrawiam :)

      Usuń
  8. Bardzo lubię tę powieść. Może nie ze względu na oczywisty wątek,, a ten mniej eksponowany, a mianowicie ukazujący starania Lewina o to, żeby chłopom żyło się lepiej. No i kropla, która drąży skałę (Lewin i Kitty).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba jesteś w mniejszości :) Z tego co wiem, ten "chłopski" wątek powieści raczej czytelników na ogół nudzi. Mnie akurat ani ziębił, ani grzał, ale za to "docieranie się" Lewina i Kitty było rzeczywiście piękne. Takie autentyczne, myślę że sporo w tym było własnych doświadczeń Tołstoja.

      Usuń
  9. Jeśli można to ja gorąco polecam wersję z roku 1948-go z genialną Vivien Leigh, choć ekranizację z Keirą obejrzę z ciekawością to dla mnie niedoścignionym wzorem na zawsze pozostanie to, co stworzyła Viv. Być może jestem zaślepiona i nie dostrzegam wad :) Podobno wersja z Garbo jest równie dobra, niestety nie miałam okazji się przekonać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poważnie? Jeśli o mnie chodzi, do Vivien Leigh bardzo mocno przylgnęła jednak niestety łatka rozkapryszonej i samolubnej Scarlett O'Hary, i póki co ciężko jest mi wyobrazić sobie ją w roli Anny... Ale może tym bardziej powinnam obejrzeć? No cóż, pora na nadrabianie filmowych zaległości :) Pozdrawiam i dziękuję za rekomendację.

      Usuń
  10. Notatki kąpielowe! Tak! Mi też często takie wpadają do głowy i najczęściej jest problem gdzie zapisać, więc staram się mieć na półeczce ołówek, wtedy można na marginesie książki :)

    Pierwsze zdanie na temat Emmy Bovary trochę mnie zbiło z pantałyku, ale jak zaczęłam czytać dalej to w sumie... coś w tym jest. Anna bardzo zmieniła się na kartach powieści, z szanowanej, dostojnej wręcz matki i żony stała się uzależnioną od miłości, wygnana i niepożądana w towarzystwie osoba. Ciekawe, że to własnie miłość, której tak pragnęła ją zgubiła :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytasz w wannie? O rany, podziwiam, mnie zawsze odstraszała przerażająca wizja książki wpadającej do kąpieli, a zresztą woda jakoś szybko stygnie i przyjemność z tego średnia... Ale to fakt, że myśli jakoś wyjątkowo galopują w tych kąpielowych oparach :).

      Straszne to jest, że ta miłość się przeciwko niej zwróciła, bo koniec końców przecież chciała tylko być szczęśliwa... Wyobrażam sobie to ogromne psychiczne obciążenie, z jakim musiała się mierzyć żyjąc już z Wrońskim, i wcale się nie dziwię, że popadła ostatecznie w szaleństwo. Bo że była już szalona wskakując pod koła pociągu, co do tego nie mam wątpliwości.

      A swoją drogą zastanawiam się, jak Tołstoj był w stanie tak wiernie odtworzyć kobiecą psychikę, wszystkie te wahania, radości, smutki, obłąkańcze stany. Jaki z niego musiał być doskonały obserwator! Jaki znawca ludzkiej duszy! W takich momentach doskonale rozumiem, czemu to właśnie jego Nabokov uważał za okno, które wpuszczało do sali najwięcej światła (http://literackie-skarby.blogspot.com/2015/03/starannie-i-sterylnie-o-nabokovie.html).

      Usuń
    2. Tylko raz w życiu książka wpadła mi do wanny, ale ją naprawiłam: https://lolantaczyta.wordpress.com/2014/01/24/jak-naprawic-ksiazke-ktora-wpadla-do-wody/
      Teraz uważam jeszcze bardziej i nigdy nie zabieram tam cudzych książek, tylko swoje własne :) Uwielbiam pomoczyć się te 15-20 minut, dla mnie to niezwykły relaks :)

      Dobrze by było poczytać coś biograficznego Tołstoja, żeby go rozgryźć, skąd on takie rzeczy wiedział ;) Ja sobie wyobrażałam, że Anna bardziej będzie przeżywać rozstanie z synkiem, a ona w pewnym momencie chyba już nie miała na to siły i jakby się odcięła od tego bólu, pod koniec chyba już nie wracała do tematu? Czy się mylę? Skupiła się tylko na Wrońskim i to razem chyba doprowadziło ją do szaleństwa.

      Usuń
    3. Niezła akcja ratunkowa :). A pomoczyć to ja też, ale właśnie przez wizję tak ciężko doświadczonej książki wolę jednak nie łączyć tego z czytaniem :).

      Ja mam u siebie w domu grubaśną biografię Tołstoja, tę Szkłowskiego, ale w całości jeszcze nie czytałam, tylko te fragmenty związane z Kareniną, do matury ustnej. Z tego co pamiętam nie wyjaśniały specjalnie, skąd jego wiedza o kobiecej psychice – prócz pewnie oczywistości, że świetny obserwator, że żona itd. – ale muszę sobie to odświeżyć, i najlepiej przeczytać całość.

      Masz rację, ja też to tak pamiętam, jakby wyparła syna zupełnie ze świadomości. Ja to widzę tak, że Wroński został jej jedyną deską ratunkową, jedynym, co jej zostało, a jak się próbuje zbudować świat na jednej osobie, choćby nie wiadomo jak dobrej i kochającej, to nie może się to dobrze skończyć...

      Usuń

Prześlij komentarz