Czeska literatura ma kilka twarzy i nie wszystkie mi się podobają. Bywa zdystansowana i prześmiewcza, nieprzyjemnie sztuczna, jak wykrzywiona ironicznie maska. Ale Zasady śmiesznego zachowania do tej akurat grupy na pewno nie należą.
Przekonuje mnie ta książka, od pierwszej do ostatniej litery. Niezależnie od tego, czy opisane w niej perypetie są oparte na faktach czy nie (a ponoć są), brzmi rozbrajająco osobiście. Jak czyjaś szczera historia opowiadana półgłosem w ciemnej knajpie. Nie wyczuwa się zgrzytu przy sentymentalnych powrotach do przeszłości, nie zostawia po sobie syntetycznego posmaku wspomnienie pierwszej miłości – burzliwego związku z Łatą.
Bardzo prawdziwie brzmi też cichy dramat po śmierci ojca, bez łez i rozdzierania szat, ale z tą odrobiną refleksji i czarnej pustki, którą odchodząc zostawia po sobie ktoś ważny. Nie ma tu żałobnej szopki, tekturowej fasady za którą nie kryje się nic. Honza nie zamierza wygłaszać patetycznych kawałków na temat więzi łączącej go z ojcem i zdaje sobie bardzo dobrze sprawę, że ich relacje nie były wzorcowe. Jakiś rys niecierpliwej czułości w jego sposobie odnoszenia się do taty przekonał mnie jednak, że ten facet wcale nie jest tak niedojrzały, jak zarzucają mu niektórzy.
Prawdę mówiąc ta nakreślona na kilkudziesięciu stronach historia, w której u schyłku ojcowskiego życia role ojciec-syn powoli się odwracają, bardzo chwyciła mnie za serce. Przypominało mi to inną czeską powieść, Zapisywaczy ojcowskiej miłości Michala Viewegha. (À propos, znalazłam nawet artykuł porównujący twórczość tych dwóch pisarzy, tyle że po czesku – dla chętnych link). Choć za prozą Viewegha nie przepadam, bo jest dla mnie klasycznym przykładem tego zdystansowanego nurtu, ta książka jest inna. Jest w niej ta sama ujmująca szczerość i prostota stosunków ojciec-dziecko, która oczarowała mnie w Zasadach śmiesznego zachowania.
Na tym jednak moja lista pochwał się nie kończy. Nie mogłabym nie wspomnieć o tym, co Hakl robi z językiem. W jego rękach słowa miękną, rozciągają się jak guma, można z nich lepić jak z plasteliny. Rzadki dar, którym niektórzy zachwycają się na przykład u Joanny Bator. Tutaj każde zdanie może być małym dziełem sztuki.
Dlatego teraz przedzieram się przez biblioteczkę, dlatego łykam nieswoje słowa. Otulam się w wyświechtane, gryzące starym potem larwy cudzych historii, żeby zagłuszyć trzaski we własnej skrzynce rozdzielczej (s. 38).W moim mózgu powoli blednie prześwietlony ślad podgórza. Roztopiona miedź gór, szkarłatne powietrze, czarna pieczęć słońca (s. 54).Czemu nie, skoro ludzie kupują to na siatki. Nie ja jeden cieszę się na chwilę, kiedy zacznę pozbawiać ten megaowoc celofanu, szypułek, skórki. Cierpliwie go rozmontowywać, rozbierać cytrusową konstrukcję. Aż dobiorę się do miąższu, któremu niedaleko już do żywego mięsa (s. 55).
Z całej historii wypływa nieoczekiwany wniosek: śmieszność bierze się właśnie z nadmiaru powagi. Patrząc na życie swego ojca z całą surowością kochającego syna Honza ocenia je jako smutne i nieudane, a to jego zdaniem właśnie przez usilne starania, by śmieszności uniknąć. Sam nie chce skończyć w ten sposób, stąd być może desperacka ucieczka w świat świrusów Murgy'ego i Rulpo, lot na paralotni, łowienie ryb w Dunaju.
Wszystko to po to, żeby znaleźć wolność. Tę, której i ojciec skrycie pragnął, o czym świadczy jego ostatnia wola – prochy rozsypane do morza to jego namiastka wyzwolenia. Gdzie kończy się jednak wolność, a zaczyna samotność? I jak je od siebie odróżnić?
***
Za książkę dziękuję wydawnictwu Afera.
***
E. Hakl, Zasady śmiesznego zachowania, wyd. Afera, Wrocław 2013.
W przyszłym roku planuję dogłębnie zapoznać się z literaturą czeską. Twój blog jest mi bardzo pomocny w wyborze najciekawszych autorów, bo Hrabal i Kundera to nie wszystko :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę! I trzymam kciuki za twój przyszłoroczny czytelniczy projekt :) Gdybyś potrzebowała dodatkowych wskazówek, służę pomocą!
Usuń