Dobro jak skamlący kundel – „To nie jest kraj dla starych ludzi”,
Cormac McCarthy

Przywykliśmy do historii, w których dobro zwycięża. Choć wydaje się słabe i kruche i na pozór nie ma szans w starciu z niemoralnym, pozbawionym zasad i honoru złem, zawsze w cudowny sposób opatrzność, jakaś nadludzka moc, Istota Najwyższa ostatecznie przechyla szalę na stronę dobrych. Tak jest w bajkach, w książkach, w filmach. A jak w rzeczywistości?

Powieść Cormaca McCarthy'ego to kolejna historia, w której siły dobra i zła stają przeciwko sobie, ale trudno mówić o pojedynku między nimi. Dobro, reprezentowane przez szeryfa Bella, pozostaje bowiem przez cały czas o pół kroku z tyłu. Jest ociężałe, niedołężne i porusza się zbyt powoli, żeby nadążyć za mknącym jak huragan złem. Nie jest nawet godne uwagi – pląta się jedynie pod nogami jak stary pies, który nieudolnie broni posesji i tylko skamle, bo przecież warczeć i gryźć to nie w jego stylu.

Szeryf Bell ma proste zasady, które odziedziczył po ojcu i dziadku, również stróżu prawa. Nie kłamać. Przyznawać się do złego i przepraszać za swoje błędy. Być w porządku. Nigdy nie zapominać, kim się jest. „Uważam, że prawda jest zawsze prosta. No bo musi taka być. Taka prosta, żeby dziecko zrozumiało”.

Czy to jednak nie za mało? Czy nie jest tak, że ze złem można walczyć tylko przy pomocy zła? Czy żeby zatrzymać agresję, koniecznie trzeba użyć agresji? Bell broni się przed tą myślą i uzbrojony w przestarzały rewolwer i te kilka złotych zasad, stara się zachować twarz. Stając oko w oko ze złem, jak szeryf ze starego westernu naprzeciw rewolwerowca, dba, by nie drgnęła mu powieka, by nikt nie wyczuł w nim zwątpienia. Ale jest już stary, widział zbyt wiele. Pod twardą maską kryje się rezygnacja. „Loretta jedno mi powiedziała. Coś w tym brzmieniu, że to nie moja wina, a ja na to, że owszem, moja. I o tym też rozmyślałem. Powiedziałem, że jak podwórza strzeże dostatecznie zły pies, to obcy trzymają się z dala. A tu obcy wszedł”.

Czasem go to przeraża. Myśli o pobiciach i gwałtach w szkołach, o morderstwach z zimną krwią, w narkotykach widzi dzieło Szatana. Bo przecież musi istnieć, jak inaczej to wszystko wytłumaczyć? „Czasem budzę się w środku nocy i zdaje mi się to pewne jak śmierć, że oprócz drugiego przyjścia Jezusa Chrystusa nic nie zatrzyma tej rozpędzonej lokomotywy”.

Kiedy indziej jest już po prostu zrezygnowany. Tytuł tej książki McCarthy'ego (oraz jej znakomitej ekranizacji) pochodzi z wiersza Williama Butlera Yatesa Żeglując do Bizancjum. Podstarzały, zmęczony poeta odbywa w nim metaforyczną podróż do Bizancjum, świętego miasta, które go unieśmiertelnia i uwalnia od trosk. Szeryf Bell też ma swoje Bizancjum – to ognisko rozpalone pośród mroźnej nocy przez jego ojca, widzianego we śnie. „I w tym śnie wiedziałem, że jedzie naprzód, aby rozpalić ognisko gdzieś w tej ciemności, na tym zimnie, i wiedziałem jeszcze, że gdy tam dotrę, będzie na mnie czekał”.

Póki co jednak – ciemność i chłód, zło, które ma zimne błękitne oczy jak dwa kamyki i ludzkie istnienie traktuje jak igraszkę. Nie zastanawia się, nie żałuje, nie roztrząsa, jest jak maszyna zaprogramowana na zabijanie, a przy tym pojawia się i znika jak duch. Anton Chigurh – zło tak doskonałe, że aż trudno uwierzyć, że istnieje. Ale istnieje. I to jest w tym wszystkim najgorsze.


McCarthy jest w tej powieści bardzo oszczędny w słowach, a nawet, jak zauważają niektórzy, filmowy. Jego lakoniczne opisy wprawiłyby zapewne w ekstazę udręczonego kwiecistością prozy Orzeszkowej uczniaka. Ale kiedy już pojawia się jakaś metafora, ma ona niezwykłą siłę. Jak ta wykuta w skale rynna, która może przetrwać dziesięć tysięcy lat. Rynna-ślubowanie, dzieło człowieka wierzącego, że mimo szalejącego zła, wojen i tragedii, może być na tym świecie coś stałego.

Dla mnie mimo wszystko To nie jest kraj dla starych ludzi jest mroczną wizją współczesnego proroka, zapowiedzią apokalipsy. I autentycznie przeraża.

***
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

***
C. McCarthy, To nie jest kraj dla starych ludzi, tłum. Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014.

Fotografie:
[1] xweapon (sxc.hu)
[2] Tommy Lee Jones jako szeryf Bell w filmie To nie jest kraj dla starych ludzi (2007) w reż. Joela Coena i Ethana Coena.
[3] Javier Bardem jako Anton Chigurh w filmie To nie jest kraj dla starych ludzi (2007) w reż. Joela Coena i Ethana Coena.

Komentarze

  1. Niestety nie miałem jeszcze przyjemności zapoznać się z tą książką, aczkolwiek ekranizację już oglądnąłem i to dwukrotnie. Mam nadzieję, że na samej powieści się nie zawiodę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekranizacja świetna, prawda? Ja widziałam ją póki co raz, ale teraz mam straszną ochotę to powtórzyć :) Kolejność film -> książka jest co prawda trochę nie na miejscu, ale w tym wypadku nie było to tak złe, bo film mnie zaintrygował, a lektura pogłębiła wątek szeryfa Bella, pozwoliła mi się zatrzymać nad jego monologami i przemyśleć sobie wszystko.

      Usuń
  2. "Dla mnie mimo wszystko To nie jest kraj dla starych ludzi jest (...) zapowiedzią apokalipsy."

    Ta opisana jest w następnej powieści CMC - "Drodze".

    "To nie jest..." - nie należy moim zdaniem do najlepszych powieści Cormaca, choć zdaję sobie sprawę, że czytałem fatalny przekład Roberta Bryka. Ale to znakomity scenariusz, czego film Coenów jest dowodem. Ale jako powieść pozostawiła we mnie niedosyt. Dużo lepsze "cormaki" to "W ciemności", "Trylogia Pogranicza", kolosalny "Suttree", no i wyżej wymieniona wstrząsająca "Droga". Polecam, warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, słyszałam o „Drodze” i będzie kolejną przeczytaną przez mnie powieścią McCarthy'ego, być może już wkrótce. Nie mam odniesienia, bo to była pierwsza moja styczność z jego twórczością. Ale jeśli twierdzisz, że reszta jest lepsza, to dla mnie świetna wiadomość :) Strasznie mnie jakoś ten Cormac kręci, wyczuwam swoim literackim nosem kawał dobrego pisarza i nie mogę się doczekać kolejnych naszych spotkań.

      Usuń
  3. Można było się spodziewać - sami Panowie. W gruncie rzeczy Cormac pisze cały czas o tym samym. Trudno określić konkretny tytuł lepszym bądź gorszym. W każdej jego książce wracają te same echa - fatalizmu, pewnej przypadkowości losu. Choć trzeba przyznać, że ta książka (fabularnie) jest najłatwiejsza w odbiorze, ale ja zamiast sugerować tytuł, powiem tylko Naio, żebyś, mimo wszystko, sięgała po jego powieści w większych odstępach czasu.

    Pięknie skrojona postać szeryfa. Personifikacji dobra, które wątpi w swoją skuteczność. Jakby gdzieś Cormac sugerował, że dobro jest mitem, które ma coraz mniejsze znaczenie.

    Mnie się też podobał wątek z autostopowiczką. Nie wspomniałaś, a "dialogowo" jakby skrojony pod scenariusz filmowy.

    Miejmy nadzieję, że może Akademia Szwedzka zdąży uhonorować Cormaca. Należy mu się - jako kontynuatorowi tradycji pisarskich Faulknera, Hemingwaya, Twaina :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko tę „Drogę” :) Później na bank zrobię sobie przerwę, raz że studia mnie szybko oderwą od czytania w ogóle a dwa że za dużo mam innych książek, które czekają już wieki. Zresztą ogólnie nie przepadam za takim seryjnym czytaniem książek jednego autora, niezależnie od tego jak bardzo jego książki by zaskakiwały, dwie pod rząd to dla mnie maksimum.

      Panowie, bo męskie pisanie? Lubię tę klasyczną amerykańską prozę, której, jak zauważyłeś, Cormac jest godnym kontynuatorem. Lubię Faulknera, Steinbecka, na Hemingwayu się wychowałam, będzie zresztą u mnie w kolejnej recenzji. Ma ona w sobie dużo męskiej surowości, jest odarta z sentymentów, czasem ciężka, ale to przyjemna odmiana np. po klasycznej literaturze francuskiej (którą, żeby nie było, też bardzo cenię!) czy nawet mojej ulubionej czeskiej.

      O autostopowiczce, owszem, nie wspomniałam, podobnie zresztą jak o całym tym zamieszaniu z Llewelynem w roli głównej. Lubię się na czymś skupić w recenzji, skroić ją według głównej myśli, bo inaczej gubię się w motywach i postaciach i wszystko się sypie. Ciekawe, że ten rzeczywiście bardzo „filmowy” wątek akurat nie znalazł się w ekranizacji.

      Usuń
    2. Czesi mają teraz swój czas. Niedawno importowano wszystko, co miało etykietę kryminał skandynawski, tak teraz mnóstwo czeskiej literatury pojawia się na półkach.

      Zaskakujące stwierdzenie. Młoda dziewczyna wychowana na Hemingwayu? Jestem Twoim rówieśnikiem, ale ja musiałem powoli odkrywać Hemingwaya dla siebie, podobnie jak Ty odkrywałaś Hrabala. Mówisz o ciężkości, ale Czesi też nigdy nie mieli lekkiej literatury. Zresztą literatura rzadko kiedy przywodzi na myśl lekkie skojarzenia i emocje, no chyba, że - jak ja to zawsze mówię - mamy do czynienia z poradnikami lub instrukcją do odkurzacza ;)

      Powodzenia na studiach, trzymam kciuki, bo podziwiam Twój wcale niełatwy wybór.

      Usuń
    3. Co do Hemingwaya - prosta sprawa, moim pierwszym przewodnikiem po świecie lektur był tata. Wcześnie podsunął mi „Komu bije dzwon”, oczywiście wtedy jeszcze nie zrozumiałam z tej książki za wiele, ale uwielbiałam styl Hemingwaya, jego szorstkość, pod którą wyczuwa się jednak pewną czułość. Potem pochłonęłam „Pożegnanie z bronią”, „Słońce też wschodzi" i „Za rzekę, w cień drzew”, ale ciągle ślizgałam się po powierzchni. Po prostu lubiłam go czytać. Tak naprawdę też odkrywam go dopiero teraz. Zabieram się powoli za jego bardziej reportażowe teksty, kusi mnie od kilku tygodni apetycznie pożółkłe, upolowane kiedyś w antykwariacie tomisko „Sygnowano: Ernest Hemingway" i niedługo pewnie się za nie zabiorę. A, i mam jeszcze opowiadania!

      Czesi mają to do siebie, że zwykle nawet o rzeczach trudnych i ważnych piszą trochę niepoważnie, trochę rozczulająco. Oczywiście są wyjątki, jak zawsze, ale jeśli już dopuszczam się tej zbrodniczej praktyki, jaką jest wrzucanie wszystkich do jednego worka i porównywanie różnych literatur narodowych, to nasuwa mi się od razu, że ta amerykańska jest dużo bardziej szorstka, brudna i poważna niż czeska. Nawet ciężka tematyka jest u Czechów przyprawiona humorem i groteską, to są tacy mistrzowie uników. Może ujmuję teraz rzecz trochę powierzchownie, bo w końcu i tu i tu jest w głębi ten ciężar - a czeski humor, nawiasem mówiąc, czasem paradoksalnie wręcz go podkreśla - ale chodzi mi właśnie o podejście do sprawy, sposób widzenia rzeczywistości i radzenia sobie z nią.

      Za życzenia i za kciuki dziękuję :) Bardzo są na miejscu, bo wybór niełatwy, a realizacja niestety jeszcze trudniejsza.

      Usuń
    4. Taki piękny blog i rosyjskie póki co = paka szto proszę unikać tego

      Usuń
    5. Człowiek się uczy przez całe życie. Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia że to sformułowanie uważa się za niepoprawne, nie wiedziałam w ogóle że jest rusycyzmem, używałam go swobodnie odkąd pamiętam i nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi :) Dziękuję!

      Usuń

Prześlij komentarz