Podczas jednego z hrabalowskich wydarzeń, w którym niedawno uczestniczyłam (szykuje się osobny post o wszystkim, co ostatnio się w moim życiu wydarzyło w związku z Hrabalem, a było tego sporo), profesor Jacek Baluch powiedział o Kunderze, że to taki pisarz, którego kobiety albo kochały, albo nienawidziły. Mnie do nienawiści co prawda daleko, ale gdybym miała samą siebie zaliczyć do którejś z tych grup, to byłaby to jednak ta druga. Jest we mnie jakaś głęboka niechęć, której całkowicie nie przełamał nawet Żart, mimo że to książka świetna.
W historii Ludwika i na różne sposoby powiązanych z nim ludzi motyw żartu jest jak powtarzający się refren. Niewinny dowcip na pocztówce do koleżanki w dobie komunizmu urasta do wielkiej antypaństwowej prowokacji, staje się klątwą ciążącą nad całym życiem bohatera, odbiera mu starannie pielęgnowane w sercu ideały komunistyczne, odbiera mu bezpowrotnie ufność w ludzi, skazuje go na lata ciężkiej pracy w kopalni. On sam staje się w ten sposób żartem, igraszką w rękach partii. Jego bezskuteczne próby oczyszczenia się z winy przypominają trochę miotanie się bohaterów Kafki.
Zacząłem rozumieć, że nie ma siły, która mogłaby zmienić ów obraz mojej osoby złożony gdzieś w najwyższej izbie wyrokującej o ludzkich losach; zrozumiałem, że ten obraz (aczkolwiek do mnie niepodobny) jest o wiele prawdziwszy niż ja sam, że nie on moim, ale ja jego jestem cieniem, że nie on ponosi winę za to, że nie jest do mnie podobny, ale że temu brakowi podobieństwa winien jestem ja, i że ów brak podobieństwa to mój krzyż.
W zamian dostaje Łucję, szansę na miłość (jakkolwiek tanio i harlequinowato to brzmi), ale nie potrafi tej szansy wykorzystać. Na siłę wciska wybrankę w wymyślony schemat, traktuje ją jak szkatułkę, którą otworzyć można wytrychem, tymczasem jest klucz, idealnie pasujący klucz, ale oślepiony żądzą nawet nie próbuje tego klucza odnaleźć.
Mimo woli Ludwik staje się postacią coraz bardziej śmieszną, a zwieńczeniem wielkiego żartu, jakim okazuje się jego życie, jest komiczny romans z Heleną Zemankovą. Żenującym dowcipem wydaje się też historia samej Heleny, budzącej trochę wstręt, a trochę współczucie, a także Jarosława, którego bliscy nie podzielają miłości do rytuałów i tradycji, oraz Kostki, miotającego się między własnymi pragnieniami a etyką, żałośnie błagającego Boga o rozwiązanie własnych dylematów i zrzucającego odpowiedzialność na urojony głos z nieba.
Wszyscy oni mimo swoich wielkich ideałów są komiczni i mali. Bez względu na ograniczenia starają się dosięgnąć nieba, tymczasem niebo śmieje się z nich.
Pomyślałem w tej chwili, że i my oboje zostaliśmy strąceni na ten dziwny pusty plac ze skwerkiem i restauracją, że jesteśmy tu strąceni bezpowrotnie; że i my oboje skądś się odłamaliśmy; że na próżno naśladujemy niebo i jego wyżyny, że nikt nam nie wierzy; że nasze myśli i słowa na próżno pną się w górę, skoro nasze uczynki są tak podłe jak sama ziemia.
Ukojeniem okazuje się folklor i tradycja, świat ludowych piosenek, w których nic nie jest sztuczne i papierowe jak w życiu, gdzie emocje są prawdziwe, gdzie ludzie „w nienawiści chwytają za nóż lub szablę, z radości tańczą, z rozpaczy skaczą do Dunaju”. Grając i śpiewając jak przed laty Ludwik czuje się, jak gdyby po długiej tułaczce wrócił do domu. Ale czy można to nazwać pocieszeniem?
W Żarcie Kundera momentami zamienia się w gawędziarza, jakiego nie znałam z jego późniejszych książek. Jego opowieść nabiera barw, słucha się go z przyjemnością. Ale to jednak wciąż Kundera. Jakiś chłód i sterylność, którymi wiało z wcześniej przeze mnie przeczytanych jego książek, jest i tu. Nie ma chemii między nami, po prostu.
***
M. Kundera, Żart, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1997.
Fot. Elisa Cabot / Flickr / CC-BY-SA 2.0
Szczerze przyznam, iż w życiu nie czytałem ani jednej jego książki. Twoja recenzja, jakkolwiek jak zwykle świetnie napisana, tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jeżeli po którąś kiedykolwiek sięgnę, to raczej nieprędko.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko przeczytaj! To jeden z najwybitniejszych czeskich pisarzy, wypada go znać i się samemu ustosunkować :) Nie chciałabym, żeby mój osobisty stosunek do Kundery - podkreślam, czysto osobisty, bo „Żart” to naprawdę dobra książka - odstraszał potencjalnych czytelników.
UsuńNaiu, Kundera to taki czeski nieczeski pisarz. Wkurzony na kraj, piszący po francusku. To na pewno determinuje jego pisarstwo. Co do tego kochania lub nienawidzenia Kundery to jestem w kropce. Choć dawno już nic jego nie czytałam, to miałam okres w swoim życiu, że czytałam go sporo ("Żart" oczywiście też i różni się on znacznie od jego późniejszych dzieł, mniej ciężki, mniej chłodny, mimo wszystko mniej bolesny). Sporo, ale w dużych odstępach czasowych, bo zawsze dostawałam tak po dupie, psychicznie się rozsypywałam. Bardzo mnie bolało to jego pisanie, to co robili jego bohaterowie, jak żyli, jak myśleli. I ten jego chłód i sterylność, o którym wspomniałaś, tylko to potęgował. Myślę, że lektura Kundery to rodzaj jakiejś masochistycznej rozkoszy dla mnie. Na razie jestem od niego wolna, ale kto wie, na jak długo. I uważam, że to mimo wszystko pisarz, którego znać należy i przeczytać też. Choćby po to, żeby się przekonać, czy się kocha, czy nienawidzi i czy boli.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Tak, czeski nieczeski, też zawsze w ten sposób o nim myślałam, choć doszłam ostatnio do wniosku, że mimo że brakuje u niego tego hrabalowskiego zachwytu, haškowskiego humoru i ogólnie czeskiego żywiołu i groteski, to pod pewnymi względami jest bardzo czeski. Bo jest u niego poczucie krzywdy i rozczarowania, środkowoeuropejska melancholia, takie rzeczy które u Czechów są, ale jakby ukryte pod tą grubą warstwą dowcipu i absurdu.
UsuńWychodzi na to, że ja nie jestem masochistką :) Uwielbiam literackie smutki, różne depresyjne klimaty, ale są smutki oczyszczające, którym towarzyszy mimo wszystko zachwyt, i te toksyczne, nieprzyjemne. Toksyczne są u Joanny Bator w „Piaskowej Górze” na przykład, były w „Czasie Czerwonych Gór” Petry Hůlovej, i są u Kundery. Może to zbyt duże uogólnienie, wiadomo że te książki bardzo się różnią, ale łączy je to, że są wybitnymi dziełami, do których nie chce się wracać. Przynajmniej ja nie mam ochoty. Prawdę mówiąc najchętniej zakopałabym je gdzieś głęboko, żeby się odciąć od ich trucizny, jakkolwiek obłąkańczo to brzmi.
Zgadzam się z Tobą jednak, że Kunderę trzeba znać. I cieszę się, że ten „Żart” przeczytałam. Nie było miło, nie było przyjemnie, ale jestem dzięki tej lekturze bogatsza.
Kunderze czeskości odmawiać nie można, a gwoli ścisłości: było odwrotnie - najpierw kraj wkurzył się na Kunderę :)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem z tym wielkim fochem Kundera mimo wszystko trochę przesadza, ale to tylko moje zdanie, no i też nie znam sytuacji na tyle dobrze, żeby się o to kłócić ;)
UsuńWidzę, ze mamy jednak zbliżone czeskie gusta. Również nie moge przełamać się przez sterylność i chłód Kundery i robiłam już chyba ze trzy podejścia do jego książek, jednak nie mam zamiaru już się zmuszać do niczego. Po prostu nie ma między nami chemii. :)
OdpowiedzUsuńUf! Cieszę się, że nie jestem z tym sama. Bo już się obawiałam, że to jakaś jednostka chorobowa. Ta chemia to jest ciekawa rzecz, czasem czytam coś, co teoretycznie ma wszystko co lubię i powinno mi się spodobać, a jednak jakoś nie zaskoczy, a kiedy indziej trafia w moje ręce przypadkiem książka z gatunku tych, których normalnie nie przyswajam, i mimo wszystko bardzo mi się podoba. Fascynujące! Trochę tak jak z ludźmi, serce nie sługa i te sprawy :)
Usuńdoskonały blog :)
OdpowiedzUsuńZ Kunderą spotkałam się trzykrotnie. Żart, przeczytany jakieś cztery lata temu, spodobał mi się i zapadł w pamięć. Zwłaszcza pewna prawdziwość określenia, że zwracanie się per Ty do obcych ludzi jest niezręczne.Jeśli chodzi o inne jego książki, to "Życie jest gdzie indziej" wspominam nieźle, natomiast zupełnie nie złapałam, z czego wynika popularność "Nieznośnej lekkości bytu".
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o literaturę czeską - Naiu, biję się w piersi, że wciąż nie dotarłam do Hrabala mimo tylu rekomendacji z Twojej strony. Może, gdy wreszcie po niego sięgnę, poznam "czeskość" literatury, to Kundery mi się odechce ;-)
Tak, ja też nie rozumiem fenomenu „Nieznośnej lekkości bytu”. Może za jakiś czas zrobię jeszcze jedno podejście i spróbuję odkryć te skarby, których wcześniej nie zauważyłam, ale to na pewno nieprędko, bo przecież jest tyle ciekawych książek na horyzoncie...
UsuńNawet mi nie mów o zwracaniu się per ty, dla mnie to jest często wręcz niewykonalne nie tylko wobec obcych ludzi, ale i tych od dawna znanych. Wiem, że ktoś tego oczekuje, ale po prostu przez gardło mi nie przejdzie... Więc tu się jak najbardziej z Kunderą (i z Tobą) zgadzam.
Nic nie szkodzi, jeśli tylko masz chęć się z Hrabalem zapoznać, to myślę, że prędzej czy później się spotkacie :). Kundera i Hrabal to zupełnie inna bajka, nie wiem czy Ci przypadną do gustu hrabalowskie klimaty, ale jeśli tak, to służę za przewodnika! Będę czekać na wieści :).
"Nieznośna lekkość bytu" bije po trzewiach. To książka w której nie ma żadnej nadziei, zionie z niej pustka,, trochę jak w "Gościach wieczerzy pańskiej" Bergmana, tylko w tym przypadku mamy w zasadzie obcowanie z nicością. Z kina po obejrzeniu filmu wyszedłem zielony (nie tylko ja) po lekturze NLB miałem ochotę położyć się i nic już więcej nie robić. "Żart" też nadziei nie daje, ale nie ma w nim tej pustki, może dlatego, ze jest w dużym stopniu ironiczny. Ja się Kundery zwyczajnie boję czytać, bo potem zawsze potrzebuję kilku dni, by stanąć na nogi.
Usuń