Bóg jak kapusta po morawsku – „Fabryka Absolutu”, Karel Čapek

Fabryka Absolutu to najmądrzejsza książka o religii i wierze, jaką kiedykolwiek czytałam. Cudownie zdystansowana, kpiąca z wszystkiego i ze wszystkich, wszelkie religijne spory sprowadzająca do zaskakująco prostej myśli i zgrabnego kulinarnego porównania. Powinna być rozdawana jako lek na fanatyzm. Gdyby tylko wszyscy potrafili przeczytać ją ze zrozumieniem!

Ale po kolei. Wszystko zaczyna się od Karburatora – cudownego wynalazku, który rozwiązuje na zawsze problem z pozyskiwaniem energii, ale jako skutek uboczny sprowadza na świat Boga. Jak się okazuje, Bóg na świecie oznacza chaos – zamiast pracować ludzie poświęcają się widzeniom, proroctwom i modlitwom, dowódcy wojskowi głoszą wieczny pokój i nawołują do męczeństwa, piekarze rozdają za darmo chleb, bankierzy palą pieniądze...

Sam Absolut zakasuje rękawy i wkracza do fabryk. Ponieważ jednak sam jest niezmierzony, nie zna miary, jako Nieskończony Robotnik rozpoczyna nieskończoną produkcję, tak jak kiedyś rozmnażał ryby i chleby, tak teraz rozmnaża ćwieki, sworznie, śruby i koła zębate. Gdy zaczyna brakować surowca, ziemia wokół fabryk poci się żelazem. Fabryki pracują dniem i nocą, magazyny się przepełniają i cały wysiłek robotników skupia się na wywożeniu nadmiarowego dobra na wysypiska.

O panujący zamęt zaczynają się oskarżać wszyscy nawzajem, prorocy i cudotwórcy wymykają się spod kontroli i nawet martwych już wskrzeszają, każdy zaczyna mieć swojego boga, Sparta jest za Zeusem, Slavia za Światowidem, i w końcu wybucha Wielka Wojna – wszystkich ze wszystkimi.

Sama wojna to już niezwykły popis nieposkromionej Čapkowej wyobraźni. Krew leje się strumieniami, Europę Wschodnią opanowują Chińczycy, w północnej Afryce tworzy się nowe państwo rosyjskie, a most Karola zostaje zburzony, bo ochronić miasto przed osiadłymi na Hradczanach niedźwiedziami.

Najmocniejszą stroną tej powieści jest wszechobecna ironia, a Čapek nie oszczędza praktycznie nikogo. Kto i co pada jego ofiarą?

Zatwardziali ateiści – których modelowym przykładem jest inżynier Marek. Śmieszny jak tupiące nóżką dziecko ze swoim „Boga być nie może i basta”, „...a przynajmniej nie powinien się manifestować”.

Ludzie interesu – czyli taki G.H. Bondy, który nawet z Boga potrafi zrobić towar. Istnieje czy nie – wszystko mu jedno: „Ze stanowiska handlu (…) jest to zupełnie obojętne. Jeśli chce, niech sobie istnieje, na zdrowie” (s. 18). Dopóki kasa się zgadza, wszystko jest okej.

Kościół – czego soczystym przykładem jest fragment „Zaklinam cię, przyjacielu, nie lekceważ tego. My nie przywykliśmy do obcowania z prawdziwym Bogiem” (s. 23), który niczym zgrabny kopniak strąca spasionych kościelnych dostojników z piedestału religijnych autorytetów. Nie bez przyczyny najbardziej zatwardziałym ateistą, zaskakująco odpornym na działanie Karburatora, okazuje się... biskup Linda.

Gloryfikacja przemysłu – co akurat na początku XX wieku było bardzo aktualnym tematem – futuryzm, miasto masa maszyna i te sprawy. Nie bez powodu w Fabryce Absolutu Bóg objawia się w fabrykach i wciela się w różne mechaniczne sprzęty: „Ponieważ Pan Bóg objawiał się w źródełkach albo też, jak to u dawnych Greków, w dębach, a czasem nawet w niewiastach, czemu nie miałby się objawiać w pogłębiarce? Dlaczego miałby się brzydzić maszyną?” (s. 45).

W postaci biskupa Lindy, inżyniera Marka i dyrektora Bondy'ego Čapek wyśmiewa chęć kontrolowania wszystkiego łącznie z Bogiem, w postaci generała Bobineta – patriotyczne nadęcie, a stawiając w opozycji do tych wszystkich wybitnych postaci „zdrowe jądro ludu wiejskiego” (który tak jak kiedyś uratował naród czeski przed zniemczeniem, tak teraz w samym środku religijnego chaosu zachowuje trzeźwą dbałość o swe interesy), z rozmachem krytykuje szeroko pojęte elity.

Karel Čapek w latach 30.
Dlaczego „najmądrzejsza”? Nie tylko z powodu tej zgrabnej satyry, tego zbawiennego dystansu, i nie tylko z powodu wartości profetycznej – wszak Čapek w pewien sposób przepowiedział II wojnę światową (Wielka Wojna) i triumf komunistów (publiczna własność, propagandowe gadki o miłości i pracy, czytająca w myślach panna Elen...).

Przede wszystkim – mądrość płynie z tej zaskakująco prostej recepty na spokojne życie i powszechny pokój: „Ludzie powinni najpierw wierzyć w ludzi, ufać im, a reszta sama się uładzi” (s. 149). Wystarczy przekonać się, że ktoś wierzący w coś innego nie musi być wcale draniem, niegodziwcem, idiotą. I dać się czasem przekonać do morawskiej kapusty, takiej „na rzadko”, nawet jeśli brzmi to obrzydliwie (sama też wolę tylko omaszczoną).

Jedyne, co sugeruje autor, to zmiana nastawienia do siebie nawzajem. Nie wymaga od nas, żebyśmy nagle stali się święci, przeciwnie – przecież Fabryka Absolutu jest właśnie karykaturalnym obrazem tego, jak świat by wyglądał, gdyby wszyscy nagle świętymi się stali! Čapek sugeruje, że dobrze jest jak jest – nawet z całą tą ludzką chciwością i egoizmem, ze skłonnością do knucia i sekretnych myśli – i spogląda na ludzi podobnie jak w Księdze apokryfów – wyrozumiale i na swój sposób ciepło. „Och, gdzież wy jesteście, zacni kupcy dawnych czasów, którzy kupowaliście tanio tutaj, aby drogo sprzedać tam?” – pyta.


Jeszcze o wydaniu. Ale krótko, bo na ten temat już wiele napisano. Oczywiście okładka jest wspaniała, niesamowicie sugestywna, nie mogę na nią patrzeć zbyt długo, bo mnie przeraża. Absolutnie uroczy pomysł z tymi notkami Szczygła w środku książki – człowiek czuje się wręcz, jakby mu nagle, w samym środku lektury, ten Szczygieł gdzieś stanął za plecami i szepnął do ucha kilka słów od siebie. Na przykład o tym, że przeczytał ostatnio takie opowiadanie Čapka, Ślad... Z rekomendacji skorzystałam, po czesku Ślad przeczytałam, potwierdzam, świetny jest – taki prosty, a taki głęboki. Zresztą chyba jak wszystko, co spod pióra Čapka wyszło.

Tłumaczenie – prima sort. Język bogaty, ironią przesiąknięty. Jedna drobnostka, odnotowana przeze mnie nie bez uśmiechu – na stronie 109 bohemistyczny błąd, który chyba umknął korektorce. Ale takie błędy, jak to mój promotor mówi, chwałę przynoszą :)

***
K. Čapek, Fabryka Absolutu, tłum. Paweł Hulka-Laskowski, wyd. Dowody na istnienie, Warszawa 2015.

Za ironiczną wizję Boga na ziemi w tak pięknej oprawie podaną dziękuję pani Juliannie i wydawnictwu Dowody na istnienie.

Fotografie:
[1] Motyw z okładki polskiego wydania Fabryki Absolutu (Dowody na istnienie, 2015), autorka: Kateřina Sidonová (http://katerinasidonova.blogspot.com/)
[2] antikvariat-fryc.cz
[3] Wikimedia Commons
[4] Wydawnictwo Dowody na istnienie

Komentarze

  1. Takich wrażeń się spodziewałam i do takich się przymierzam :) Jeśli rzeczywiście tak dobrze tłumaczy podejście do religii, wezmę się za nią szybciej niż miałam w planie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem – doskonale. Naprawdę świetna lektura, żeby z dystansem spojrzeć na religię i wszystkie spory wokół tego tematu. A piszę to, żeby nie było, jako osoba wierząca :).

      Usuń
  2. Ha, nasze literackie ścieżki ponownie się zeszły. Całkiem niedawno również czytałem oraz pisałem o "Fabryce Absolutu". Zgadzam się w całej rozciągłości z Twoim pięknym tekstem, że powieść to znakomite remedium na wszelakiej maści fanatyzm, a styl Čapka to literacka maestria. Jeśli chodzi o wydanie, to ja swoją pozycję wypożyczyłem z biblioteki i okładka prezentuje się znacznie bardziej ubogo niż książka opublikowana przez Dowody na istnienie. Obraz na oprawce najnowszego wydania jest cudownie niepokojący i hipnotyzujący :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, i to, jak widzę, u Ciebie też wrażenia na świeżo :). Dzięki, że podrzucasz link, bo ostatnio w ferworze sesji byłam trochę oderwana od rzeczywistości. Mam nadzieję, że teraz, jak już się uspokoiło, będę bardziej na bieżąco.

      Do Twojej recenzji jeszcze się wkrótce odniosę, bo już na pierwszy rzut oka widzę kilka ciekawych myśli, które mi też się tłuką po głowie, choć nie ujęłam ich w swoim tekście – na przykład ta osobliwa transformacja ze świętych, odurzonych Absolutem, przejętych miłością bliźniego w krwiożercze bestie, które pragną jedynie za wszelką cenę dowieść swego.

      Wydanie Dowodów rzeczywiście piękne, a ilustracja na okładce – tak jak piszesz – ma w sobie coś hipnotyzującego. Przerażająco hipnotyzującego. Dla niej i dla tych liścików od Szczygła warto ją mieć w swojej biblioteczce :).

      Usuń
  3. Ależ to smakowicie brzmi! Owca chwali, Ty chwalisz, a to znaczy dla mnie tylko jedno - czytać, czytać, czytać! Dobrze, że już leży grzecznie na stosie...

    Podpisano,
    zatwardziała ateistka :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo tej powieści nie da się nie chwalić(:

      Usuń
    2. Jestem bardzo zachęcona :) Muszę ją pożreć niebawem!

      Usuń
    3. Čapek jest w ogóle super :). Polecam też „Księgę apokryfów”!

      Usuń
    4. Okej, pewnie na tym nie poprzestanę, bo dawno już nie czytałam czeskiej literatury (poza Evzenem Bockiem i jego "Ostatnią arystokratką"), a czuję, że to błąd!

      Usuń
  4. "Powinna być rozdawana jako lek na fanatyzm" <3 :) Już wcześniej pisałaś o Capku, a teraz jeszcze ciekawiej. A okładka, fakt, mocno przykuwa oko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli tendencja zwyżkowa? Jest więc szansa, że przy kolejnym Čapku (a na pewno jeszcze się tu pojawi, dzisiaj na przykład odebrałam z poczty „Listy z podróży”!) będzie jeszcze ciekawiej :).

      Usuń
  5. o, powiedz jaki błąd?:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz